Kręgi piekła

Dodano:   /  Zmieniono: 
Chór przedwyborczych zachwytów amerykańskich polityków nad datującym się od 1993 r. spadkiem przestępczości zagłuszył informację, że padł kolejny rekord w dziejach tamtejszego wymiaru sprawiedliwości.
Departament Sprawiedliwości podał, że w 1999 r. po raz pierwszy liczba penitencjariuszy stanowych i federalnych zakładów karnych, aresztów, więzień dla młodocianych, domów poprawczych i więzień w rezerwatach indiańskich przekroczyła dwa miliony osób. Na 100 tys. mieszkańców przypada w USA 682 lokatorów zakładów karnych. To od pięciu do ośmiu razy więcej niż w innych rozwiniętych państwach świata.

Liczba osadzonych w amerykańskich więzieniach przekroczyła dwa miliony


Eksperci tłumaczą ów rekord zaostrzeniem wyroków wymierzanych przez sądy, a przede wszystkim surowszymi karami za przestępstwa związane z handlem narkotykami i wyłapaniem prawie połowy poszukiwanych recydywistów. W 1994 r. Kongres przyjął ustawę o walce z przestępczością, nazywaną "do trzech razy sztuka", przewidującą surowsze kary bez możliwości złagodzenia wyroków dla kryminalistów po raz trzeci popełniających poważne przestępstwa. Ustawa ta zyskała poparcie zarówno demokratów, jak i republikanów. W 1994 r. ówczesny gubernator stanu Massachusetts William F. Weld zalecał, aby wiezienia były "podróżą przez kolejne kręgi piekła".
Tylko w tym roku prezydent Clinton wystąpił do Kongresu o fundusze na budowę kolejnych 17 federalnych zakładów karnych. Mimo spadku liczby najpoważniejszych przestępstw, liczba więźniów wciąż rośnie. Nic dziwnego, że większość więzień jest przepełniona. Coraz częściej, zwłaszcza w wypadku osób skazanych po raz pierwszy za przestępstwa o niskiej szkodliwości społecznej (szczególnie za tzw. przestępstwa w białych kołnierzykach), stosuje się areszt domowy, egzekwowany przy pomocy elektronicznego strażnika (kajdanek z nadajnikiem).
Wraz ze wzrostem liczby zakładów karnych wzrastają lawinowo koszty podatników. Roczny pobyt skazanego w federalnym zakładzie karnym kosztuje ponad 21 tys. USD, a w stanowym 14-30 tys. USD, a więc więcej niż wynosi roczna płaca minimalna. Budowa jednego miejsca dla odsiadującego wyrok kosztuje przeciętnie 54 tys. USD. Utrzymanie tylko federalnego systemu penitencjarnego kosztuje rocznie ponad 30 mld USD. Duże pieniądze zwróciły uwagę sektora prywatnego i w rezultacie fala prywatyzacji nie ominęła także więziennictwa. W 1984 r. w Stanach Zjednoczonych istniały tylko dwa prywatne więzienia zarządzane na podstawie kontraktów z władzami. W ubiegłym roku było ich już 184.
Zwolennicy prywatyzacji zakładów karnych argumentują, że są one tańsze, szybciej reagują na rządzące tym sektorem prawo popytu i podaży, a poza tym oszczędzają władzom federalnym kosztownych procesów wytaczanych przez organizacje obrony praw obywatelskich i więźniów skarżących się na niewłaściwe warunki. Prywatne więzienia bez telewizorów, bibliotek i siłowni są dobrze oceniane przez podatników, którzy od lat utyskiwali na "penitencjarne kurorty". Argumentem przeciwników prywatyzacji więziennictwa jest fakt, że firmy prywatne zajmujące się zarządzaniem zakładami karnymi są zainteresowane przede wszystkim zyskiem.
Na południu USA postanowiono wskrzesić zarzuconą w latach 30. metodę karania współczesną formą galer w postaci tzw. chain gang - gangów łańcuchowych. Kilka miesięcy przed wypuszczeniem na wolność skazani są skuwani łańcuchami i kierowani do prac publicznych w więziennych pomarańczowych strojach. Mimo protestu organizacji praw obywatelskich, którym ta praktyka przypomina niewolnictwo, skutych łańcuchami więźniów pracujących przy budowie dróg można spotkać w Alabamie, na Florydzie i w Luizjanie.
Podobnie mała skuteczność w resocjalizacji przestępców cechuje boot camps - obozy musztry. Obecnie w Stanach Zjednoczonych działa 80 takich obozów, wzorowanych na morderczym wstępnym obozie szkoleniowym amerykańskiej piechoty morskiej w Parris Island w Karolinie Południowej. Pobyt w boot camp ma odebrać przestępcom ochotę do ponownego wejścia w konflikt z prawem. Więźniowie żyją w namiotach bądź w barakach. Od piątej rano mają w programie zajęć gimnastykę, biegi terenowe w grupach, musztrę, marsze i zaprawę fizyczną pod kierunkiem kaprala. Uczestnicy takich obozów to przestępcy w wieku około 20 lat, którzy tylko raz popełnili przestępstwo bez użycia broni palnej i wyrazili gotowość zamiany kary więzienia na obóz musztry. Przeciętnie 15 proc. pensjonariuszy (w obozie na Florydzie aż 53 proc.) po kilku tygodniach ma dość i prosi o powrót do "normalnego" więzienia.
Zwolennikiem drakońskich metod jest Joe Arpaio, szeryf powiatu Maricopa w Arizonie, zwany "najsurowszym szeryfem Ameryki". Arpaio trzyma 1500 swoich "podopiecznych" w namiotach na pustyni w Arizonie, karmi ich spleśniałą mortadelą i przeterminowaną żywnością wycofaną z supermarketów i skutych w łańcuchy wysyła na roboty. Wskaźnik recydywy wśród obozowych "wychowanków" jest jednak taki sam jak wśród bywalców poprawczaków i więzień dla młodocianych, ale i tu istotny okazuje się czynnik ekonomiczny. "Obozy poprawcze" mniej kosztują i chociażby dlatego przez wyborców i polityków są uważane za skuteczną metodę resocjalizacji i walki z przestępczością. Obóz szeryfa Arpaio można już nawet oglądać na internetowej stronie arizońskiego stróża prawa.

Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.