Wojskowa choroba

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pilot śmigłowca wojskowego z jednostki w Inowrocławiu, oficer z wieloletnim doświadczeniem, zmarł na zawał serca podczas lotu nad jednym z poligonów w północnej Polsce
Śmierć oficera za sterami nie spowodowała katastrofy śmigłowca, gdyż na pokładzie maszyny znajdowało się dwóch pilotów. Wypadek zdarzył się kilka tygodni temu, lecz fakt ten utrzymywany jest w ścisłej tajemnicy. Powód jest prosty: to najprawdopodobniej pierwsze takie zdarzenie w kilkudziesięcioletniej historii NATO. W żadnym innym kraju członkowskim paktu za sterami samolotu bądź śmigłowca nie może zasiąść osoba całymi tygodniami nie poddawana specjalistycznym badaniom lekarskim.
W Polsce jest to możliwe, gdyż reformatorzy służby zdrowia zapomnieli, że piloci nie mają czasu szukać lekarza na własną rękę. Okazuje się, że medyk wojskowy w jednostce może leczyć tylko żołnierzy służby zasadniczej. Zawodowcy muszą natomiast znaleźć lekarza, który podpisał umowę z wojskową kasą chorych. W ustawie nie przewidziano też żadnej możliwości leczenia zawodowych żołnierzy, nawet gdy zachorują na przykład w trakcie służby na okręcie marynarki wojennej. - Polska armia jest chyba jedyną na świecie, która nie ma własnej służby zdrowia i jest praktycznie całkowicie uzależniona od kas chorych. A kasy nie kwapią się, by płacić na przykład za badania pilotów przed każdym lotem - alarmuje poseł AWS Bronisław Komorowski, przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej.
Informacja o śmierci polskiego pilota za sterami śmigłowca dotarła do Brukseli, gdzie wywołała prawdziwe zdumienie. Zażądano wyjaśnień, a wręcz sporządzenia rejestru innych "min", które mogłyby eksplodować w warunkach bojowych. Oficerom w kwaterze głównej paktu trudno było uwierzyć, że w Polsce zawodowi żołnierze przechodzą badania tylko raz w roku. Jeśli w okresie między kolejnymi badaniami mają jakieś kłopoty zdrowotne, nie może się nimi zająć lekarz z macierzystej jednostki. Zgodnie z ustawą, świadczy on im usługi jedynie w zakresie medycyny pracy, co oznacza wyłącznie badania profilaktyczne. Jeśli pechowy pilot odczuwał wcześniej jakieś dolegliwości, nie mógł się z nimi zgłosić do lekarza zatrudnionego na etacie w jego macierzystej jednostce. Ten może bowiem leczyć tylko żołnierzy służby zasadniczej. Ale i oni nie są w najlepszej sytuacji. Przepisy ustawy będącej podstawą reformy służby zdrowia nie stanowią bowiem, kto ma zapłacić za leczenie żołnierza z poboru, który leży w szpitalu, choć czas jego służby minął i formalnie jest już cywilem.
Przed reformą lekarze garnizonowi pełnili de facto funkcję lekarzy rodzinnych. Leczyli nie tylko zawodowych żołnierzy, ale także ich rodziny. Teraz zawodowcy muszą szukać pomocy u tych, którzy podpisali kontrakty z kasą chorych. A lokalizacja jednostek wojskowych często sprawia, że do najbliższego takiego lekarza trzeba jechać kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt kilometrów. Tak jest na przykład w jednostce w Bemowie Piskim, skąd rodzina wojskowa z chorym dzieckiem musi jechać 16 km do lekarza w Piszu. W tym czasie baza medyczna w bemowskiej jednostce - laboratoria, pracownie EKG, gabinety fizykoterapii - nie jest w pełni wykorzystywana, gdyż może służyć jedynie poborowym.
Żołnierze, nie widząc innego wyjścia, przechodzą więc pod opiekę cywilnej służby zdrowia, co jednak często wiąże się z kłopotami. Pod koniec ubiegłego roku w Kosowie zdarzył się wypadek: jeden z oficerów polskiego kontyngentu zginął, drugi został ranny. Rannemu pierwszej pomocy udzielono na miejscu, w szpitalu amerykańskim. Potem trafił jednak do szpitala w Warszawie, gdzie miał przejść specjalistyczne zabiegi. Niespodziewanie pojawiły się jednak kłopoty ze sfinansowaniem leczenia. Okazało się, że oficer należał do regionalnej, a nie branżowej kasy chorych. Regionalna kasa nie chciała jednak zapłacić za leczenie, tłumacząc, że to nie ona wysłała oficera na wojnę. Ranny był tymczasem zmuszony do korzystania z usług kasy cywilnej, gdyż jako zawodowiec nie jest objęty opieką medyczną lekarza w macierzystej jednostce.
Przechodzenie coraz większej grupy żołnierzy pod opiekę cywilnej służby zdrowia powoduje, że w dramatycznej sytuacji finansowej znalazły się wojskowe szpitale. Niedawno praktycznie przestał funkcjonować 115. Szpital Wojskowy w Helu. Komendant oddał placówkę do dyspozycji ministra, ponieważ branżowa kasa chorych zapewniła mu jedynie 60 proc. środków, jakimi szpital dysponował jeszcze przed rokiem. W ten sposób garnizon na Helu został całkowicie pozbawiony opieki medycznej. Chorzy żołnierze są kierowani do oddalonego o 40 km Władysławowa, a cięższe przypadki - do odległego o 
120 km Gdańska. Sytuację komplikuje dodatkowo to, że Hel ze względu na swoje położenie kilka razy w roku jest odcinany od świata.
Ciężka sytuacja wojskowych szpitali może tymczasem zaważyć na naszych stosunkach z sojusznikami w NATO. Polska zadeklarowała na przykład, że w Bydgoszczy będzie utrzymywany tzw. szpital wsparcia operacji pokojowych. W tym celu przekształcany jest 10. Szpital Kliniczny w Bydgoszczy, który zapewnia opiekę medyczną pobliskim jednostkom. W razie konieczności, zgodnie z zobowiązaniami sojuszniczymi, szpital powinien być natychmiastowo zmobilizowany i przeniesiony we wskazany rejon. Ze względu na mizerię finansową, a co za tym idzie - kadrową, w takiej sytuacji trzeba będzie wybierać między wypełnieniem naszych zobowiązań a zapewnieniem właściwej opieki żołnierzom z okolic Bydgoszczy. Infrastruktura i kadry nie pozwalają bowiem na jednoczesne wywiązanie się z obu tych zadań.
W centrali NATO w Brukseli już kilkakrotnie pytano o sposób finansowania bydgoskiego szpitala. Ani w kierownictwie MON, ani w Sztabie Generalnym nie potrafiono jasno odpowiedzieć na te pytania. Sojusznicy z NATO nie rozumieją systemu funkcjonowania wojskowej służby zdrowia w naszym kraju. W większości państw należących do paktu szpitale wojskowe są po prostu jednostkami budżetowymi, niezależnymi od kas chorych. Podobny do naszego system obowiązuje natomiast w Czechach, gdzie funkcjonuje otwarta dla cywili kasa mundurowa. Tam jednak kadrze zatrudnionej w wojskowych szpitalach pieniądze wypłaca budżet. Mimo to szpitalom wojskowym w Czechach, podobnie jak u nas, grozi bankructwo.
Reforma służby zdrowia spowodowała, że wojskowe szpitale utraciły status zakładów budżetowych i stały się samodzielnymi publicznymi zakładami opieki zdrowotnej. Taka formuła prawna znacznie utrudnia ich wykorzystanie przez wojsko w razie ewentualnych sytuacji kryzysowych. Okazuje się bowiem, że nawet w wypadku wojny nie będzie możliwości przekształcenia ich w jednostki wojskowe. W tej sytuacji wojsko będzie miało na nie wpływ tylko w takim zakresie, na jaki pozwalają zawierane umowy. Pozostanie jeszcze oczywiście perswazja.
- Nie potrafię podać ani jednego przykładu pozytywnych skutków reformy służby zdrowia dla wojska. Efekt jest taki, że najlepsi żołnierze służby zawodowej zarabiają 1,5 tys. zł, zaś urzędniczki branżowej kasy chorych - ponad 2 tys. A przecież chyba nie o to chodziło - mówi płk Mariusz Jędrzejko, szef gabinetu dowódcy wojsk lądowych. Okazuje się jednak, że względnie dobra sytuacja urzędników branżowej kasy wkrótce może się pogorszyć. Coraz więcej zawodowych żołnierzy zaczyna się bowiem leczyć poza branżową kasą chorych. Według danych Ministerstwa Obrony Narodowej, obecnie już ok. 40 proc. kadry zrezygnowało z usług kasy mundurowej. Jej bankructwo jest więc całkiem realne.
MON proponuje, by w Polsce wprowadzić rozwiązania sprawdzone już na Zachodzie: żołnierzy zawodowych wyłączono by z systemu powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Z obliczeń ekspertów ministerstwa wynika, że zawodowcy przekazują do kas chorych ok. 183 mln zł rocznie w formie składek. Gdyby kwotę tę przekazać do budżetu Ministerstwa Obrony Narodowej, pieniędzy wystarczyłoby na leczenie w ramach wojskowej służby zdrowia zarówno żołnierzy zawodowych, jak i ich rodzin. MON i Ministerstwo Zdrowia mają w najbliższym czasie podpisać umowę w tej sprawie i zaproponować sejmowym komisjom projekt zmian obowiązujących przepisów.

Więcej możesz przeczytać w 10/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.