Wojna przyszłości

Wojna przyszłości

Dodano:   /  Zmieniono: 
Inteligentne miny kontra generatory impulsów elektromagnetycznych
Za kilkadziesiąt lat zamiast setek tysięcy żołnierzy, czołgów i armat, na polach bitew będą się ścierać małe grupy świetnie wyszkolonych i naszpikowanych elektroniką komandosów, inteligentne miny, a także bezpilotowe aparaty latające, zdolne prowadzić rozpoznanie i odpalać pociski. To nie science fiction - nad tymi urządzeniami trwają już intensywne prace w Stanach Zjednoczonych.
Armia USA postanowiła - poinformowano w jednym z ostatnich numerów tygodnika "New Scientist" - sfinansować dość dziwne badania prowadzone przez zespół Mandyama Srinivasana z Australian National University w Canberze. Naukowcy ci przeanalizowali dokładnie sposób lądowania pszczół. Okazało się, że owady te potrafią niezwykle precyzyjnie zmniejszać prędkość w miarę zbliżania się do obiektu, na którym zamierzają usiąść. Zdaniem badaczy, dzięki temu pszczoły mogą zawsze łatwo i miękko lądować. Najprawdopodobniej redukują one szybkość lotu, obserwując, jak zmienia się obraz obiektu, do którego się zbliżają. Bardzo podobny system stosuje się w automatycznych pilotach, pszczoły nie potrzebują jednak danych o własnej prędkości ani o wysokości, na jakiej się znajdują. Po co armii amerykańskiej finansowanie badań nad pszczołami? Zdaniem wojskowych, technikę lądowania tych owadów będzie można wykorzystać w automatycznych pilotach latających minipojazdów - tzw. MAV (czyli Micro Air Vehicles). To prototypowe urządzenie ma służyć żołnierzom do prowadzenia rozpoznania podczas bitwy, a przede wszystkim penetrowania budynków, w których czai się wróg.
Pierwsze tego typu pojazdy już zresztą powstały - oznajmiła niedawno na swoich stronach internetowych amerykańska telewizja ABC. Firma Micro Craft z San Diego w Kalifornii, pracująca m.in. na potrzeby armii amerykańskiej, poinformowała o przeprowadzeniu udanych prób z takim prototypowym minizwiadowcą. Skonstruowane przez nią urządzenie jest nieduże - jego średnica wynosi 23 centymetry - i waży niecałe półtora kilograma. Składa się z osłoniętego śmigła napędzanego dwoma silnikami benzynowymi i dwóch małych skrzydeł. Jednak to niezbyt skomplikowanie wyglądające urządzenie potrafi dokonywać rzeczy niezwykłych - samodzielnie startować z ziemi, zawisnąć w powietrzu i powoli podlecieć do jakiegoś obiektu. Przeprowadzono już zresztą testy, by sprawdzić, jak pojazd wywiązuje się z zadań zwiadowczych - podczepiono do niego kamerę wideo, która przekazywała zdjęcia do centrum dowodzenia. Przedstawiciele firmy Micro Craft twierdzą, że urządzenie można wykorzystywać także do innych celów - na przykład do dokładnego naznaczania za pomocą laserów celów dla wyrzutni rakiet.
Nad podobnymi urządzeniami pracują również inżynierowie w innych laboratoriach. Grupa badawcza z Lincoln Laboratory w Massachusetts Institute of Technology, jak podaje miesięcznik "Scientific American", chce opracować jeszcze mniejsze pojazdy latające - wielkości modeli samolotów do sklejania. Z kolei znany producent śmigłowców - koncern Sikorsky Aircraft - zbudował maszynę do złudzenia przypominającą latające talerze. Pojazd ten, napędzany specjalnym typem silnika, ma służyć do prowadzenia zwiadu, stawiać miny lub czujniki.
Przyszłe konflikty zbrojne staną się wojnami robotów. Większość żołnierzy, przynajmniej w początkowych fazach starcia, będzie się znajdowała daleko od pola walki. Zadania rozpoznawcze przejmą bezzałogowe samoloty i małe pojazdy rozpoznawcze. Następnie, zapewne również bez udziału człowieka, na polu bitwy rozmieszczone zostaną miny. Nazwa "miny" nie jest zresztą odpowiednia dla tych urządzeń - będą one bowiem mogły się przemieszczać, lokalizować czołgi i śmigłowce przeciwnika i wystrzeliwać w ich kierunku rakiety. Prototyp takiej superminy został opracowany przez jedną z amerykańskich firm produkujących uzbrojenie - Textron Systems Division.
