Baronowa Polski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie skończyła jeszcze 40 lat, gdy jej nazwisko zaczęto wymieniać na równi z nazwiskami Florence Nightingale i Matki Teresy z Kalkuty. Sue Ryder - tak nazywała się zmarła przed kilkoma tygodniami absolutnie niezwykła postać światowego ruchu charytatywnego, niezmordowana opiekunka ludzi opuszczonych i chorych, baroness Ryder of Warsaw, doktor honoris causa uniwersytetów w Liverpoolu, Exeter, Essex, Reading, Leeds, Kent, Londynie i Cambridge, 77-letnia pani, za którą każdego dnia modliły się tysiące ludzi.
Nie skończyła jeszcze 40 lat, gdy jej nazwisko zaczęto wymieniać na równi z nazwiskami Florence Nightingale i Matki Teresy z Kalkuty. Sue Ryder - tak nazywała się zmarła przed kilkoma tygodniami absolutnie niezwykła postać światowego ruchu charytatywnego, niezmordowana opiekunka ludzi opuszczonych i chorych, baroness Ryder of Warsaw, doktor honoris causa uniwersytetów w Liverpoolu, Exeter, Essex, Reading, Leeds, Kent, Londynie i Cambridge, 77-letnia pani, za którą każdego dnia modliły się tysiące ludzi.

Z biedą ta pochodząca z dobrego i zasobnego angielskiego domu kobieta zetknęła się po raz pierwszy podczas "dydaktycznych" spa-cerów, na które do slumsów i przepełnionych szpitali zabierała ją matka. "Tak również wygląda życie" - tłumaczyła kilkunastoletniej córce. - Nie zamykaj oczu, nie odwracaj głowy, patrz". We wspomnieniach Sue Ryder matka jawi się jako osoba odważna, nie przywiązująca wagi do dóbr materialnych, jako ta, która natchnęła młodą dziewczynę duchem filantropii. Była dla niej największym autorytetem i przyjacielem. Wysłaną do szkoły z internatem Sue prześladowała myśl o ucieczce: "Wymknęłam się ze szkoły, ale już gdzieś po przebrnięciu mili uświadomiłam sobie, że mój krok z pewnością nie spotka się z aprobatą ojca, który uważał, że kobiety powinny być wykształcone, aby niezależnie móc decydować o własnych losach. Zawróciłam". Niedługo potem szesnastoletnia Sue sfałszowała datę własnych urodzin, aby tylko dostać się jako ochotniczka do Korpusu Pierwszej Pomocy Pielęgniarskiej. Zaczęła się II wojna światowa.
Pannę Ryder skierowano do polskiej sekcji Zarządu Operacji Specjalnych w armii brytyjskiej. Tam spotkała polskich skoczków, cichociemnych. Podziwiała ich za wszystko: za hart ducha, niezwykłą odwagę i niepospolitą inteligencję. Warto było za nich umierać, ale i dla nich żyć. Duże wrażenie przy lekturze jej autobiografii "Child of My Love" robi nadzwyczajna pamięć i atencja, z jaką wymienia ich nazwiska i zdarzenia z nimi związane. Od tego momentu Ryder nie ma już wątpliwości: "Rodzinny, zwyczajny świat został za moimi plecami i już nigdy do niego nie wróciłam". Po ogromie nieszczęścia, którego była świadkiem, powrót do "normalnego" życia stał się niemożliwy. Gdy skończyła się wojna, Sue Ryder miała dopiero 22 lata i - o czym wiedzą nieliczni - kilkutygodniowe małżeństwo z oficerem marynarki wojennej za sobą. Zginął tuż po ślubie. Ryder pojechała do Niemiec i zaczęła wędrować po tamtejszych więzieniach. Próbowała wydostać z nich m.in. tych Polaków, którzy odsiadywali wielo-letnie wyroki za akty zemsty na nazistach, a także osoby skazane za drobne przestępstwa - za kradzież chleba, włamanie do piwnicy w poszukiwaniu żywności. Dla Ryder byli oni "kozłami ofiarnymi" wygranej wojny z faszystami. Starała się im pomagać w zmniejszeniu kar, ale też - gdy tylko było to możliwe - w odzyskaniu wolności. Nie trafiała na przyjazny grunt. Zarządzający większością więzień Amerykanie radzili jej, żeby "nie wtykała nosa w nie swoje sprawy". Dzięki jej staraniom egzekucji uniknęło około 40 (!) więźniów, a ponad 1400 Polaków zostało zwolnionych i powróciło do kraju. Dokonała tego dwudziestoparoletnia dziewczyna, która mogła być - zważywszy na wiek - siostrą uwolnionych. Gdy pytano ją, czy nie bała się kontaktów z "kryminalistami", odpowiadała: "Boję się tylko owczarków niemieckich, bo przypominają mi horror obozów koncentracyjnych".
