Globalne Dionizje

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zwycięstwo karnawału nad postem
Świat zamarł w ocze-kiwaniu. Zbliża się wielki dzień. 16 listopada, w trzeci czwartek miesiąca, szczęśliwcy będą mogli wykrzyknąć: "Beaujolais Nouveau est arrivé!" (Nowe Beaujolais już jest!). Wszędzie. W Polsce sześćdziesiąt butelek można zamówić już za 1949 zł.
"Nie wiem, ile wypiliśmy, ale pamiętam, że zużyliśmy siedem korkociągów". Ten stary dowcip nabiera w naszych czasach aktualności. Nieumiarkowane picie po-tępiają obłudni moraliści (zwłaszcza z kręgów politycznych), którzy sami nie stronią od kieliszka. Na alkohol patrzymy przez pryzmat statystyk wypadków drogowych, ponurych zbrodni i tragedii rodzinnych. I tu rozmijamy się z powszechną tendencją, bo świat zwraca się ku bachanaliom: radosnym, tłumnym pijaństwom. Dawne i nowe obyczaje, w których alkohol odgrywa niepoślednią rolę, stają się ważnymi elementami kultury i życia społecznego oraz - co równie istotne - gospodarki.
Największym masowym pijaństwem jest sławne na cały świat Oktoberfest - święto piwa i piwoszy. Milion gości osusza w tym czasie kilkanaście milionów kufli. Nad monachijską łąką unosi się duch zabawy. Można tu zobaczyć kelnerki umiejące nosić naraz szesnaście litrowych kufli albo leciwe damy dwoma strumieniami wlewające sobie do gardła równocześnie piwo z kufla trzymanego za ucho i sznapsa z czterech kieliszków powtykanych pomiędzy palce tej samej dłoni. Oktoberfest przechodzi obyczajową ewolucję. Najpierw z lokalnego święta stał się wydarzeniem światowym, teraz zaczyna wchłaniać elementy Love Parade i amerykańskiego Christopher Street Day. Geje i lesbijki mają nawet własny namiot - "Bräurosl". Śpiewają zresztą to samo co gromady Bawarczyków w skórzanych portkach i kapeluszach z piórkiem: "Trink, Brüderlein, trink...". Tylko piwo nie jest już jedynym napojem; coraz większą popularnością cieszy się coca-cola wzmacniana sznapsem.
Jesienią przez wszystkie kraje europejskie produkujące wino przetacza się fala zabaw. Praktycznie każda obsadzona winnicami gmina obchodzi uroczystość, której patronuje święty Laurenty, patron pijaków. Kiedy w stanie wojennym trafiłem do Niemiec, przyjaciele zabrali mnie do idyllicznego miasteczka Ahrweiler w górach Eifel. Przeżyłem tam szok kulturowy. Wyrwany z ponurej Polski stanu wojennego znalazłem się nagle w rozśpiewanym, roztańczonym tłumie, w którym nie znalazłoby się jednej trzeźwej osoby. Nawet policjanci byli na rauszu.
Żeby świętować bachanalia, nie potrzeba zresztą ani chmielu, ani winogron. Na zachód od Bonn rozłożyły się łagodne wzgórza parku kraj-obrazowego Kottenforst, obficie porośnięte jeżynami. Robi się z nich tradycyjne wino owocowe znane pod nazwą Räuberblut - krew rozbójnika. Na przełomie września i października odbywają się tu obficie nią zraszane jeżynowe żniwa. Ludzie chcą się bawić. Potrzebują do tego dwóch rzeczy: okazji i uczucia luzu, jakie daje alkohol. Tak zresztą było zawsze. Kult Dionizosa-Bachusa jest jednym z najstarszych w naszym kręgu cywilizacyjnym. Figurka boga wina wykopana w pierwszym znanym nam mieście, Catal Hüyük w Turcji, liczy sobie co najmniej dziewięć tysięcy lat. Prześladowania wyznawców Bachusa otwierają długą walkę postu z karnawałem. W roku 186 przed Chrystusem republika rzymska zakazała bachanaliów. Patrycjat przestraszył się ludowego ruchu opartego na radosnej akceptacji życia, odrzucające-go przemoc. Jego przedstawiciele nie mogli być dobrymi żołnierzami. Bachanalia przetrwały w podziemiu, zakaz zniósł dopiero Juliusz Cezar. Obrzędów bachicznych próbowali zabraniać z powodów moralnych władcy żadną miarą nie nadający się na wzory etyczne, na przykład osławiony cesarz Kaligula. Kult Bachusa kwitł jeszcze w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Córka cesarza Konstantyna, gorliwa chrześcijanka, w budowanym dla siebie mauzoleum w Konstancji kazała pokryć sufit mozaiką przedstawiającą ją w wieńcu z winorośli. Wydano wiele edyktów, by wykorzenić kult Bachusa, lecz mimo to przetrwał on w obyczajach. W hiszpańskiej miejscowości Haro w prowincji Rioja w dniu świętego Piotra tysiące ludzi uczestniczą we mszy świętej w małej kaplicy na wzgórzu. Zaraz po nabożeństwie zaczynają się polewać winem z sikawek, wrzeszcząc, śpiewając i tańcząc. Karnawał nadreński, karnawał w Rio, nowoorleańskie Mardi Gras - to wszystko współczesne bachanalia, podczas których radość życia tworzy z alkoholem koktajl beztroskiej zabawy.
