Gazoholicy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak się nie dać Gazpromowi? Gdyby Rosja była państwem o rozwiniętej gospodarce rynkowej, jej olbrzymie złoża gazu byłyby eksploatowane przez kilka podmiotów, w tym firmy zagraniczne i międzynarodowe. Obawy przed uzależnieniem się od jej dostaw tego paliwa byłyby mniejsze, gdyż partnerem biznesu byłoby kilka konkurujących z sobą przedsiębiorstw. Ale Rosja takim państwem nie jest.
Partnerem biznesowym importerów gazu jest monopol - silnie powiązany z państwem Gazprom, podatny na polityczne naciski rządu. Wizja uzależnienia Europy od dostaw rosyjskiego giganta spędza sen z powiek ekonomistom i politykom. Państwa unii robią wszystko, by do takiej zależności nie dopuścić.
Ostatni kryzys energetyczny, stosunkowo niewielkie zasoby Norwegii (2,9 bln m3), Wielkiej Brytanii (0,6 bln m3) i Holandii (1,9 bln m3) oraz przewidywany znaczny wzrost zużycia gazu w unii zmuszają Europę do zwiększenia zakupów w Rosji, która dysponuje największymi zasobami na świecie (48,5 bln m3). Podwojenie importu z tego kraju mogłoby się okazać groźne: Moskwa zyskałaby 50 proc. europejskiego rynku, a tym samym by go zdominowała.
Europa rozważa, jak się zabezpieczyć przed ewentualnym zakręceniem kurka przez Gazprom. Jedną z możliwości jest zachowanie części zasobów z Morza Północnego jako rezerw strategicznych (przy obecnym tempie wydobycia mogą się wyczerpać już za 20-25 lat). Właściciele brytyjskich, norweskich i holenderskich złóż zaplombowaliby swoje szyby, a otwarto by je ponownie, gdyby pojawiły się problemy z dostawami z Rosji. Brakuje jednak danych, żeby oszacować koszty odszkodowań, jakie unia musiałaby wypłacić firmom eksploatującym złoża za rezygnację z zysków, które przynosi im dzisiaj sprzedaż gazu.
Inną możliwością jest zakup surowca w postaci skroplonej LNG (liquid natural gas) w krajach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Do Europy przez terminale znajdujące się głównie we Francji, Włoszech, Hiszpanii i Portugalii dociera już około 25 mld m3 LNG rocznie. Ze skroplonego gazu korzysta również Turcja, leżąca poza głównymi szlakami dostaw do Europy Zachodniej z Rosji. Budowa terminali do odbioru LNG ze statków musi pochłonąć olbrzymie pieniądze, ale pozwoliłyby one na sprowadzanie tego paliwa z każdego zakątka świata.
Europa może także liczyć na połączenie gazociągowe z Afryką Północną, a w przyszłości - na dostawy gazu z Iranu (drugie co do wielkości zasoby na świecie - 29,7 bln m3).
Niedawnym satelitom ZSRR trudniej się bronić przed dominacją Gazpromu. Tutaj Rosjanie zajęli monopolistyczną pozycję na rynku jeszcze przed 1989 r. Infrastruktura do odbioru paliwa ze wschodu istnieje, nową trzeba by dopiero zbudować, a to oznacza duże wydatki, na które nie stać biedniejszych państw. Gazprom to wykorzystuje, starając się za pomocą umów z nowymi demokratycznymi rządami umocnić swoją pozycję jedynego dostawcy. Udało mu się to w Słowacji i Bułgarii. W Słowacji powstała spółka Slovrusgas z 50-procentowym pakietem dla Gazpromu, która uzyskała monopolistyczne prawo do importu gazu. W Bułgarii (także całkowicie zależnej od dostaw z Rosji) Gazprom przejął kontrolę nad państwową do tej pory firmą Topenergy, zyskując faktyczną kontrolę nad dystrybucją gazu w tym kraju. Oba państwa mają w związku z tym małe szanse na sprowadzanie surowca z innych kierunków.
Węgry i Czechy zdołały częściowo zdywersyfikować zakupy. Węgrzy zgodzili się wprawdzie na utworzenie z Gazpromem wspólnej spółki Panrusgas, ale nie dopuścili do utraty państwowej kontroli nad nią. Moskwa usiłowała zablokować dywersyfikację - bezskutecznie. Dzięki umowom z niemiecką firmą Ruhrgas i francuską Gas de France udział rosyjskich dostaw spadnie na Węgrzech ze 100 proc. do 85 proc. W Czechach nie udało się Gazpromowi utworzyć spółki zależnej. Już w 1997 r. nasi południowi sąsiedzi zaczęli kupować gaz w Norwegii. Nadal jednak ponad 80 proc. tego surowca dociera do Czech z Rosji.
Polskę w ramiona Gazpromu wepchnął fatalnie wynegocjowany "kontrakt stulecia" na dostawy do 2021 r. od 11,5 mld m3 do 13 mld m3 gazu rocznie, a więc ilości, która pokryje niemal całe nasze zapotrzebowanie na to paliwo. Na dywersyfikację mamy mało miejsca, a i tak z trzech możliwości wybraliśmy najdroższą, najtrudniejszą do realizacji i najbardziej odsuniętą w czasie: budowę gazociągu z Norwegii do Polski (koszt: 1-2 mld USD, dostawy od 2008 r.). Warunkiem podpisania kontraktu ze Skandynawami są gwarancje rządowe na zakup gazu, znalezienie przez Norwegów nowych zasobów surowca oraz pełne wykorzystanie istniejących połączeń gazociągowych od złóż norweskich do Niemiec. Na razie nie jest jasne, kto ma wyłożyć owe 1-2 mld USD na podmorską rurę, która może funkcjonować tylko 20-25 lat, czyli do czasu wyczerpania zasobów norweskich.
Warto przypomnieć, że o istniejącej od 1994 r. możliwości przesyłania do Polski gazu norweskiego przez Niemcy (rurociągiem NETRA, który należałoby w tym celu przedłużyć z Berlina do Szczecina; zintegrowałoby to polski system gazowniczy z zachodnioeuropejskim) Skandynawowie przypomnieli nam jeszcze raz w 1997 r. Ówczesny zarząd PGNiG (negocjatorzy "kontraktu stulecia") wybrał jednak odleglejszy w czasie i trudniejszy (jeśli w ogóle możliwy) do zrealizowania wariant dostaw bezpośrednim rurociągiem. I tak zostało do dzisiaj.
Terminal LNG, który mógłby być trzecią szansą na dywersyfikację dostaw gazu do Polski, nigdy nie wyszedł w planach rządowych i PGNiG poza wstępne stadium.

Więcej możesz przeczytać w 5/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.