Etat w teleturnieju

Etat w teleturnieju

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zrezygnowali z kariery i całe życie poświęcili wygrywaniu konkursów w radiu i telewizji

Niektórzy grają, żeby się sprawdzić, inni dla pieniędzy, bo "jakoś trzeba utrzymać rodzinę". Zawodowych uczestników teleturniejów jest w Polsce kilkudziesięciu. Każdy z nich jest inny, ale jedno ich łączy: nie potrafią żyć bez wygrywania.
Rekordzista Marek Krukowski ma iloraz inteligencji równy 164. Trzynaście razy był laureatem "Wielkiej gry". Dwa razy zdobył główną nagrodę w programie "Miliard w rozumie". Trzykrotnie nie dał szans konkurentom w "Va banque". Zwyciężył też w nie istniejącej już "Magii liter". W 1998 r. wzbogacił się o 130 tys. zł (miesięcznie zarabiał więc średnio 10 tys. zł). W sumie wygrał dotychczas dużo ponad 400 tys. zł. Nie pracuje, ma żonę i dwóch synów. W latach 80. studiował polonistykę (przez sześć lat był na tym samym roku) i filozofię, którą skończył, ale nie obronił pracy magisterskiej. Był genialnym dzieckiem. W liceum wygrał kilka olimpiad przedmiotowych.
Teraz wciąż się uczy, tyle że do kolejnych teleturniejów. Jest stałym bywalcem Biblioteki Narodowej. W mieszkaniu, które kupił za wygrane pieniądze, ma kolekcję ponad 3 tys. płyt z muzyką poważną i tysiące książek. Kocha Beethovena. Przyznaje, że wszystkie nagrody szybko wydaje - właśnie na płyty i książki. Sprawia mu to ogromną przyjemność. Czasami pożycza pieniądze. - Oddaję po kolejnym zwycięstwie - mówi.
Po raz pierwszy Krukowski wystartował w teleturnieju - w "Wielkiej grze" - gdy miał 14 lat. Przeszedł eliminacje, ale nie dopuszczono go do finału ze względu na zbyt młody wiek. Dziesięć lat później, w 1988 r., wygrał pierwsze 200 tys. zł, odpowiadając na pytania dotyczące twórczości Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Potem zgarniał główne nagrody za Donizettiego, Leonarda da Vinci, impresjonizm w malarstwie francuskim, Paganiniego, słynne koncerty fortepianowe, poematy symfoniczne i symfonie romantyczne, Johanna Straussa i muzykę fortepianową od Liszta do Rachmaninowa. Mówi, że uprawia wolny zawód, który nie ma nazwy. - Próbowałem pracy na etat, jako copywriter w agencji reklamowej układałem slogany trzynastozgłoskowcem, ale okazało się, że to nie dla mnie. Praca zbyt mnie pochłaniała, nie miałem czasu na naukę - tłumaczy. I dodaje, że gdyby nie brał udziału w teleturniejach, czułby się jak ktoś, kto na ulicy znajduje duże pieniądze i nie chce mu się po nie schylić.
- Pieniądze nie są mi do niczego potrzebne, jestem szczęśliwym człowiekiem, choć niektórzy mogą uważać mnie za dziwaka. Mam wszystko, co do życia potrzebne: nóż, widelec, radio, czajnik i książki - twierdzi Zygmunt Krawczuk, krakowski tramwajarz, kawaler-samotnik od lat mieszkający w hotelu robotniczo-turystycznym Luna w Nowej Hucie. Laureatem "Wielkiej gry" był siedem razy, teleturnieju "Va banque" - trzykrotnie. Zawsze uśmiechnięty, lubiany i podziwiany przez kolegów z pracy. Nie uważa się za kogoś wyjątkowego. - Mam przeciętną pamięć - wyznaje. - Na dodatek nie mam za grosz szczęścia. Przygotowując się, wiem, że jeśli pominę w książce jakieś zdanie, na pewno zapytają mnie właśnie o nie. W jego mikroskopijnym mieszkaniu (siedem metrów kwadratowych) książki zajmują każdy wolny centymetr kwadratowy. Półki z encyklopediami i ulubionymi albumami zdradzają czytelniczą pasję Zygmunta Krawczuka. - Wszystkie wygrane na nie przeznaczam. Udział w teleturniejach to dla mnie motywacja do nauki, a równocześnie doskonały sposób na odpoczynek - mówi.
