Życiodajny efekt cieplarniany

Życiodajny efekt cieplarniany

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdyby nie efekt cieplarniany, średnia temperatura powierzchni Ziemi wynosiłaby minus 18 stopni Celsjusza
Topniejące lodowce mają niebezpiecznie podnieść poziom wód oceanów, które zaleją niżej położone lądy. Strefy dziś umiarkowane staną się zbyt ciepłe, a podzwrotnikowe - zbyt gorące i suche, by zapewnić żywność dla rosnącej populacji Ziemian. Odpowiedzialność za te wszystkie nieszczęścia ma ponosić człowiek, który produkuje dwutlenek węgla, metan i freony. Otaczają one Ziemię powłoką, która zatrzymuje ciepło Słońca. Tymczasem nie jest wcale pewne, czy klimat się ociepla, ani czy winny jest temu człowiek.
Naprzemienne cykle ociepleń i zlodowaceń trwają na Ziemi od miliona lat. Ocieplenia są krótkie, trwają około 10 tys. lat, zlodowacenia zaś długie - nawet do 90 tys. lat. Jeszcze w latach 70. obawiano się generalnego spadku temperatury. Jeden ze znanych klimatologów amerykańskich prof. Stephen Schneider twierdził, że z powodu przemysłowego zapylenia atmosfery dojdzie do drastycznego oziębienia klimatu, co już niedługo doprowadzi do nowej epoki lodowcowej. Tymczasem w latach 80. nagle przestano się bać ochłodzenia. Obowiązującym dogmatem stał się global warming, czyli globalne ocieplenie. Część klimatologów, a wśród nich wspomniany prof. Schneider, zaczęła przepowiadać zbliżanie się cieplarnianej katastrofy wywołanej przez człowieka. Interesujące wyjaśnienie przyczyn tak nagłej zmiany frontu w przewidywaniach trendów klimatycznych przynosi praca prof. Zbigniewa Jaworowskiego z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, opublikowana w kwartalniku "Nauka Polska".
Aby stwierdzić, czy to gazy cieplarniane produkowane przez człowieka są główną przyczyną zmian klimatycznych, trzeba wiedzieć, jakie było ich stężenie w powietrzu w erze przedprzemysłowej. Próbki atmosfery sprzed stu lat nie zachowały się w żadnych laboratoriach. Bąble takiego powietrza znajdują się jednak w lodowcach.
Dla klimatologów głoszących rychłe groźne ocieplenie Ziemi największe znaczenie miały wyniki pomiarów przeprowadzonych na stacji Siple na Antarktydzie przez badaczy amerykańskich. W 1985 r. stwierdzili oni m.in., że w powietrzu sprzed stu lat (przetrwałym w rdzeniu lodowym w warstwach pochodzących z 1891 r.) było mniej dwutlenku węgla niż obecnie. Wyniki przedstawiono w postaci wykresu pokazującego niepokojący wzrost stężeń dwutlenku węgla. Profesor Jaworowski twierdzi, że popełniono przy tych badaniach wiele błędów. Wartość stężeń dwutlenku węgla w bąblach powietrza w lodowcu prawdopodobnie nie jest dziś taka sama jak w atmosferze wówczas, gdy lodowiec powstawał. Lód nie stanowi bowiem systemu zamkniętego. Po dłuższym czasie oryginalne bąble zanikają, a stężenie dwutlenku węgla, metanu i tlenków azotu w lodzie stopniowo się zmniejsza. "Człowiek dodaje swoją aktywnością zaledwie około 3 proc. dwutlenku węgla do całkowitej ilości tego gazu, która jest wprowadzana do atmosfery z różnych źródeł" - twierdzi prof. Jaworowski. Przypomina on jednocześnie, że gdyby nie było efektu cieplarnianego, średnia temperatura na Ziemi wynosiłaby minus 18o C, a nie plus 15o C. Różnica 33o C powstaje właśnie dlatego, że tzw. gazy cieplarniane zatrzymują promieniowanie podczerwone odbite od Ziemi. Najważniejszym z tych gazów nie jest jednak wcale dwutlenek węgla, lecz para wodna. Tymczasem w raportach Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) wspomina się tylko o dwutlenku węgla i innych gazach wytwarzanych przez człowieka.
