Łowca głów Schröder

Łowca głów Schröder

Dodano:   /  Zmieniono: 
Europa poszukuje trzystu pięćdziesięciu tysięcy specjalistów w branży informatycznej i teleinformatycznej


Jeszcze w tym roku kanclerz Gerhard Schröder chciałby zaprosić do pracy w Niemczech 30 tys. specjalistów w dziedzinie informatyki, telekomunikacji i nowych mediów. Niemieckie firmy z branży high-tech, nie radząc sobie z problemami kadrowymi, domagają się od rządu otwarcia granic dla wysoko wykwalifikowanych pracowników przede wszystkim z państw Europy Środkowej i Wschodniej, a także z Azji. Według organizacji Bitkom, grupującej niemieckie przedsiębiorstwa tego sektora, w Niemczech brakuje 75 tys. osób z takim wykształceniem, a w całej Europie - ponad 350 tys. W innych krajach zachodnich, które także odczuwają problemy wynikające z niedoboru specjalistów, walka o gastarbeiterów już trwa. Stany Zjednoczone zamierzają w tym roku wydać zagranicznym fachowcom 80 tys. zielonych kart.

Musimy wykorzystać szanse rozwoju informatyki, telekomunikacji i nowoczesnych mediów - powiedział Schröder podczas otwarcia największych na świecie targów komputerowych Cebit w Hanowerze. Przyjęcie 30 tys. zagranicznych pracowników powinno się przyczynić do powstania kolejnych 100 tys. miejsc pracy. Zdaniem Klausa Zimmermanna, dyrektora Niemieckiego Instytutu Badań nad Gospodarką, "import" ekspertów z zagranicy jest konieczny, ponieważ rynek pracy zbyt wolno reaguje na zmiany wywołane postępem technologicznym. Aktualne niemieckie prawo
zamyka jednak dostęp do rynku pracy cudzoziemcom spoza UE. Dlatego Schröder szybko przystąpił do konkretnych działań, które pozwoliłyby te przepisy ominąć. Na posiedzeniu rządu RFN omawiano projekty nowych zapisów pozwalających na przyjęcie do pracy specjalistów z Europy Wschodniej - Węgier, Czech, Polski, Estonii, Łotwy i Ukrainy - ale także z odległych Indii. Miałyby one również umożliwić zatrudnianie osób ubiegających się o azyl nad Renem.

W pogoni za Wujem Samem
Przemysł informatyczny i telekomunikacyjny rozwija się w Niemczech, podobnie jak na całym świecie, w niesłychanym tempie. W ubiegłym roku obroty w tej gałęzi gospodarki wzrosły o 9,6 proc. Szacuje się, że w najbliższych latach trend ten zostanie zachowany. O wzroście decyduje przede wszystkim szybki rozwój telefonii komórkowej (o 34 proc.) i usług internetowych (o 37 proc.). Dzięki temu w 1999 r. w przemyśle informatycznym przybyło 37 tys. nowych miejsc pracy.
Mimo gwałtownego rozwoju, Niemcy nadal pozostają daleko w tyle za Stanami Zjednoczonymi. W 1998 r. liczba abonentów usług internetowych zwiększyła się w RFN dwukrotnie, a w ubiegłym roku nastąpił dalszy wzrost o kolejne
40 proc. Nadal jednak na stu mieszkańców przypada zaledwie trzynaście komputerów z dostępem do Internetu, podczas gdy w USA i Wielkiej Brytanii współczynniki te wynoszą odpowiednio 28 i 16. Przyczyniają się do tego stosunkowo wysokie koszty surfowania po globalnej sieci komputerowej oraz jej zawartość, ciągle silnie zdominowana przez treści anglojęzyczne.
Także pod względem liczby komputerów Niemcy mają wiele do nadrobienia. W USA na stu mieszkańców przypada 61 stanowisk komputerowych, w Szwecji - 58, a w Niemczech - jedynie 32.
"W stosunku do światowej czołówki Niemcy opóźnione są trzy, cztery lata" - twierdzi Jörg Harms, szef niemieckiego oddziału Hewlett-Packard. Niemcy znajdują się jednak na czele globalnego peletonu pod względem rozwoju infrastruktury. Żaden inny kraj na świecie nie ma równie dobrze rozwiniętej cyfrowej sieci telekomunikacyjnej ISDN. Największą przeszkodą w rozwoju rynku jest teraz brak specjalistów. Londyńska firma konsultingowa International Data Corp. ocenia, że w 2002 r. zapotrzebowanie na nich będzie o 20 proc. przewyższać podaż.

Gastarbeiterzy nowej ery
Stany Zjednoczone boom w przemyśle high-tech zawdzięczają napływowi dobrze wykształconych absolwentów szkół wyższych z innych krajów i zagranicznym studentom na amerykańskich uniwersytetach. W latach 1985-1996 zagraniczni słuchacze obronili dwie trzecie wszystkich doktoratów z zakresu nauk ścisłych oraz inżynierii na uczelniach USA. Większość z nich zdecydowała się na pozostanie w Stanach Zjednoczonych i kontynuowanie badań. Wszystko to ciągle okazuje się kroplą w morzu potrzeb. Wobec prognoz dynamicznego wzrostu w branży high-tech amerykańskie uczelnie nie nadążą z edukacją specjalistów. Eksperci oceniają, że już dziś potrzeby sięgają 400 tys. nowych miejsc pracy. Federalne Biuro Statystyki Pracy ocenia, że do 2006 r. będzie brakowało około miliona informatyków. Dobrym zapleczem okazały się Indie, których wielu mieszkańców dobrze posługuje się językiem angielskim.
Potrzeb niemieckiego przemysłu nie zaspokoi napływ specjalistów z krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Jest ich po prostu zbyt mało. Niezbędne będzie więc sięgnięcie po specjalistów z Azji, głównie Chin i Indii. Tamtejsze uczelnie od dawna stanowią zaplecze kadrowe dla firm europejskich i amerykańskich. W latach 1990-1996 aż 62 proc. studentów rozpoczynających na całym świecie naukę w szkołach wyższych stanowili mieszkańcy Azji. Co roku mury indyjskich politechnik opuszcza 122 tys. absolwentów (w USA- 63 tys.).

