Koniec polityki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z FRANCISEM FUKUYAMĄ, profesorem politologii i filozofii politycznej na Uniwersytecie George’a Masona w Waszyngtonie



Agnieszka Filas: - Koniec XX wieku to absolutny triumf kapitalizmu. Na czym polega siła wolnego rynku?
Francis Fukuyama: - Kiedyś mówiono, że kapitalizm jest dziełem wybitnych i zdeterminowanych jednostek klasy Billa Gatesa czy Jeffa Bezosa, reszta zaś marzy o tym, by mieć święty spokój i bezceremonialnie korzysta z ich osiągnięć. Sugerowano też, że bogaci i biedni pozostają w ciągłym konflikcie. Dziś ta koncepcja wydaje mi się przestarzała. Kapitalizm to bowiem gra zespołowa, i to taka, w której reguły często się zmieniają. Miejsce w hierarchii nie jest dane raz na zawsze: można spaść do klasy niższej lub dostać się do wyższej. W społeczeństwach liberalnych nie ma osoby wyłączonej z gry wolnorynkowej. Nawet gdyby ktoś chciał być tylko pasywnym konsumentem, nie pozwoli mu na to niestabilność społeczna, polityczna i ekonomiczna. No i liczy się jeszcze chęć bycia lepszym od sąsiada: gdy on kupi hondę, my przelicytujemy go, kupując porsche.
- Dlaczego - mimo korzyści wynikających z istnienia wolnego rynku i konkurencji - Europejczycy wybierają bezpieczeństwo, a nie wolność?
- W społeczeństwie komunistycznym uznawano, że chrona obywateli przed trudnościami życia jest zadaniem państwa. Doprowadziło to do tego, że ludziom żyło się o wiele gorzej, więc - by polepszyć jakość swej egzystencji - i tak musieli wykazać inicjatywę. Zasadnicze znaczenie ma tu kwestia wychowania i lansowanej kultury. Amerykanie, nauczeni, że ryzyko jest częścią życia, porównają kapitalizm raczej do gry na giełdzie, podczas gdy Europejczykom kojarzy się on z dożywotnim posiadaniem.
- Czym grzeszy europejskie państwo opiekuńcze?
- Wadą państwa opiekuńczego jest przede wszystkim to, że jest bardzo kosztowne i - wbrew pozorom - niesprawiedliwe. Poza tym dobrze zorganizowane społeczeństwo, w którym ludziom dobrze się wiedzie, nie może się opierać tylko na formalnych instytucjach, takich jak urzędy, sądy czy giełdy. Wymaga także pewnych wartości, dzięki którym wszyscy uznają jego istnienie za zasadne. Są to na przykład zdolność do podejmowania ryzyka czy potrzeba ufania innym ludziom, bo to umożliwia doprowadzenie pewnych przedsięwzięć do końca. To zaufanie wynika z tradycji, religii, wychowania. Brak zaufania to poważny problem, zwłaszcza w krajach postkomunistycznych, w których dążono do tego, by naturalne więzi zastąpić sztuczną relacją obywatel-państwo. W Polsce sytuacja nie jest jeszcze - ze względu na silne poczucie wspólnoty religijnej - tragiczna, ale w innych krajach postkomunistycznych można mówić o rozkładzie więzi społecznych.
- Dokąd może prowadzić "trzecia droga" proponowana przez Tony’ego Blaira i Gerharda Schrödera?
- "Trzecia droga" to próba efektownego sprzedania kapitalizmu, by nie wydawał się wyborcom zbyt drastyczny. Ci dwaj europejscy przywódcy są bardzo dobrymi specjalistami od public relations, a produktem, do którego chcą przekonać, jest gospodarka wolnorynkowa. "Trzecia droga" sugeruje, że jest możliwa alternatywa zarówno wobec socjalizmu, jak i kapitalizmu. Tymczasem żadna z osób proponujących niekonwencjonalne rozwiązania nie odrzuciła wolnego rynku. Gdy byłem ostatnio w Londynie, Blairowi urodziło się dziecko, a na pierwszych stronach gazet trzymała je w ramionach Margaret Thatcher. W metaforycznym sensie jest ona matką chrzestną także koncepcji laburzystów. Zatem o jakiej "trzeciej drodze" mówimy?
