Broda bojara

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nowy Jork i Sankt Petersburg - dwie kultury, dwa różne światy. Tak różne, że zbieżne daty powstania wyglądają dziś bardziej na przypadek niż historyczną prawidłowość. Ale tam właśnie 300 lat temu decydowały się kierunki rozwoju współczesnej cywilizacji.
 

Nowy Jork i Sankt Petersburg - dwie kultury, dwa różne światy. Tak różne, że zbieżne daty powstania wyglądają dziś bardziej na przypadek niż historyczną prawidłowość. Ale tam właśnie 300 lat temu decydowały się kierunki rozwoju współczesnej cywilizacji.
Te same przepastne ziemie porośnięte dzikim lasem. Tak dzikim, że ich bogactwo stawało się bardziej utrapieniem dla mieszkańców i pokusą dla sąsiadów niż szansą na lepsze życie. I nagle, niemal jednocześnie, w dwie leniwe osady portowe wstępuje nowy duch. W styczniu 1701 r. brytyjski król William po krwawej wojnie kolonialnej (1689-1697) łagodzi prawo podatkowe i przekazuje władzę nowojorskiej radzie miejskiej. Dwa lata później Piotr Wielki, opętany miłością do zachodniej kultury, decyduje o budowie prawdziwie europejskiego portu.
Genialne posunięcia jak na owe czasy. "Żadne oręże i żaden fort nie będzie lepiej strzegł nas niż wolny port ze swoim miastem" - w 1703 r. pisał nowojorski korespondent "Boston News Letter". Dwa miasta, dwa zbieżne cele monarchów, a jednak dwie diametralnie różne koncepcje rozwoju. Piotr Wielki nie żałował pieniędzy na niemieckich i holenderskich budowniczych, budował okręty, brukował ulice, postawił pierwszy teatr - pośpiech i rozmach, którego amerykańskie mieszczaństwo na dorobku mogło tylko pozazdrościć. Nowojorczycy na swój pierwszy teatr z prawdziwego zdarzenia musieli czekać jeszcze pół wieku, ale w zamian mieli coś, o czym poddani cara głośno nie mogli nawet marzyć - prawo do samostanowienia.
Piotr Wielki może i patrzył w oświeconą przyszłość, ale nie widział tam praw dla mieszczan. Przez rozwój rozumiał strumień odgórnych dekretów i regulacji pokornie wypełnianych przez tych samych ludzi w ramach tych samych feudalnych struktur. Anegdotyczne jest już cywilizowanie carskich "kadr" przez golenie bród bojarom.
Śmieszne, ale czy za następne 100 lub 50 lat nie będziemy się śmiali z reformowania rządowych przedsiębiorstw w Polsce przy użyciu dawnych struktur i socjalistycznej kadry dyrektorów? ("Dyrekturyzacja"). Czy nie będzie nas śmieszyć walka o edukację za pomocą odgórnego równania pensji wszystkim nauczycielom ("Portfel belfra")? Albo reformowanie służby zdrowia tak, żeby mogły się w niej odnaleźć pielęgniarki, których nikt w Europie nie chciałby już przyjąć do pracy ("Błąd w sztuce")?
Prezentujemy państwu w tym numerze wstrząsający raport UNESCO na temat poziomu intelektualnego Polaków, naszego funkcjonalnego analfabetyzmu i nieprzystosowania do wymogów współczesnej Europy ("Cywilizacja analfabetów"). To nasze iście petersburskie zadęcie, zamknięte gdzieś w warszawskich salach koncertowych, teatrach i galach, których nie powstydziłby się Piotr Wielki, nie zastąpi nowoczesnego społeczeństwa. Nie zastąpi nowojorskich mieszczan z prawem do swobodnego kształtowania edukacji swoich dzieci, aby przystawała do "nowego świata", a nie wygody urzędników i zaspokajania kompleksów elit.
Pięknie brzmią wywody polityków Unii Wolności o wartościach moralnych, które nie pozwoliłyby im zawierać kompromisów w sprawach budżetowych. Tylko gdzie chowają się te wartości, kiedy nadchodzi debata o Karcie Nauczyciela - mechanizmie sankcjonującym stary socjalistyczny system pogardy dla potrzeb ucznia, a troszczący się o przywileje urzędników? Ten sam system, który stworzył z nas gorszą kategorię Europejczyków. Gdzie giną te wartości, kiedy zaczyna się walka o stanowisko przewodniczącego partii ("Unia przeciwności")? Panowie bojarzy, nie wystarczy zgolić bród.
Więcej możesz przeczytać w 51/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.