Niemiecka samowola
Nie ma jeszcze oficjalnych reakcji, ale wiadomo już, że plany Schrödera wywołały żywą dyskusję w krajach Unii Europejskiej. W końcu marca odbędzie się specjalny szczyt UE poświęcony tworzeniu w krajach piętnastki miejsc pracy w sektorze nowoczesnych technologii. Niemcy próbują ubiec partnerów i rozwiązać ten problem na własną rękę. Chcą przy tym ominąć unijne przepisy o pierwszeństwie zatrudnienia dla obywateli unii i otworzyć granicę dla wysoko wykwalifikowanych gastarbeiterów z Europy Wschodniej i Azji. Schröder zdaje sobie doskonale sprawę, że obsadzenie 75 tys. wakatów pracownikami z państw piętnastki jest niemożliwe, gdyż borykają się one z podobnym problemem. W 2002 r. w Wielkiej Brytanii potrzebnych będzie ponad 80 tys. informatyków, we Francji - prawie 70 tys., we Włoszech - niemal 60 tys., podobnie w Holandii. Niemcy nie mogą czekać, gdyż za wszelką cenę usiłują się dostosować do tempa narzuconego przez Amerykanów. Czy Bruksela zgodzi się na niemiecką "samowolę"?
Z pewnością będzie robić wszystko, by pokrzyżować Niemcom plany. Nie dlatego, że kilkadziesiąt tysięcy informatyków z Polski, Rosji czy Indii zdestabilizuje unijny rynek pracy, lecz dlatego, że oznaczałoby to zgodę na niepodważalną ekonomiczną dominację Niemiec przez najbliższe dziesięciolecia. Gdyby jednak Berlin zrealizował swoje zamiary, inne państwa unii musiałyby pójść tą samą drogą. Francuskie czy brytyjskie firmy nie mogą stracić kontaktu z czołówką, ponieważ przy tym tempie zmian bezpowrotnie wypadłyby z konkurencji. Nie wszystkim niemieckim politykom propozycja Schrödera przypadła do gustu. Skrytykował ją Edmund Stoiber, przewodniczący CSU i premier Bawarii, sugerując, że należałoby się raczej zatroszczyć o odpowiednie wykształcenie niemieckich pracowników. Domaga się od rządu przeprowadzenia "internetowej ofensywy" w szkolnictwie.

Odpływ umysłów
Propozycja otwarcia niemieckiego rynku pracy dla wysoko wykwalifikowanych informatyków wywołała poważne zaniepokojenie w Czechach. Członkowie tamtejszego rządu i eksperci z branży komputerowej obawiają się, że ich kraj może utracić "najlepsze umysły". Środowisko czeskich informatyków natomiast z zainteresowaniem powitało ofertę kanclerza Schrödera; od dawna próbują oni szukać szczęścia na Zachodzie. W Stanach Zjednoczonych od lat pracuje kilkuset informatyków rodem znad Wełtawy. Zdaniem Jana Mühlfeita, dyrektora generalnego Microsoftu w Czechach i Słowacji, tutejsi specjaliści dorównują wiedzą i umiejętnościami swoim zachodnim kolegom. Czeskie przedsiębiorstwa nie są jednak w stanie zaoferować swoim pracownikom tak wysokich wynagrodzeń, jakie proponują koncerny z Zachodu. "Jeśli Niemcy złożą tę ofertę pracy, czeski przemysł informatyczny może się szybko wykrwawić" - ostrzega Mühlfeit na łamach niemieckiego dziennika "Die Welt". Jego obawy podziela także Ondrej Neff, komputerowy guru Czech i wydawca codziennej gazety internetowej. "W ten sposób na zawsze pozostaniemy zacofanym krajem" - mówi Neff. Sytuacja jest tym bardziej niebezpieczna, że Czechy od lat cierpią na poważny niedobór specjalistów w tej branży.
Propozycja zza Odry może także znacznie skomplikować sytuację w naszym kraju. Informatyków mamy zbyt mało (o 8 tys.), a polskie uczelnie nie są w stanie przygotować na wysokim poziomie odpowiedniej liczby absolwentów z tej dziedziny. Wiąże się to ściśle ze złą kondycją polskiej nauki. Podczas II Kongresu Informatyki Polskiej narzekano na stale spadający poziom wykształcenia informatyków kończących krajowe uczelnie oraz niski poziom edukacji informatycznej całego społeczeństwa. Najzdolniejsi wolą lepiej płatną pracę w prywatnych firmach w Polsce i za granicą od kiepsko opłacanej pracy naukowej. "Nie kształcimy już w Polsce informatyków, lecz hobbystów, którzy radzą sobie z komputerami" - mówił prof. Krzysztof Zieliński z AGH w Krakowie. W roku 1997 przyznano w Niemczech 384 doktoraty z informatyki. W Polsce w ciągu ostatnich dziesięciu lat obroniono zaledwie 107 prac doktorskich z tej dziedziny.


Więcej możesz przeczytać w 11/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.