Krótko potem, mając zaledwie 30 lat, Ryder postanowiła założyć fundację swego imienia jako "hołd składany każdego dnia tym wszystkim, którzy cierpieli i ginęli w czasie wojny, i tym, którzy są nieuleczalnie chorzy, biedni i samotni w czasie pokoju". Fundacja miała się utrzymywać ze społecznych datków i dochodów ze sprzedaży rzeczy używanych w sklepach Sue Ryder. W samej Wielkiej Brytanii sklepów takich jest ponad 500; w Polsce działają dwa. "Kiedy zdjęłam wreszcie mundur, zaczęłam się ubierać w rzeczy kupowane w sklepach mojej fundacji. Moda zresztą nigdy nie miała dla mnie znaczenia, chociaż lubiłam wyglądać schludnie i dlatego zawsze nosiłam krótkie włosy". Taką właśnie, filigranową i ujmująco uśmiechniętą, zobaczył ją po raz pierwszy Leonard Cheshire, pułkownik RAF, który stał się legendą brytyjskich wojsk lotniczych jeszcze za życia. Tuż po wojnie opiekował się umierającym na raka żołnierzem, a niedługo potem otwarto pierwszy dom opieki, gdzie Cheshire prał, zmieniał pościel i gotował. Powstała fundacja jego imienia. Dziś pod jej auspicjami działa w 49 krajach świata prawie 300 domów opieki.
Gdy się spotkali, Sue Ryder była 38-letnią, świadomą swego życiowego celu kobietą, a starszy od niej o kilka lat Cheshire uchodził za zdeklarowanego kawalera. Żadne z nich nie myślało o zakładaniu rodziny. W życiu Ryder nie było miejsca na herbatki w gronie przyjaciółek, na wizyty u fryzjera i godziny spędzane na niczym. Czy więc mogło się znaleźć w nim miejsce dla męża? Po wspólnej charytatywnej podróży, jaką odbyli do Indii, zmienili zdanie i po krótkim narzeczeństwie wzięli ślub. Wkrótce na świat przyszły ich dzieci: Elizabeth i Jeromy. Po latach Cheshire wyznał: "Moja żona ma jakąś niezwykła siłę. Będąc jej mężem, mocno stąpałem po ziemi i w związku z tym nigdy nie zrobiłem z siebie głupca".
"Moja żona ma jakąś niezwykłą siłę"? Sue Ryder - jak skrupulatnie wyliczono - pomogła 365 tysiącom ludzi w 20 krajach świata. Na rzecz założonej przez nią fundacji nadal pracuje prawie 25 tys. wolontariuszy. W Polsce powstało 30 ośrodków pomocy. Znajdują w nich opiekę m.in. nieuleczalnie chorzy na raka i pacjenci z zaawansowanym reumatoidalnym zapaleniem stawów. Osiem lat temu powołano polską Fundację Sue Ryder. Lady Ryder zawsze była wielką admiratorką Polski i Polaków. Kiedy 20 lat temu zasiadła w Izbie Lordów, wybrała sobie tytuł baroness Ryder of Warsaw. W czasie stanu wojennego była pierwszą cudzoziemką, która otrzymała prawo wjazdu do Polski. Wyobraźmy sobie niemal 60-letnią, szczupłą i niewysoką panią, która wsiada do ogromnej ciężarówki i sama wiezie dary dla Polaków. Każdego roku przemierzała tam i z powrotem tysiące kilometrów.
Tak jak ona mogłaby się nazywać bohaterka amerykańskiego kina drogi albo femme fatale z książek Chandlera. Z pewnością kiedyś powstanie film o jej pozbawionym blichtru, ale jakże filmowym życiu. Sue Ryder jak rzadko kto powinna umierać z poczuciem spełnienia, a przecież niespodziewanie wyznała w "The Sunday Times": "Zostałam oszukana przez swoich sukcesorów". Dwa lata przed śmiercią powołała konkurencyjną Bouviere Foundation.

Więcej możesz przeczytać w 52/53/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.