W rodzinnym Włocławku ludzie często zaczepiają Ireneusza Milczarka na ulicy. Podziwiają go za zwycięstwa w "Kole fortuny" (polonez, wycieczka na Cypr, meble, sprzęt AGD), "Grze" (opel corsa), "5x5" (17,5 tys. zł). Wiedzą o nim więcej, niż mógłby się spodziewać - że pracuje w zakładach azotowych, że jest spontaniczny (z wygranej cieszył się tak bardzo, że pozrywał kable w studiu). Pamiętają też, że kiedyś sprzedał wygranego poloneza i kupił malucha, by nie drażnić szefa, który jeździł polonezem. Pytają, kiedy znowu zobaczą go w telewizji i ile zamierza zgarnąć tym razem. Niektórzy podpowiadają, jaką powinien obrać taktykę, by zwyciężyć. Lokalną gwiazdą jest także Tadeusz Jabłoński ze wsi Pilony. Kibicują mu wszyscy sąsiedzi. Z zainteresowaniem obcych ludzi spotyka się nawet w odległym o 10 km Elblągu. - Nie zamierzam ukrywać, że gram po to, by podreperować domowy budżet. Jestem nauczycielem i muszę dorabiać. A ponieważ mam dobrą pamięć, wybrałem teleturnieje - tłumaczy. Trzykrotnie był laureatem kwizu "Va banque" i raz "Jeden z dziesięciu". Zapytany, jak się przygotowuje do startu, pokazuje ścianę z półkami pełnymi encyklopedii i albumów. Wyciąga też zeszyty, w których zapisuje "różne ciekawe rzeczy". - To, co przeczytałem przez całe życie, to moje przygotowanie - dodaje. Janusz Weiss, prowadzący program "Miliard w rozumie", uważa, że powstała specyficzna grupa "zawodowców". Znają się nawzajem, wspólnie jeżdżą z teleturnieju na teleturniej, doskonale potrafią wykorzystać swoje atuty, z których najważniejszy to obycie z kamerą. W tej grupie najwięcej jest nauczycieli z miasteczek i wsi oraz lekarzy (Marek Krukowski dodaje, że jego konkurenci to głównie emeryci). Weiss uważa, że ograniczanie możliwości startu "zawodowcom" jest niewłaściwe (w "Miliardzie w rozumie" wprowadzono ostatnio roczną karencję dla triumfatorów). O Krukowskim, który dwukrotnie zwyciężył w prowadzonym przez niego teleturnieju, mówi: - To nie jest maszyna do wygrywania. Raz przepadł już w eliminacjach.
Jacek Cieślak, inżynier z Bydgoszczy, w "Jednym z dziesięciu" musiał odpowiedzieć na pytanie, kto reżyserował film "Tato". Filmu nie oglądał, ale przypomniał sobie, że widział nazwisko reżysera na afiszu. Odpowiedział dobrze. Wygrał. - Przygotowania do teleturnieju to czytanie, obserwowanie świata i zapamiętywanie wszystkiego, co może się przydać w decydującym momencie - uważa Jacek Cieślak. - Ważne są też skojarzenia. Maleńką hawajską wyspę Nihua zapamiętałem, bo skojarzyła mi się z wulgaryzmem. Cieślak zdobył główną nagrodę w "Wielkiej grze", odpowiadając na pytania dotyczące XIX-wiecznej Rosji, a potem Jana Henryka Dąbrowskiego. Za wielki finał "Jednego z dziesięciu" dostał opla corsę i wyjechał na wycieczkę do Jordanii. Samochód sprzedał, żeby spłacić długi. Wtedy postanowił zostać zawodowym graczem. - To mój sposób na życie - mówi o udziale w teleturniejach Stanisław Gajos, rolnik spod Strzelna. Dla gry zrezygnował z uprawiania ziemi (sprzedał 4 ha). Wierzy w siebie. Do tej pory trzykrotnie wygrał "Va banque", trzy razy wystąpił w "Miliardzie w rozumie" (w sumie zarobił 55 tys. zł). Jego ambicją jest kwiz "Jaka to melodia?". Pół roku temu jego siostra Ewa wygrała w nim 3 tys. zł. Chce pokazać, że jest lepszy. Marek Krukowski nie uczestniczy w teleturniejach, w których od graczy nie wymaga się wiedzy. Dlatego nigdy nie próbował sił w "Kole fortuny". Podobnie Zygmunt Krawczuk. Grzegorz Oleradzki triumfował w "Wielkiej grze" w 1983 r., dwanaście lat później w "Jednym z dziesięciu", wreszcie namówił rodzinę na start w "Familiadzie". - Cały czas traktowaliśmy występ jak dobrą zabawę. Czy istnieje recepta na wygraną? - Trzeba mieć sporo wiedzy i jeszcze więcej szczęścia - mówi Oleradzki. - Przygotowywać się trzeba całe życie, chłonąć informacje zewsząd - dodaje Małgorzata Czepek, laureatka teleturniejów "Va banque" i "Jeden z dziesięciu". - Dobra pamięć stanowi 30 proc. sukcesu. Reszta to stalowe nerwy i umiejętność zachowania się przed kamerami - dodaje Romuald Szmyt, nauczyciel z Chojnic.
Więcej możesz przeczytać w 1/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.