W kolejnej fazie walki na polu bitwy pojawią się oddziały żołnierzy, którzy dokonają dokładnej oceny zniszczeń, do jakich doszło podczas starć robotów. Dopiero po nich wkroczą jednostki piechoty zmotoryzowanej, by przejąć kontrolę nad zdobytym terenem. Rewolucja technologiczna nie ominie jednak również szeregowych żołnierzy. Po pierwsze, to dla nich konstruuje się część latających robotów zwiadowczych, które mają stanowić przedłużenie ich oczu i uszu. Po drugie, walczący mają także zostać "naszpikowani" elektroniką. Na przykład już za dwadzieścia, trzydzieści lat mundury będą szyte z interaktywnych materiałów. Znajdą się w nich czujniki monitorujące stan zdrowia żołnierza. Gdy zostanie on ranny, bardzo szybko uda się ustalić, jak poważne odniósł obrażenia. Poza tym żołnierze nie będą już musieli mieć wielu kompletów ubrań maskujących - do walk w warunkach pustynnych czy w dżungli. Mundur będzie jak skóra kameleona - to znaczy dostosuje się kolorem do otoczenia. Ponadto dzięki właściwościom materiału, z którego zostanie wykonany, żołnierze staną się niewidzialni dla radarów wroga.
Ponieważ planiści wojskowi spodziewają się w przyszłości konfliktów z użyciem broni chemicznej, na polu walki niezbędne staną się ubrania ochronne. Będzie to najprawdopodobniej cienka polimerowa błona pochłaniająca, dzięki dodanym do niej substancjom, trujące chemikalia. Prace nad sztuczną skórą żołnierzy trwają od lat w Soldier System Center (laboratorium armii amerykańskiej), które zatrudnia kilkuset pracowników naukowych - informuje "Scientific American". Z kolei inny ośrodek badawczy - Space and Naval Warfare Systems Center - już kilka lat temu opracował prototyp munduru, który potrafi zlokalizować miejsce zranienia żołnierza.
Trwają także zaawansowane badania nad "inteligentną" bronią. Amerykańscy żołnierze już niedługo mają otrzymać karabiny wyposażone w sniper tracker, opracowany przez Lawrence Livermore National Laboratory. Jest to system komputerowy, potrafiący określić i pokazać na wyświetlaczu, skąd strzela wróg i jakimi torami podążają pociski. Natomiast US Army Soldier System Center konstruuje hełm z ekranem, na którym widać, gdzie znajdują się jednostki własne, a gdzie oddziały wroga. System ten ma umożliwić nawet strzelanie do przeciwnika zza węgła, bez konieczności wychylania się.
Przyszli dowódcy kierujący armią ludzi i robotów bardziej będą przypominać kontrolerów ruchu lotniczego wspomaganych przez potężne komputery o wielkich mocach obliczeniowych niż wybitnych strategów ślęczących nad mapą sztabową. Nie ma jednak armii, której nie dałoby się pokonać, nawet jeśli jest ona bardzo dobrze wyposażona. Podczas przeprowadzanych niedawno przez wojska amerykańskie manewrów, "cyfrowy" batalion, wyposażony w najnowocześniejsze systemy łączności i urządzenia zdolne do pracy w ciemności, został pokonany przez żołnierzy walczących w tradycyjny sposób. Aby zmylić reagujące na ciepło czujniki podczerwieni, rozpalili oni po prostu ogniska.
Wszystkim nowinkom elektronicznym decydujący cios może jednak zadać inna supertajna broń opracowywana w laboratoriach wojskowych - generatory impulsów elektromagnetycznych. Nie da ich się co prawda wykorzystać do zabijania ludzi, z łatwością natomiast niszczą urządzenia elektroniczne. Zasada ich działania jest prosta - centralny element stanowi generator niezwykle silnych impulsów fal elektromagnetycznych. Potrafią one sparaliżować działanie wszelkich urządzeń elektronicznych w promieniu kilkuset metrów. Powstały już nawet pierwsze "kieszonkowe" pistolety zdolne generować takie impulsy i niszczyć z pewnej odległości np. komputery.

Więcej możesz przeczytać w 47/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.