Opinie krytyczne wobec tych wniosków i proponowanych ograniczeń wyraża wielu klimatologów i przyrodników. W 1998 r. kilkanaście tysięcy naukowców podpisało tzw. Oregon Petition (Petycję Oregońską), będącą protestem przeciwko zaleceniom z Kioto, zgodnie z którymi tylko w USA w ciągu dziesięciu lat należy ograniczyć produkcję energii o 35 proc.
Naukowcy ci wskazują, że w ostatnich kilkunastu latach wydatki na badania klimatyczne na świecie ogromnie wzrosły i wynoszą już 5 mld USD rocznie, bez kosztów satelitów, statków i budowy laboratoriów. Profesor Jaworowski przytacza wypowiedź jednego z amerykańskich klimatologów, który twierdzi, że metoda śmiertelnego przestraszenia rządów i ludności jest najlepszym sposobem, by uzyskać pieniądze na badania.
W zdobyciu umiejętności przewidywania długookresowych zmian klimatu najbardziej pomógłby eksperyment. Zmieniano by w trakcie jego trwania, w sposób kontrolowany, zawartość dwutlenku węgla w atmosferze i w oceanach, śledzono by temperaturę powietrza i wpływ, jaki to wszystko wywierałoby na przyrodę ożywioną. Co oczywiste, takiego doświadczenia nie da się przeprowadzić w laboratorium. "Szczęśliwie 55 mln lat temu natura sama zrobiła dla nas eksperyment cieplarniany. Otrzymaliśmy nieoczekiwaną odpowiedź na pytanie, co stanie się w sytuacji, gdy dramatycznie wzrośnie stężenie dwutlenku węgla w atmosferze i w oceanach" - piszą autorzy artykułu w "Nature". Otóż 55 mln lat temu na Ziemi było o wiele cieplej niż teraz. W regionach polarnych nie było lodu. Aligatory i żółwie miały się znakomicie za kręgiem polarnym, a na Kamczatce rosły drzewa palmowe. W ciągu kolejnych 150 tys. lat nastąpiło dalsze znaczne ocieplenie. Temperatura powierzchni wody koło wybrzeży Antarktyki wzrosła z 13o C do 20o C. Regiony subtropikalne stały się jeszcze cieplejsze. Równocześnie w atmosferze nastąpiła zmiana proporcji izotopów węgla. Raptownie wzrosło stężenie lekkich izotopów węgla C12, co wskazywało, że pochodziły one z organizmów żywych. Cały rezerwuar węgla, jakim jest ocean i atmosfera, zmienił swój skład.
Jak taka nagła zmiana mogła nastąpić? Autorzy artykułu w "Nature" znaleźli wyjaśnienie. Ogromna ilość węgla zmagazynowana jest zwykle w osadach na dnie oceanu, m.in. w formie uwodnionego metanu. Gdy ocean się ogrzewa, metan uwalnia się z osadów i utlenia, tworząc dwutlenek węgla. W ciepłym klimacie duże stężenie dwutlenku węgla w powietrzu i w wodzie spowodowało rozkwit planktonu. Im jednak szybszy jest rozwój planktonu, tym mniej dwutlenku węgla znajduje się w wodzie i w powietrzu - bo rośliny potrzebują go do fotosyntezy. Temperatura stopniowo zaczęła się więc obniżać.
Wiele zagadek jest jednak do wyjaśnienia. "Jak zwykle musimy wiedzieć więcej" - komentuje w artykule odredakcyjnym tygodnik "Nature". Być może okaże się, że global warming, jeśli istotnie istnieje, bo i co do tego są wątpliwości, spowodowały zjawiska przyrodnicze, takie jak cykl aktywności Słońca. Może i to zjawisko zostanie uregulowane przez któryś z występujących w naturze mechanizmów sprzężeń zwrotnych, niekoniecznie zresztą z korzyścią dla nas.
Więcej możesz przeczytać w 47/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.