Unia interesów

Dodano:   /  Zmieniono: 
O władzę nad Europą rywalizuje "wielka piątka" i "mała dziesiątka"


"Dessinons l’Europe ensemble" (Wspólnie narysujmy Europę) - to hasło francuskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Obok niego na plakacie widnieje piętnaście ołówków w narodowych kolorach państw członkowskich. Ale to tylko pozór, że wszystkie są tak samo zatemperowane. Kanclerz Schröder, prezydent Chirac oraz premier Blair dzierżą najostrzejsze.

"Wielka piątka" kontra "mała dziesiątka"
Na pytanie, kto rządzi Unią Europejską, większość urzędników i dyplomatów ma od lat tę samą odpowiedź: państwa członkowskie. Coraz częściej rodzą się jednak wątpliwości. - Istnieją różnice zdań między dużymi i małymi krajami - przyznał Jacques Delors na spotkaniu z polskimi dziennikarzami w Sochaux. Wieloletni przewodniczący Komisji Europejskiej i ojciec integracji uważa, że najważniejsza jest akceptacja "kontraktu małżeńskiego", jaki zawarły państwa unii. - Należy zatem zaakceptować fakt, że wśród krajów członkowskich może powstać awangarda, która będzie chciała przyspieszyć i nadawać tempo innym - tłumaczy Delors. Z dziesięciu mniejszych państw wspólnoty docierają tymczasem sygnały świadczące o buncie.
Na razie siła pojedynczego kraju jest duża, bo większość kwestii uchwala się na zasadzie konsensusu. Jeżeli powiedzie się spotkanie na szczycie w Nicei, więcej decyzji będzie zapadać większością głosów. Niezależnie jednak od uzgodnień nadal liczyć się będzie przede wszystkim "wielka piątka": Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy i Hiszpania. Za lokomotywę unii uważano dotychczas tandem francusko-niemiecki. Ostatnio państwa te mają jednak coraz mniej energii.

Unia niemiecko-francuska
Oś Berlin - Paryż skrzypi coraz głośniej. Niemiecki kanclerz naraził się Francuzom przede wszystkim z powodu zamachu na dotacje dla chłopów i próbę urynkowienia produkcji rolnej. W kampanii wyborczej Gerhard Schröder zapowiedział obronę narodowych interesów i walkę o obniżenie wpłat do wspólnej kasy. "The Times" napisał wtedy, że jeśli Niemcy chcą odgrywać w Europie główną rolę, muszą płacić. Ostatnio Francja zabiega o ożywienie wzajemnych kontaktów. Świadczy o tym chociażby fakt, że znani z przywiązania do własnego języka Francuzi postanowili się uczyć niemieckiego. Takie zalecenie wprowadził w swoim resorcie Pierre Moscovici, francuski minister do spraw europejskich.
Oba kraje wciąż mają największe szanse na przeforsowanie własnego zdania. Korzystają z każdej okazji, by obsadzić jak najwięcej najwyższych stanowisk. Ma to duże znaczenie, gdyż urzędnicy europejscy budują i umacniają swoją pozycję, tworząc sieć znajomości - nie tylko w organach unii, ale także w przemyśle, kręgach naukowców i ekspertów, administracjach państw członkowskich. Ponieważ od osób pełniących funkcje dyrektorskie - a czasami również opiniujące - zależy często przydzielanie unijnych pieniędzy i zgoda na przedsięwzięcia, stosunkowo łatwo jest skonstruować system wymiany usług.

