Fair play

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z JÁNOSEM MARTONYIM, ministrem spraw zagranicznych Węgier
Jarosław Giziński: - Kilka dni temu media obiegła informacja, że minister spraw zagranicznych Węgier odżegnuje się od współdziałania państw kandydujących do Unii Europejskiej. Czy - pana zdaniem - rzeczywiście nadszedł czas wyścigu do Brukseli bez oglądania się na sąsiadów?
János Martonyi: - Chciałbym przede wszystkim sprostować fałszywą wiadomość, która - ku mojemu ubolewaniu - przedostała się do polskich mediów w wyniku błędnej interpretacji mojej wypowiedzi udzielonej agencji AFP. Politycy z państw tzw. grupy luksemburskiej co najmniej od dwóch lat używają standardowego sformułowania, które powtarzane jest w odpowiedzi na pytanie o stan naszej współpracy. Mówimy, że "współpracujemy z sobą, wymieniamy informacje, konsultujemy się na wszystkich szczeblach, nie współzawodniczymy z sobą, ale żadne z państw nie zobowiązuje się do oczekiwania na osiągnięcie gotowości przez pozostałe". Wypowiedzi tej treści padały już wielokrotnie z ust wielu polityków, nie budząc większego zainteresowania. Nie dalej jak miesiąc temu sam mówiłem o tym - notabene w obecności polskich dziennikarzy - w Brukseli i wówczas moja wypowiedź przeszła bez echa. Tym razem w nieuzasadniony sposób agencja PAP nadała moim słowom posmak sensacji.
To prawda, że od pewnego czasu padają pytania o stan przygotowania Polski do wstąpienia do Unii Europejskiej - głównie chodzi o możliwość wspomagania państwa tej wielkości i o polskie rolnictwo. Zwykle odwołujemy się do przytoczonego powyżej standardu, ale w Brukseli odszedłem od schematu, mówiąc, że obawy związane z Polską są znacznie przesadzone, a w ostatnim półroczu Warszawa osiągnęła wyraźny postęp. Ubolewam, że tej wypowiedzi w Polsce nie zauważono, choć dostrzegł ją komisarz Verheugen, który powiedział, że zgadza się ze mną i cieszy się, że oprócz niego mówią o tym także inni politycy. Zresztą licytowanie się i udowadnianie, który z kandydatów jest lepszy w jakiej dziedzinie, nie ma sensu. Jeszcze rok temu mówiono, że zapóźnienia w przygotowaniach dotyczą Czech, dziś nikt o tym nie pamięta.
- Czy tradycyjnie przyjazne kontakty polsko-węgierskie mogą w ogóle mieć znaczenie dla współczesnej polityki opartej na realiach i rachunku ekonomicznym?
- Zawsze powtarzam, że Polska jest dla Węgier krajem najbliższym pod względem emocjonalnym, a współczesne realia polityczne dają naszym kontaktom nowy wymiar. Moja generacja jest szczególnie silnie związana z Polską - ja sam pierwszy raz w życiu wyjechałem za granicę właśnie do Polski. Dla przywódców partii Fidesz doświadczeniem pokoleniowym były wydarzenia sierpnia 1980 r. Niewątpliwie znajduje to odzwierciedlenie w nastawieniu obecnego rządu węgierskiego. Nasza współpraca w trakcie procesu integracji europejskiej nie jest zjawiskiem nowym - trwa ona od samego początku istnienia grupy wyszehradzkiej. Współdziałamy, przestrzegając pewnych podstawowych zasad, z których najważniejsza mówi, że nie wolno próbować zdobywać lepszej pozycji kosztem partnerów. Oczywiście zdarzały się deklaracje polityków, udowadniających, że "jesteśmy znacznie lepsi niż ten czy ów sąsiad", ale na szczęście nie składano ich ani w Warszawie, ani w Budapeszcie.
- Jak ocenia pan szanse na ożywienie współpracy w ramach CEFTA?
- Dzisiaj ta współpraca wcale nie jest taka zła - układa się na pewno lepiej niż jeszcze kilka lat temu. W ciągu minionych ośmiu lat obroty handlu między naszymi krajami zwiększyły się trzykrotnie. "Wiecznym" tematem pozostaje niestety liberalizacja handlu produktami rolnymi. Szczerze mówiąc, współpraca w ramach CEFTA jest niekiedy postrzegana jako rodzaj nieformalnego wymogu stawianego nam przez Unię Europejską czy też obszar, na którym możemy wykazać, że jesteśmy dobrymi uczniami i potrafimy prowadzić współpracę na zasadach wolnorynkowych. Zgadzam się, że CEFTA ma do odegrania także taką rolę, ale to nie wszystko - dla mnie jest to rodzaj materializacji idei środkowoeuropejskiej na polu ekonomicznym. Zawsze powtarzałem, że Europa Środkowa jest pojęciem historycznym i kulturalnym, któremu trzeba nadać wymiar polityczny i gospodarczy. Oczywiście trzeba ku temu stworzyć odpowiednie warunki - np. nie ustalajmy korzystniejszych stawek celnych dla towarów pochodzących z państw UE niż dla tych z państw CEFTA.
- Jak Węgry po wstąpieniu do unii i podpisaniu umowy z Schengen zamierzają pogodzić wymóg uszczelnienia granic z umożliwieniem kontaktów z krajem macierzystym kilku milionom Węgrów żyjących w państwach ościennych?
- To rzeczywiście sprawa absorbująca zarówno naszą opinię publiczną, jak i środowiska mniejszości węgierskiej, obawiające się "odcięcia". Sytuacja nie jest jednak aż tak zła. W wypadku Rumunii myślę, że do czasu naszego wstąpienia do UE uda się znieść obowiązek wizowy. Poza tym "granica schengeńska" nie oznacza bezwarunkowego wymogu wprowadzenia obowiązku wizowego - istnieje jedynie wymóg przekraczania granicy na oficjalnych przejściach granicznych. Zresztą sytuacja w państwach ościennych zmienia się - najpierw doszło do przemian w Chorwacji, teraz w Jugosławii. Nie wiem, kiedy Słowacja albo Rumunia znajdą się w UE, jednak wierzę, że powoli cały nasz region zostanie włączony w szeroko pojęty proces integracji europejskiej.
- Konflikty za południową granicą oznaczały dla Węgier stałe źródło napięcia. Jak ocenia pan szanse powodzenia procesu demokratyzacji w Belgradzie?
- Zawsze popieraliśmy proces demokratyzacji w Jugosławii. W ramach paktu stabilizacyjnego dla Bałkanów uruchomiliśmy tzw. proces szegedzki. Nie ukrywam: organizowaliśmy konferencje, wspomagaliśmy materialnie jugosłowiańskie samorządy opozycyjne, organizacje obywatelskie, kościoły i niezależne media. Wydaje mi się, że miało to znaczenie dla rozwoju wypadków i przygotowania zwrotu, do którego ostatecznie doszło 6 października. To oczywiście dopiero początek transformacji politycznej, którą będziemy wspierać wszelkimi dostępnymi środkami. Także pod względem ekonomicznym nie jest dla nas obojętne, czy Jugosławia wejdzie na drogę rozwoju. Nie ukrywam, że popieramy zmiany w Jugosławii we własnym, dobrze rozumianym interesie, bowiem sytuacja całej południowo-wschodniej Europy wpływa na sytuację Węgier. Nie jest nam też obojętny los mniejszości węgierskiej w Wojwodinie, której położenie poprawi się wraz z postępem demokratyzacji, rozwojem ekonomicznym i akceptacją wartości europejskich, podobnie jak odbyło się to wcześniej w Rumunii i w Słowacji.
- W czasie konfliktu jugosłowiańskiego Węgry znalazły się w szczególnej sytuacji jako państwo graniczące z obszarem kryzysu, ale nie mające wspólnej granicy z żadnym państwem NATO. Czy wobec tego dla Budapesztu rozszerzenie paktu jest priorytetem?
- Będziemy zdecydowanie zabiegać o rozszerzenie NATO. Członkostwo w pakcie państw sąsiadujących z nami niewątpliwie poprawi nasze poczucie bezpieczeństwa, ale jest to konieczne także w szerszej perspektywie, dlatego wierzę, że proces rozszerzania będzie miał kolejne etapy. Co się tyczy nas - Węgrów, Polaków i Czechów - to najpierw musimy udowodnić, że staliśmy się godnymi zaufania i pełnowartościowymi sojusznikami, bowiem doświadczenia zebrane po pierwszej fali rozszerzenia będą miały zasadnicze znaczenie - choćby dla Kongresu Stanów Zjednoczonych - dla podjęcia decyzji o kontynuacji tego procesu. Mamy pełną świadomość naszej odpowiedzialności za jego powodzenie.

 
Więcej możesz przeczytać w 43/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.