Obiekty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co mogłoby uchodzić za obiekt stalinowski? Pałac Kultury i Nauki? Marmurowy muskuł hutnika? Chłoporobotnik z osobogodziną? Wąsy? Stalinizm nie był obecny w przedmiotach. On był w ludziach




Nie mam zamiaru pisać felietonu w odcinkach, ale zacznę od krótkiego nawiązania do ubiegłotygodniowego "Salonowca". Pisałem o procesie wytoczonym przez przedstawicieli dwóch lewicujących organizacji antyrasistowskich i jednej młodzieżowej żydowskiej przeciwko amerykańskiej firmie internetowej Yahoo! za to, że wystawiała francuskich internautów na ryzyko zobaczenia na ekranie przedmiotów o charakterze nazistowskim, przeznaczonych na sprzedaż. Po wydaniu wyroku niekorzystnego dla Yahoo! wspomniani przedstawiciele okazywali na różne sposoby wielkie zadowolenie i wygłaszali mnóstwo komentarzy, świadczących na ogół o ujmująco powierzchownym przemyśleniu zmian, jakie przynosi upowszechnianie się Internetu. Posługiwali się argumentami w typie "Nie będzie Amerykanin pluł nam w twarz" czy - jak lubią mawiać starzy poznaniacy - "Porzundek musi być".
Jeden z tych bardzo zadowolonych jegomościów oświadczył, że Internet musi się kierować określonymi regułami. Nie może być wielkim targiem, na którym można znaleźć obiekty stalinowskie i broń. Czy coś Państwa uderza w tym postulacie? Coś, co nie jest związane z Internetem, ale zmusza do zastanowienia? W każdym razie mnie zafrapowało wyrażenie "obiekty stalinowskie". Co to takiego "obiekty stalinowskie"? Zauważmy, że kiedy we francuskim sądzie pada sformułowanie "obiekty hitlerowskie" czy "nazistowskie", wszyscy od razu wiedzą, o co chodzi. Żelazne krzyże, swastyki, naszywki z inicjałami SS, czapki z trupimi czaszkami, mundury Wehrmachtu, portrety Führera, ewentualnie jakieś narzędzia tortur z siedzib gestapo. Budzi to wszystko grozę w większości, a podziw i ciche tęsknoty w postrzelonych grupkach mniejszościowych. "Obiekty stalinowskie" czy "komunistyczne" budzą może jakieś tęsknoty innych postrzelonych grupek, ale generalnie powodują raczej śmiech i politowanie, chociaż - jak wiemy choćby z "Czarnej księgi komunizmu" - pod względem ładunku grozy system ten wcale nie ustępował hitleryzmowi. Jak zauważa jeden z autorów "Czarnej księgi", prof. Courtois, sierp i młot, czerwona gwiazda czy wizerunki Stalina i Mao Tse-tunga bywają obecnie używane w kampaniach reklamowych jako ironiczne kontrapunkty dokomponowane do głównego tematu. Czy ktoś mógłby sobie wyobrazić reklamowe przymrużenie oka w postaci swastyki albo inicjałów SS? Insygniom nazistowskim nadal - bezwiednie i bezsensownie - przypisuje się zastygłe poczucie siły (i dlatego u niektórych słabeuszy wzbudzają one fascynację). Za symbolicznymi przedmiotami stalinizmu i komunizmu - jeśli takowe da się w ogóle zdefiniować - wyczuwamy fajtłapę, który dodaje sobie animuszu pogróżkami, że zawoła starszego brata. A także noszeniem ubrań po owym bracie, w których będzie wyglądać zawsze śmiesznie, choćby dopuszczał się nie wiadomo jakich zbrodni. Symbole takiej osoby muszą być równie rozmemłane, niejasne i tragikomiczne jak ona.
Piszę "jeśli takowe da się zdefiniować", nie tylko nawiązując do procesu Yahoo!, ale także do otwartej niedawno w Muzeum Narodowym w Krakowie wystawy "Rzeczywistość na kartki. Pamiątki PRL", której bogato ilustrowane omówienie znalazłem w krakowskim dodatku do "Gazety Wyborczej". Organizatorzy zapewne mają rację, że eksponują kartki na żywność jako symbole epoki, bo streszczają one jedną z podstawowych zasad systemu: państwo zajmuje się głównie rozdzielaniem czegoś, czego nie ma. Również pozostałe "pamiątki PRL" potwierdzają tezę o śmiechu i politowaniu jako pierwszej reakcji na "obiekty komunistyczne". Kufajka, rolka papieru toaletowego (przypominał raczej papier ścierny, ale i tak był przedmiotem marzeń wielu rodzin), drewniana figurka Lenina, stołówkowy widelec zabezpieczony przed kradzieżą w ten sposób, że nie można go w nic wbić, banknoty z wpatrzonymi w świetlaną przyszłość obliczami robotników i chłopów, a wśród nich nagle jakiś Kopernik oraz papierek, który przebijał wszystkie banknoty: bon towarowy Pekao, umożliwiający kupienie prawdziwych towarów z Zachodu. A co - niezależnie od wystawy - mogłoby uchodzić za obiekt stalinowski? Pałac Kultury i Nauki? Marmurowy muskuł hutnika? Chłoporobotnik z osobogodziną na tle muchołapki? Czapka enkawudzisty? Wąsy? Szczerze powiedziawszy, nie zaszkodziłoby chyba popatrzeć - choćby w Internecie - na jakiś obiekt stalinowski, bo w epoce skażonej wołowiny i jesiennych ulew dobrze jest czasami wziąć coś na rozweselenie, a po co się truć chemikaliami. Nasz miły przedstawiciel z procesu w Paryżu nie zorientował się chyba jeszcze, że zabranianie sprzedaży obiektów stalinowskich w Internecie byłoby absurdalne, ponieważ stalinizm i komunizm nie był obecny w przedmiotach. On był w ludziach. Cóż więc nam zostało z tych lat? Nic. Zupełnie nic. Oprócz może nas. Na szczęście nic nie wskazuje na to, by Yahoo! chciało nas wystawić na sprzedaż.

Więcej możesz przeczytać w 50/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.