Dorosłe dzieci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mają po 8-15 lat, ale są już głównymi żywicielami rodzin
Ponad milion polskich dzieci prowadzi dorosłe życie 

Płacą czynsz i inne należności, kupują żywność i ubrania dla młodszego rodzeństwa, wypłacają "rentę" rodzicom. Na początku starają się zarabiać legalnie: myją szyby samochodów, odstawiają wózki w supermarketach, sprzedają karty parkingowe, zbierają aluminiowe puszki. Większość szybko jednak zaczyna się utrzymywać wyłącznie z kradzieży, handlu narkotykami i alkoholem, wymuszania haraczy od rówieśników, prostytucji. Tygodniami nie pojawiają się w szkole. Policja zna dzieci, przywódców młodocianych gangów, zarabiających ponad 3-4 tys. zł miesięcznie. Zwykle są to jednak pieniądze nie przekraczające 1,5 tys. zł. Według danych policyjnych izb dziecka oraz szacunków pomocowych organizacji pozarządowych, dorosłe życie prowadzi w Polsce około miliona dzieci. Większość z nich mieszka w dużych miastach.

Dorośli z przymusu
- Utrzymuję się głównie z kradzieży w supermarketach. Interesują mnie wyłącznie drogie kosmetyki, elektronika, sprzęt fotograficzny, płyty. Mam swoje sposoby na sklepowe zabezpieczenia, zmieniam wygląd, żeby uśpić czujność ochroniarzy. Mój rekord to wyniesienie jednego dnia czterech aparatów fotograficznych, trzech discmanów, lornetki, palmtopa i ponad dwudziestu płyt - opowiada jedenastoletnia Małgorzata R., zatrzymana w Policyjnej Izbie Dziecka we Wrocławiu. Za pieniądze ze sprzedaży "fantów" kupuje sobie markowe ciuchy, buty, jedzenie. Część pieniędzy daje rodzicom. Nie za dużo, by wszystkiego nie przepili, ale też nie za mało, by nie zwracali uwagi na to, że ma nowe ciuchy i nie przeszukiwali jej rzeczy. Małgorzata R. należy do elity polskich "bezprizornych". Większości musi wystarczyć najwyżej kilkaset złotych miesięcznie. Część przeznaczają na dom, resztę na przyjemności, na przykład odwiedziny w Pizza Hut, desery, piwo, papierosy. Żywią się właściwie w supermarketach: korzystają z promocji lub podjadają produkty z półek. Dziewczęta dorabiają, trudniąc się prostytucją.
- W mojej kamienicy mieszka gość, który płaci mi za to, że się przed nim rozbieram, a on w tym czasie robi zdjęcia. Zanim się zgodziłam, ostrzegłam go, że gdyby chciał mnie skrzywdzić, nie przeżyłby nawet doby - opowiada dwunastoletnia Joanna G. z Poznania. Twierdzi, że przynajmniej pięć dziewcząt z jej klasy dorabia w podobny sposób. Doskonale wiedzą, czego powinny unikać, żeby nie zajść w ciążę, nie zarazić się "adidasem" czy "francą". Tomek D. miał jedenaście lat, gdy zgwałcił go "przyjaciel rodziny". Własny ojciec przytrzymywał go, by się nie wyrywał. - Poznałam go dwa lata później: sięgał po papierosa z wprawą czterdziestolatka, gdy robiło mu się smutno, pił jak zestresowany dyrektor firmy. O seksie mówił tak, jakby chodziło o spacer po parku, o ojcu - jak o mieszkańcu innej planety. Zarabiał na utrzymanie, myjąc samochody, trochę kradł - mówi policjantka z krakowskiej izby dziecka. Zapamiętała, że po tych dwóch latach był obojętny, sztywny, wulgarny. W jednej chwili rzucał "kurwami", a pół godziny poźniej zasypiał przy niej jak niemowlę - z palcem w buzi, zwinięty w kłębek.

Dzieci ulicy
Z badań Fundacji dla Polski wynika, że nad rozwojem fizycznym i społecznym 13 proc. dzieci w wieku 3-18 lat właściwie nikt nie czuwa. To dzieci ulicy, "bezprizorni". Na ulicy pracują, bawią się, nawiązują znajomości, przechodzą przyspieszony kurs dojrzewania. "Dorosłe dzieci" wiedzą, jak się odciąć od rodziny, która nie zapewnia ich podstawowych potrzeb lub je zwyczajnie wyzyskuje.
Niedawno jedenastoletnia Monika S. z Sosnowca metodycznie spakowała walizkę i wyprowadziła się z domu. Nie wytrzymała tego, że ojciec wysyłał ją po wódkę, nie dając pieniędzy. Kilka razy zapłaciła własnymi pieniędzmi i to tylko pogorszyło sytuację. Pojechała pociągiem do Krakowa, gdzie spędziła wiosnę i lato. Rodzice nawet nie zawiadomili policji o jej zniknięciu. Wpadła dwa tygodnie temu w supermarkecie, gdy próbowała przenieść przez bramkę drogi aparat fotograficzny firmy Nikon.
W tegorocznym raporcie Rady Europy poświęconym "dzieciom ulicy" stwierdzono, że pojęcie to przestało się odnosić tylko do brazylijskich "sierot Pana Boga" czy rosyjskich "bezprizornych", spośród których wielu chłopców ma na swoim koncie morderstwo w wieku 14 lat, zaś dziewczynki - kilka aborcji. "To dzieci, które rozpoczynają dzień, myśląc o samobójstwie, zabójstwie lub szukają 'odlotu' w alkoholu czy narkotykach. To pokolenie harde i melancholijne, które choć dorosłe, wie, że nie ma po co dorastać" - twierdzi Roland Boudreville, francuski psycholog społeczny. Polskie "dzieci ulicy" są smutne, okrutne i zdemoralizowane. Dziewczynki same inicjują "szkolną prostytucję", są przywódcami chłopięcych gangów, potrafią się znęcać nad skrępowanymi "opornymi", czyli uczniami nie chcącymi płacić haraczu. Psychologowie podkreślają, że akt seksualny jest dla nich czymś banalnym, a jednocześnie wartościowym, bo dzięki niemu zyskują poczucie władzy, złudzenie pozostawania w centrum uwagi, a w końcu pieniądze na utrzymanie.

