Szkolna kontrrewolucja

Szkolna kontrrewolucja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nauczyciele będą mogli zignorować reformę, tak jak teraz bezkarnie nie realizują programów nauczania

Projekt reformy szkolnictwa średniego przygotowany jeszcze za czasów prof. Mirosława Handkego został przez ekspertów Unii Europejskiej oceniony jako jeden z najlepszych w Europie. Po jej wdrożeniu średnie wykształcenie będzie uzyskiwać 80 proc. młodzieży, co spowoduje praktycznie likwidację szkół zawodowych, nazywanych fabrykami bezrobotnych. Ambitne przedsięwzięcie może się jednak zakończyć fiaskiem z powodu sprzeciwu nauczycieli, którzy muszą się zmienić w znacznie większym stopniu niż szkoła. Eksperci i naukowcy uczestniczący w przygotowaniach chcą wręcz zachęcać rodziców, by rozpoczęli akcję obrony reformy przed pedagogami nim będzie za późno. Reforma zmierza bowiem do tego, by to płacący podatki rodzice, a nie anonimowe państwo, byli prawdziwymi pracodawcami nauczycieli - ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Wbrew opiniom europejskich ekspertów ponad 40 proc. nauczycieli ankietowanych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej twierdzi, że reforma szkół ponadgimnazjalnych jest źle przygotowana. Problemem jest to, że bez przekwalifikowania jej wymaganiom sprostałaby najwyżej piąta część pedagogów. Nowa szkoła wymaga poza tym elastyczności, inwencji i przedsiębiorczości. Tymczasem - wedle badań prof. Aleksandra Nalaskowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu - nauczyciele cenią sobie stabilność poczucie bezpieczeństwa i czas pracy ograniczony ramami pensum. Buntują się przeciw przymusowi samokształcenia, współzawodnictwu oraz ryzyku utraty pracy. W ostateczności grożą nierealizowaniem założeń reformy.
- Część nauczycieli może rzeczywiście jej zagrozić. Nie tyle przez świadomy, zbiorowy opór, ile z powodu starych przyzwyczajeń - uważa Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, który zamierza wkrótce wprowadzić w swojej szkole amerykański program kształcenia nauczycieli. Pawłowski podkreśla, iż pedagodzy obawiają się zmian także dlatego, że nie otrzymali wyczerpujących informacji i nie dostrzegają w reformie szansy na wyrwanie się z błędnego koła.
Wedle wstępnych szacunków, skutkiem reformy będzie likwidacja 40 tys. miejsc pracy dla nauczycieli. Pedagodzy i związki nauczycielskie twierdzą, że nastąpi selekcja negatywna. W rzeczywistości pracę stracą nie najsłabsi, lecz ci, którzy nie będą mieli kogo uczyć. Gdy zacznie się wdrażanie reformy, nie odbędzie się nabór do pierwszych klas obecnych liceów i szkół zawodowych (uczniowie muszą zaliczyć trzecią klasę gimnazjum). W dodatku MEN nie tylko nie planuje rewolucji kadrowej, lecz chce wydłużyć do roku okres wypłacania odpraw dla zwalnianych i pomagać im w przekwalifikowaniu się na studiach podyplomowych.
Wielu pedagogów uważa, że wcale nie muszą zmieniać specjalności, ponieważ są najsilniejszym ogniwem reformy. Za błędy w kształceniu i wychowaniu dzieci winią kolejno rodzinę, media, niską rangę swego zawodu, kryzys moralny, a dopiero na końcu szkołę i wychowawców. Spora część uważa też, że nie można od nich wymagać większego wysiłku, skoro tak mało zarabiają. Dotychczasowe doświadczenia z podwyżkami pokazują tymczasem, że nie ma związku między wielkością podwyżek dla nauczycieli a jakością ich pracy. Nie znaczy to oczywiście, że pedagodzy nie powinni więcej zarabiać.
Krzysztof Pawłowski zwraca uwagę, że w Polsce praktycznie nie ma dobrych placówek przygotowujących do zawodu nauczyciela. Wielu pedagogów to teoretycy powielający w szkole średniej programy uniwersyteckie, co nie ma większego sensu. W niektórych krajach nauczyciele są kształceni zgodnie z potrzebami konkretnego poziomu nauczania, a często - na przykład na Węgrzech - muszą się legitymować dyplomem z dwóch przedmiotów.
- Wierzę, że reforma nie pozostanie na papierze, a jej wdrażanie nie stanie się fakultatywne. Zadbaliśmy o system nadzoru: nauczyciele nie będą mogli zlekceważyć zapisanych w ustawie wytycznych - mówi prof. Mirosław Handke, były minister edukacji. W rzeczywistości pedagodzy będą mogli zignorować reformę, tak jak teraz bezkarnie nie realizują programów lub realizują je zaledwie w trzydziestu procentach. Przecież za nadzór będą odpowiedzialne te same osoby.
Autorzy reformy postawili sobie ambitne zadanie: niemal 80 proc. młodzieży ma zdawać maturę. Teraz egzaminem dojrzałości szkoły średnie kończy około połowy uczniów. Znikną technika, w zamian powstaną licea profilowane, w których będzie mniej przedmiotów kierunkowych i więcej ogólnych, a umiejętności zawodowe będzie można zdobywać na nieobowiązkowych zajęciach. W ten sposób reformatorzy chcą sprawić, by przyszli absolwenci zyskiwali szerszą wiedzę i nie byli ograniczeni do wąskiej specjalizacji, co stanowiło słabą stronę systemu szkolnictwa zawodowego.
Za dwa lata, by się dostać na studia, wystarczy zdać maturę. Egzamin dojrzałości będzie obejmował wybrany przedmiot, język polski, język obcy oraz matematykę. Ta ostatnia będzie obowiązkowa. Egzaminy mają się odbywać w liceach, ale oceną zajmą się specjalnie przeszkoleni fachowcy z zewnątrz. Szkoły - do niedawna krytykowane za instrumentalne podejście do ucznia i egzekwowanie wyuczonych na pamięć reguł - zaczną sprawdzać wiedzę za pomocą testów.
Stare przyzwyczajenia nauczycieli mogą podważyć wiarygodność systemu oceny egzaminów maturalnych. Obawiając się, że niskie stopnie uzyskane przez wychowanków zaszkodzą ich karierze, pedagodzy będą się starali wpływać na członków niezależnych komisji sprawdzających testy albo pomagać uczniom w rozwiązywaniu zadań. Obiektywizm ocen łatwo będzie wówczas zakwestionować. Demoralizujące skutki ma dla środowiska utrzymywanie Karty Nauczyciela. Zapewnia ona pedagogom zaledwie osiemnastogodzinne pensum dydaktyczne. Już po roku pracy mogą zostać mianowani i pozostać w zawodzie - bez konieczności doskonalenia zawodowego - praktycznie do emerytury. Przysługują im ferie oraz siedmiotygodniowe wakacje. Trzykrotnie w trakcie kariery zawodowej mogą wziąć roczny urlop "na poratowanie zdrowia". Mając takie przywileje, można bezkarnie storpedować każdą reformę.

Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.