Karnawał zwycięża w walce z postem. Święty Patryk, jeden z najsubtelniejszych teologów, który na przykładzie liścia koniczyny - dzisiejszego symbolu Irlandii - tłumaczył tajemnicę Trójcy Świętej, patronuje wielkiemu pijaństwu Irlandczyków na wyspie i w USA. St. Patrick’s Day od kilku lat jest obchodzony w polskich pubach.
Czy mamy szansę dorobić się własnego święta pijaństwa - pogodnego, dobrotliwego i radosnego? Na pewno nie wprowadzając Żytnia-Day albo - żeby było bardziej patriotycznie - Soplica Day. Mamy lepsze tradycje. "Włoski mieszkańcze! Cóż twoje nektary?
Co twoje wina przed nek-tarem Rusi? Wino jest z ziemi błotnistej i szarej, Miód prosto z niebios spuszczony być musi. Miód rosa niebios i manna jedyna..." Tak pisał o miodzie pitnym, napoju Sarmatów, Sebastian Klonowic. Może pora odwołać się do tradycji, przywrócić miodom pitnym charakter narodowego trunku, rozbudzić na nie snobizm i wyjść z nimi jako polską specjalnością w świat.
7 grudnia, dzień świętego Ambrożego, patrona pszczelarzy, można by ogłosić dniem miodu; na Plantach w Krakowie, kulturalnej stolicy Europy, zorganizować wielki festyn i poić polskimi miodami gości zagranicznych tak, jak monachijczycy poją ich piwem. Cóż, kiedy dzisiejsze miody pitne, uzyskiwane z mieszania miodu pszczelego ze spirytusem i wodą, nie nadają się do tego celu. Nawet ksiądz Józef Maj, duszpasterz pszczelarzy, stwierdził, że tylko raz pił miód zasługujący na tę nazwę - na zamku w Pułtusku, gdzie miejscowy restaurator syci go osobiście wedle starych przepisów.
A przecież polskie miody miałyby szansę na międzynarodową karierę. Dziś w tej dziedzinie wiele zależy od marketingu, na co wskazuje przykład Beaujolais Primeur. Jeszcze trzydzieści lat temu był to we Francji pogardzany sikacz, marna imitacja burgunda produkowana z pozbawionych smaku i bukietu winogron Gamay, wzbogacanych cukrem tak brutalnie, że wino miewało nawet 15 proc. alkoholu. Potem ktoś wpadł na pomysł zastosowania maceration carbonique - fermentacji w kadziach wypełnionych dwutlenkiem węgla. Dzięki temu już kilka tygodni po zbiorach gotowe jest młode wino, które trzeba pić natychmiast i o którym można powiedzieć niewiele dobrego poza tym, że gasi pragnienie lepiej niż coca-cola.
Po to wino ustawiają się listopadowymi nocami kolejki przed paryskimi sklepami, snobi z Tokio i Nowego Jorku wychodzą na lotniska, aby odebrać skrzynki wprost z samolotu, a mieszkańcy Warszawy z wyprzedzeniem wysyłają zamówienia. Wszystko dzięki marketingowi.
Miody pitne też mają szansę. Karnawał zdecydowanie wygrywa, nie ma jednak powodu, żebyśmy w nim uczestniczyli tylko jako goście na zabawach u innych.
Więcej możesz przeczytać w 47/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.