Teraz Francja!
Przy rozdzielaniu stanowisk politycznych w Komisji Europejskiej liczy się przede wszystkim liczba ludności danego kraju. Według klucza rozdzielane są również funkcje dyrektorów generalnych, ale niektóre z tych stanowisk są uważane za ważniejsze i bardziej prestiżowe. Francuzi odpowiadają za energię i transport, zatrudnienie i sprawy socjalne, społeczeństwo informatyczne (nowe technologie!), stosunki z państwami spoza unii i budżet. To znakomity zestaw. Poza tym zajmują w komisji najwięcej, bo 16 proc. stanowisk urzędniczych najwyższej kategorii A.
Francuzi są też znani z tworzenia w komisji wewnętrznych powiązań, na przykład między absolwentami jednej uczelni. Selekcja elit - a więc i wysokich urzędników UE - odbywa się bowiem w tym kraju głównie w gronie wychowanków kilku prestiżowych szkół. Zdaniem Marie-Fran"oise Bechtel, dyrektorki Narodowej Szkoły Administracji (ENA), absolwenci tej uczelni powinni być zimni, zdystansowani i bez pasji.
Eurobiurokratów zaczynają się obawiać nawet Niemcy. To urzędnicy decydują o kwestiach prawnych, podatkowych, polityce obronnej i zagranicznej. Od czasu do czasu można usłyszeć lament Berlina, że jego rola maleje. Premier Bawarii Edmund Stoiber szacuje, że aż 60-80 proc. decyzji zależeć będzie wkrótce od stolicy UE. Decyduje ona również o ochronie środowiska, prawach konsumenckich, ochronie zdrowia i żywności, gospodarce rolnej, handlu zagranicznym itd.
Bruksela ma sporo do powiedzenia także w sprawach gospodarczych. Przydziela wsparcie poszczególnym regionom, ale też kontroluje fuzje koncernów i łamie monopole. Na jej decyzje wpływają organizacje lobbistyczne (zarejestrowanych jest ich ponad trzy tysiące), dbające o dobre kontakty z biurokratami. - Urzędnicy żartują, że jeśli ktoś płaci za lunch z własnej kieszeni, to znaczy, iż nie nadaje się do pracy w komisji - mówi polski dyplomata. Nasi negocjatorzy są przekonani, że nacisk komisji na liberalizację naszego transportu jest wspierany przez zachodnie firmy, które liczą na szybkie wejście na polski rynek. W UE nie ma jednak podziału na stałe, narodowe grupy interesów. Koalicje tworzą się za każdym razem na nowo, w zależności od rodzaju problemu.

Narodowcy kontra eurobiurokraci
Wprawdzie co pół roku zmienia się prezydencja w unii, ale nie wzmacnia to pozycji szefującego państwa. Po pierwsze, przez sześć miesięcy powinno odgrywać rolę arbitra, po drugie, przez dwa miesiące organizuje się do działania, przez dwa pracuje, a przez dwa myśli o efektownym zakończeniu i przekazaniu pracy następcom. Polscy dziennikarze, przebywający we Francji na zaproszenie francuskiego MSZ i KE, mieli okazję się przekonać, jak wielkie są oczekiwania związane ze szczytem w Nicei, choć coraz ostrożniej mówi się o rozszerzeniu: - Negocjacje są bardzo trudne. Kładziemy nacisk na reformę unii - tłumaczył Hubert Vedrine, francuski minister spraw zagranicznych.
Z kolei Komisja Europejska, jako organ ponadnarodowy, wciąż przegrywa w walce o silną pozycję polityczną. Jej przewodniczący Romano Prodi nie zdobył sobie autorytetu. Kilka jego gaf na początku sprawowania funkcji, jak rozmowy telefoniczne z Muammarem Kaddafim czy kłopoty z prasą, zaszkodziło całej komisji. Organ wykonawczy UE może podejmować inicjatywy polityczne, ale - o czym świadczy najnowsza historia, w tym zaproponowanie daty zakończenia negocjacji z kandydatami do unii - jeśli państwa wspólnoty czegoś nie chcą, komisja się wycofuje. Słowem kluczem staje się wówczas "kompromis".

Unia kompromisów
"Dobry kompromis jest bolesny dla każdego" - stwierdził Gerhard Schröder przed niespełna dwoma laty, na zakończenie szczytu UE w Berlinie. Czy tak będzie i w Nicei? Miejmy nadzieję, że problemy nie zostaną odłożone ad acta i zapomniane wśród okolicznościowych przemówień. Bo - jak mawiają europejscy urzędnicy - unia funkcjonuje jak rower. Gdy przestanie się pedałować, upadnie.

Więcej możesz przeczytać w 50/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.