Republika podglądaczy

Republika podglądaczy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dawniej było prościej. Jeszcze do mojej babci wpadały znienacka sąsiadki, biegły prosto do kuchni, unosiły pokrywki od garnków i zaglądały do środka.
Co tam dzisiaj pani Czesia gotuje? Dawno w telewizji minęły czasy olśniewającej odświętności. Nie jest już ona eksportową witryną kraju, za to wkrótce może się zmienić w... dziurkę od klucza. TVN ogłosiła, że przystępuje do realizacji polskiej wersji słynnego holenderskiego programu "Big Brother", który polega na podglądaniu ludzi. Dosłownie. Co prawda, podglądani świadomie się na to zgadzają. Podobno nie są ekshibicjonistami, po prostu chcą wygrać dużą nagrodę, jaka kusi w finale przedsięwzięcia. Zgoda, będą obnażani psychologicznie i emocjonalnie, ale w końcu czy jest to na pewno bardziej ryzykowne niż obnażanie intelektualne w "Milionerach"? I tu, i tam chodzi o pieniądze, a po drodze telewizja funduje swoim widzom pasjonujące widowisko z do końca nie znanym zakończeniem. Podglądanie uchodzi za rzecz wstydliwą. Jeśli jest uprawiane w ubikacjach czy pod natryskami, kwalifikuje się je zwykle jako zaburzenie zachowań seksualnych. Ale jeśli to zwykła ciekawość? Na przykład: co dzieje się u sąsiadów za drzwiami?
Dawniej było prościej. Jeszcze do mojej babci wpadały znienacka sąsiadki, biegły prosto do kuchni, unosiły pokrywki od garnków i zaglądały do środka. Co tam dzisiaj pani Czesia gotuje? Babcia nie przepędzała sąsiadek. Ich zainteresowanie jej życiem i kuchnią przyjmowała jako dowód sympatii. Częstowała zupą i razem z nimi omawiała, co się dzieje w kamienicy. Babskie plotki. Ale pożywką dla nich zawsze było przecież podglądanie i podsłuchiwanie: jakieś strzępy zasłyszanych rozmów, jakieś sceny podpatrzone fragmentarycznie przez nie domknięte drzwi, krzyki dobiegające przez otwarte okno lub szepty sączące się nocą wzdłuż rur wodociągowych. Owo sąsiedzkie życie najczęściej wcale nie było kryminałem. To była po prostu zwyczajna CZYJAŚ prywatność. Przez to ciekawa i warta poświęcania jej czasu.
Potem było trudniej. Ludzie w wielkich domach z wielkiej płyty nie znali się dobrze. Na korytarzu przy windzie spotykali się niczym przechodnie na Marszałkowskiej: byli sobie obcy, patrzyli co najwyżej, w co kto jest ubrany, i rozmawiali o tym, czyj pies nasikał w windzie. Nie wpadali do siebie znienacka zajrzeć, co się gotuje w garnkach. Podglądanie straciło dreszczyk, bo żeby miało sens, trzeba trochę znać tych, których się obserwuje!
Telewizyjny program rozwiązuje ten problem znakomicie. W specjalnie wybudowanym domu umieszcza się kilka lub kilkanaście osób. Mają swoje pokoje, salon, kuchnię, łazienkę, ubikację. Wszędzie za lustrami weneckimi umieszczone są kamery z operatorami. Wszędzie! Kamery filmują, co się dzieje w domu bez przerwy - przez całą dobę, przez wiele dni. A nasi mieszkańcy, wiedząc o tym, że są podglądani, mają sobie normalnie żyć.
Widzowie zżywają się z nimi powoli. Najpierw poznają wszystkich, uczą się ich rozpoznawać, zapamiętują cechy charakteru. Tak jakby oswajali się z nowymi sąsiadami. Gdy już o każdym obserwowanym da się coś powiedzieć, widzowie czekają na akcję, czyli dramat. Odosobnienie bohaterów programu, odcięcie od świata i skazanie na tylko własne towarzystwo robi swoje. Zaczynają się napięcia, kłótnie, podrywy. Czymś trzeba przecież wypełnić czas. Teraz podglądanie staje się naprawdę ciekawe. Widzowie obserwują już nie tylko, jak bohaterowie sznurują buty, myją zęby czy załatwiają się w ubikacji. Teraz mogą uczestniczyć w awanturach lub pocić się na myśl, że romansująca para zdecyduje się pójść do łóżka. Jeśli tak będzie, zafunduje tym samym ekstra spektakl dla telewidzów.
Telewizyjny program jest redagowany i montowany. Telewidzowie zobaczą więc tylko wybrane, najciekawsze i "nadające się" fragmenty życia podglądanych bohaterów. Jeśli jednak ktoś chce pójść na całość, może ich obserwować bez przerwy dzięki Internetowi. Tam nie ma montażu, nożyczek ani obowiązujących przepisów o moralności. Internet to świat całkowitej wolności. Tu jest wszystko dla wszystkich.
Takich przedsięwzięć, jak "Big Brother" holenderskiej firmy Endemol (polską wersję niedługo zobaczymy w TVN), jest na świecie sporo. Szczególnie w Internecie, gdzie można sobie wybrać dom, bohaterów i niczym realizator samemu przełączać kamery, z których obraz chcemy oglądać. Na monitorze ukazuje się plan domu z opisem, jakie jest przeznaczenie pomieszczeń. Jeśli chcemy zobaczyć, co się dzieje w salonie, klikamy na plan w tym miejscu, gdzie on się znajduje. Jeśli nie ma tam nikogo, możemy natychmiast sprawdzić, czy seksowna lokatorka nie bierze akurat prysznica...
Tak więc nowoczesność i najnowsze technologie pozwalają nam wrócić do przyzwyczajeń naszych przodków. Możemy to jednak robić całkowicie bezwstydnie, odbierając co jakiś czas podziękowania od telewizji za zainteresowanie, które powoduje poszerzanie się strumienia pieniędzy płynących z reklam. Na pewno przy okazji usłyszymy o zbawiennym działaniu takich programów z punktu widzenia psychologicznego: o odblokowywaniu, rekompensowaniu, pozbywaniu się samotności. Podglądanie powinno jednak pozostać zajęciem wstydliwym. I ryzykownym. I dla tych, którzy obnażają się dla pieniędzy, i dla tych, którzy żartując z tego, decydują się poznawać tajemnice innych ludzi, tym samym nieodwracalnie zmieniając w sobie definicję intymności. To niebezpieczna gra, choć taka ludzka...


Więcej możesz przeczytać w 10/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.