Dzieciństwo obowiązków
Z raportu Jarosława Plety z Towarzystwa Rozwijania Aktywności Dzieci Szansa wynika, że w biednych dzielnicach polskich miast prostytucja staje się wręcz modą, gdyż "to nic złego trochę zarobić". Nastolatki prostytuują się w weekendy i podczas wakacji, niektóre zaś oddają się szkolnym kolegom, a nierzadko dealerom narkotyków. Problemem jest też "wyjazdowa" prostytucja homoseksualna, na skutek której w kartotekach policyjnych znalazło się ponad 200 chłopców. Centrum tego typu usług znajduje się m.in. na dworcu kolejowym w Katowicach, gdzie uciekinierzy z domów spotykają się z dorosłymi mężczyznami.
- W Polsce prawdziwe dzieci ulicy to mali rumuńscy Romowie i młodzież, która uciekła z domu. Na Dworcu Centralnym wyłapują ich często kryminaliści i pedofile - mówi Michał Luboradzki z Fundacji dla Polski. Przyznaje jednak, że samo pojęcie jest o wiele szersze i oznacza dzieci, nad których rozwojem nikt nie czuwa, zaniedbane emocjonalnie, otrzymujące od rodziców mnóstwo obowiązków zamiast wychowania.
- Codziennie zajmuję się rodzeństwem, przynajmniej raz w tygodniu opuszczam zajęcia w szkole, bo nie wyrabiam. Mama śpi do południa, więc muszę robić śniadanie. Gdy jest w złej formie, gotuję też obiad i piorę - opowiada trzynastoletnia Monika J. z Łodzi. Igor W., piętnastolatek z Kołobrzegu, już kilkakrotnie zawoził do psychiatry rozhisteryzowaną matkę, bronił siostry przed ojcem, załatwiał opał na zimę i pomoc z opieki społecznej. To dzieci z gatunku "dzielnych", które wcześnie biorą odpowiedzialność za zachowania dorosłych, tracą jednak w ten sposób dzieciństwo i radość życia.

Miejsce na ziemi
- Największym problemem tych dzieci nie jest przemoc, przestępczość, przedwczesna inicjacja seksualna, ale to, że nie mają własnego miejsca na ziemi i to takiego, które byłoby suwerenne i bezpieczne. Dramatem jest też to, że nie mają ani jednej osoby, na którą mogłyby naprawdę liczyć - mówi Marek Liciński z Powiślańskiej Fundacji Społecznej Dzieci zmuszone do przejęcia ról dorosłych mówią, że są wypalone, czują się "jakby miały przetrącony kręgosłup". Konsekwencją tego jest ucieczka w alkohol lub narkotyki. I to wielka ucieczka: kontakt z alkoholem miało 85 proc. uczniów podstawówek. Ulubionym napojem tej młodzieży jest piwo, ale 70 proc. chłopców i 42 proc. dziewcząt spróbowało już wódki. Pije się grupowo, bo to sposób na zadzierzgnięcie więzi i manifestacja solidarności. W samotności zaś sięga się po narkotyki (robi to na przykład 12 proc. uczniów liceów ogólnokształcących i 17 proc uczniów techników).
- Relacje w ich rodzinach przypominają często stosunki między rówieśnikami, a nie autorytetem i wychowankiem. Są partnerskie, ale to słowo ma negatywny wydźwięk. Często rodzice są podopiecznymi placówek wychowawczych i sami nie wiedzą, co robić z własnym życiem. Bezradność opiekunów sprawia, iż dzieci czują, że ich życie jest nieprzewidywalne, zawieszone w próżni - tłumaczy Marek Liciński. Skupione na swoich problemach emocjonalnych i pozbawione dziedzictwa kulturowego właściwie nie mają rozrywek. Gdy uda im się zdobyć trochę pieniędzy, przeznaczają je na budowanie własnego prestiżu. Zapraszają kolegów z klasy do kina, fundują prezenty, ciesząc się rzadkimi chwilami, gdy mogą czymś zaimponować.
Jeśli je na to nie stać, wybierają rolę outsidera, który dąży do destrukcji, chce "wszystkich doprowadzać do szału". Siedemnastoletni Rafał Z. ze Szczecina miał już sprawę sądową o kradzież, potem o znęcanie się nad siedmioletnią siostrą, której wypalił papierosem dziurę w policzku. Gdy rodzice nie wychodzili z pijackiego transu, wziął na siebie wszystkie obowiązki. W pewnym momencie jednak "pękł". Teraz zajmuje się tylko sobą, a rodzina wzbudza w nim wyłącznie agresję. Takie pęknięcie grozi większości "dorosłych dzieci", żyjących nie swoim życiem, na granicy wytrzymałości fizycznej i nerwowej. Dla społeczeństwa to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem.

Więcej możesz przeczytać w 45/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.