- Dlaczego tak żywotne jest przekonanie, że kapitalizm jest niemoralny?
- Mówi się, że kapitalizm gloryfikuje chciwość, ale to raczej cecha natury ludzkiej, a nie systemu ekonomicznego. Pragnienie zysku może natomiast generować wartości. W społeczeństwie konsumpcyjnym liczy się zaspokojenie włas-nego apetytu, ale w świecie wielkich interesów nieuczciwość dyskwalifikuje. Biznesmen pragnie więc reputacji człowieka rzetelnego, zdolnego do spełniania zobowiązań, bo dzięki temu maksymalizuje swoje zyski. W socjalizmie ludzie też byli chciwi - władzy, stanowisk, miejsca w hierarchii, towarów niedostępnych na rynku. Kapitalizm cywilizuje ludzką zachłanność, podobnie jak małżeństwo temperuje "zwierzęce" pożądanie. Na wolnym rynku dominują egoiści, ale to nie znaczy, że obce są im wszelkie formy duchowości.
- Czy prawa jednostki muszą niekiedy przegrywać z gospodarczą efektywnością?
- W niektórych państwach azjatyckich stwierdzono, że stabilność ekonomiczna ma większe znaczenie niż wolność jednostki. Taki problem ma też Rosja. Trzeba jednak pamiętać, że wolność musi mieć ekonomiczne podstawy. Bez tego jest krucha i dotyczy właściwie tylko elit.
- Czy demokracji zagraża w jakikolwiek sposób rozwój nowych technologii?
- Nowoczesna technologia wielu ludzi przytłacza, przeraża. Czujemy się zakłopotani, bo nie wiemy, jak żyć, gdy produktem jest informacja, a nie rzecz materialna. Rewolucja techniczna doprowadziła do ograniczenia roli rodziny, to zaś rzekomo - do degrengolady moralnej i przestępczości. Może to i prawda, jednocześnie jednak nigdy nie byliśmy bliżsi wartości demokratycznych lansowanych w czasach rewolucji francuskiej.
- Dlaczego młodzi ludzie coraz częś-ciej rezygnują z karier w polityce?
- Bo wybierają biznes. Udane przedsięwzięcie sprawia, że człowiek zaczyna wierzyć w siebie, zdobywa nie tylko pieniądze, ale także poczucie godności. To coś trwałego, podczas gdy siła wynikająca z władzy jest krucha. Polityka staje się coraz mniej istotna i to jest bardzo zdrowy objaw. Gdy ludzie przestają się interesować tym, co się dzieje w rządzie, to znaczy, że on dobrze funkcjonuje. Demonstracje uliczne, manifestacje oraz publicystyczne zacietrzewienie są dowodem patologii. Tak czy inaczej można w symbolicznym sensie mówić o "końcu polityki".
- Kilka lat temu obwieścił pan koniec historii. Czy kresem rozwoju ludzkości jest liberalna demokracja?
- Wszystkie zmiany, które zachodzą w Europie Środkowej i Wschodniej, są częścią procesu wykluwania się liberalnej demokracji. Cel historii jest więc jas-ny, choć drogi do niego różne. Demokracja to cudowny ustrój, ma jedynie tę wadę, że jest nudna. Dotyczy to przede wszystkim starych demokracji, gdzie dominuje rutyna. W nowych społeczeństwach, na przykład w Pakistanie, Meksyku czy Brazylii, toczy się jednak walka o uznanie, zyskanie lepszej pozycji, zlikwidowanie niesprawiedliwości. To tam ludzie mają prawdziwe aspiracje, tam demokracja nie zastygła w rutynie. Można powiedzieć, że moją tezę o końcu historii podważa rozwój nauk przyrodniczych, w których ciągle coś się dzieje. Rewolucja technologiczna nie tyle jednak zmieniła naturę człowieka, ile przypomniała nam, czym jest ta natura. To o niej Horacy pisał, że "zawsze wróci, pokonując naszą wzgardę", i myślę, że dziś właśnie do nas wróciła. Moja następna książka będzie dotyczyła między innymi tych problemów, a także wpływu biotechnologii na politykę.

Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: