Zachęta niechęci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Szarża Daniela Olbrychskiego na fotografie aktorów w nazistowskich mundurach i antysemickie wystąpienie posła Witolda Tomczaka były przede wszystkim autopromocyjnymi wydarzeniami obliczonymi na szybki odzew w mediach. Wszystko sprowadzało się do personalnych ataków na Andę Rottenberg.

Niemal każdy dzień przynosi listy i oświadczenia za lub przeciw działalności dyrektorki Zachęty. Po nagłośnieniu antysemickiego listu posła Tomczaka Anda Rottenberg otrzymała sterty listów z pogróżkami. Autorzy domagali się, by natychmiast wyjechała do Izraela; grozili jej też śmiercią. W jej obronie stanęli krytycy i historycy sztuki, Polski Pen Club, część posłów, pracownicy Zachęty. Anda Rottenberg nie wie, co będzie dalej, ale w wywiadach prasowych twardo broni swoich koncepcji.
Zachęta niemal od początku istnienia budziła wiele kontrowersji. Sto lat temu jedna z pierwszych ekspozycji - kolekcja sztuki japońskiej ze zbiorów Feliksa Jasieńskiego - również bulwersowała Warszawę. Krytycy alarmowali, że w galerii zagnieździła się dalekowschodnia szmira. Publiczność tłumnie ruszyła na wystawę, czyniąc z niej komercyjny sukces. Zdruzgotany recenzjami Jasieński wywiózł "szmirę" do Krakowa, gdzie dziś jest główną atrakcją Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha.
Początkowo Zachęta uchodziła za konserwatywną galerię, co nie przeszkadzało jej dyrektorom eksperymentować z awangardowymi i ambitny-mi wystawami. Jej sale gościły prace m.in. Chełmońskie-go, Wyspiańskiego, Mehoffera, Wojtkiewicza, Pankiewi-cza, formistów i awangardowych architektów. W okresie międzywojennym galeria obniżyła loty, serwowano tam sztukę tradycyjną o patriotycznej wymowie. To doprowadziło do bojkotu instytucji przez artystyczną młodzież, która założyła zorientowany liberalnie Instytut Popierania Sztuki. W czasach PRL pod szyldem Centralnego Biura Wystaw Artystycznych Zachęta kontynuowała konserwatywny kurs. Odbyło się tu wprawdzie kilka ciekawych wystaw (m.in. sztuki nowoczesnej w latach 50.), jednak głównie wystawiano krajowych plastyków z rozdzielnika.
Po roku 1989 ster Zachęty objęła Barbara Majewska, która zapoczątkowała reformę programu galerii, od czasów stanu wojennego funkcjonującej w warunkach to-talnej izolacji od świata i przemian sztuki w Polsce. W 1993 r. zastąpiła ją Anda Rottenberg i z jeszcze większym impetem nadrabiała zaległości. Te działania wzbudziły jednak opór urzędników. W 1995 r. podsekretarz stanu Michał Jagiełło, któremu podlegał departament sztuki w Ministerstwie Kultury, stwierdził, że w Zachęcie "wciąż za dużo jest nurtu poszukującego", i domagał się "kawału mięsa w akademickim sensie tego słowa". Minister Kazimierz Dejmek zżymał się, że ołowiane rzeźby Richarda Serry nie licują z nazwą "narodowa", i nadał Zachęcie tytuł "Państwowej Galerii Sztuki". Przed upływem kadencji rozpisano konkurs na dyrektora, wygrany ponownie przez Andę Rottenberg. - Każdy minister miał inne preferencje i gust, z którymi musiałam walczyć - wspomina. - A minister nie powinien mieć gustu.
Działania Andy Rottenberg poróżniły też artystów. W czasach PRL twórca - członek Związku Polskich Artystów Plastyków, który płacił składki, przepracował "w sztuce" 30 lat i legitymował się kilkudziesięcioma ekspozycjami - czuł się uprawniony, żeby żądać wystawy retrospektywnej w najważniejszej państwowej galerii. I często ją miał. Kiedy Rottenberg przestała respektować ten niepisany kodeks, część środowiska podniosła krzyk, a dyrektorce zarzucano lansowanie własnych upodobań i "odpolszczanie" galerii.
Podobne zarzuty przewijają się w ostatnich protestach. Oponenci twierdzą, że Zachęta powinna być narodowa. - Niech mi ktoś powie, co to jest sztuka narodowa? - broni się Anda Rottenberg. - Wydawało mi się, że sztuka polska to lokalna odmiana światowej. Chciałam stworzyć warunki, w których da się to zauważyć. Wydawało mi się, że skoro mamy niepodległość, to przestaniemy myśleć o tym, jak ją zdobywaliśmy, a zaczniemy się zastanawiać, co z nią zrobimy.
Awantura wokół "Nazistów" i pracy włoskiego rzeźbiarza pokazuje jednak drugie dno. Wątpliwe, czy Daniel Olbrychski usiekłby fotogramy w Zachęcie kmicicową szablą, gdyby asystował mu w tym tylko personel galerii i - dajmy na to - wezwany przez telefon dzielnicowy policjant. Błysku fleszy, relacji w telewizji i gazetach potrzebował też nikomu nie znany poseł Porozumienia Polskiego Witold Tomczak. Gdyby kurator Harald Szeemann nie zdecydował się zaprosić na wystawę Cattelana, Tomczak nie zaistniałby w świadomości milionów telewidzów i czytelników, czyli potencjalnych wyborców. Tyle że przy tej okazji pojawiły się upiory antysemityzmu. Tomczak pozostawił list do premiera, ministrów kultury i sprawiedliwości. Domagał się w nim wstrzymania ekspozycji, natychmiastowego odwołania "urzędnika państwowego żydowskiego pochodzenia" i wszczęcia śledztwa, argumentując, że kierowana przez Andę Rottenberg galeria utrzymywana jest ze środków pochodzących głównie od katolickiego podatnika.
Jeden antysemita to nie jest problem. Nie takich posłów mieliśmy. Gorzej, że jego akcja zachęciła dziewięćdziesięciu innych parlamentarzystów do wystosowania listu z apelem o odwołanie dyrektorki Zachęty, zamknięcie wystawy i przywrócenie polskiej kulturze narodowej "godnego oblicza".
- To gra przedwyborcza - twierdzi Anda Rottenberg. - Zachęta stała się trampoliną do skoków po następny immunitet. Dzięki temu niewidoczni członkowie parlamentu stali się znani. Nie ma nośniejszego chwytu niż zranione uczucia religijne. Potem trzeba stworzyć parabolę myślową: kto rani moje uczucia? Ten, kto ich nie podziela. Stąd prosta droga do uogólnienia, przypisania mnie do określonej grupy politycznej, która oczywiście jest lewicą, czyli postkomuną.
Skandalu w Zachęcie potrzebowały też media. Co więcej, one go wykreowały. Wystawy anonsowano jako "kontrowersyjne", choć - jak wiemy - za granicą tak ich nie odebrano. Newsa o "kontrowersyjnej" wystawie obejrzy przeciętny telewidz, który na relację z wernisażu nie zwróciłby uwagi. Tylko taki fakt jest "medialny", tylko taki można sprzedawać jeszcze kilka tygodni.
I w tak prosty sposób dyskusję o wartościach bądź antywartościach wystawy Uklańskiego i rzeźby Cattelana, o kwestii, czym powinna być Zachęta, zagłuszyła nagonka na Andę Rottenberg.

Więcej możesz przeczytać w 7/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.