Ciężar emeryta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na świadczenia emerytalno-rentowe przeznaczamy największy w Europie odsetek PKB . "W 2030 r. w Europie Zachodniej programy emerytalne będą pochłaniały 50 proc. PKB, jeśli przetrwają w obecnym kształcie" - ostrzega Lester C. Thurow, amerykański ekonomista, autor "Przyszłości kapitalizmu". W Polsce wspomniany problem pojawił się już teraz. Nie rozwiązała go reforma emerytalna, gdyż jej efekty będą widoczne dopiero za kilkanaście lat, a do tego czasu trzeba wypłacać świadczenia obecnym emerytom, a dodatkowo coraz więcej środków trafiać będzie do funduszy emerytalnych.
 Przez najbliższe lata koszty działania starego i nowego systemu będą rosnąć. Cały czas zwiększać się też będzie liczba emerytów w stosunku do pracujących.


Rekord Starego Kontynentu
Czy starzejące się społeczeństwa Europy doprowadzą do bankructwa własne rządy? Kraje OECD już dziś pięć razy więcej pieniędzy wydają na obywateli, którzy ukończyli 65 lat, niż na osoby pomiędzy 15. a 64. rokiem życia. Wzrastający udział świadczeń emerytalnych w PKB grozi już finansom publicznym trzydziestu najbardziej rozwiniętych państw. Dla Polski jest to tym groźniejsze, że czeka nas spłata ogromnego zadłużenia zagranicznego, a wpływy z prywatyzacji trudno oszacować. - Jeśli nie będzie dobrej koniunktury w gospodarce, zapaść może przyjść szybciej niż sądzimy - mówi Marcin Masny z Centrum im. Adama Smitha. - Politycy i ekonomiści zdają sobie sprawę z zagrożenia, ale koncentrują się wyłącznie na działaniach doraźnych - przeciąganiu kusej kołdry. Łudzą się, że krach na rynku świadczeń emerytalnych nie nastąpi, a jeśli nawet, to nie za ich rządów. To wyjątkowo krótkowzroczna filozofia - ocenia Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Polska przeznacza na wydatki emerytalno-rentowe i towarzyszące im świadczenia socjalne największy w Europie odsetek PKB - 31 proc. Dodatkowo proporcja między liczbą pracujących i pobierających świadczenia zmienia się na niekorzyść pierwszych, czyli zwiększają się koszty zatrudnienia. - Do tego dochodzi korupcjogenność przepisów, powodująca, że liczba rencistów wzrasta w Polsce co roku o milion. W większości są to stypendyści budżetu, gdyż jako renciści III grupy inwalidzkiej pobierają rentę i równocześnie pracują na etacie - mówi prof. Jan Winiecki, kierownik Katedry Międzynarodowego Handlu i Finansów Uniwersytetu Europejskiego Viadrina.
W latach 1950-1990 liczba pracujących wzrosła w Polsce o 70 proc., podczas gdy osób pobierających emerytury i renty zwiększyła się aż o 600 proc. Te dysproporcje będą się utrzymywać, gdyż dzięki osiągnięciom cywilizacyjnym będziemy żyli coraz dłużej. W latach 90. średnia długość życia mężczyzn wzrosła w naszym kraju o ponad dwa lata, a kobiet - przeszło o półtora roku. Za niespełna dwadzieścia lat 16 proc. populacji, czyli niemal 6,5 mln osób, będzie miało ponad 65 lat. Większość będą stanowić niepełnosprawni. Ponadto starsi stanowią poważną i zdyscyplinowaną siłę polityczną. Czy politycy chcący wygrać wybory będą mogli zignorować żądania emerytów domagających się coraz szerszych (czyli kosztowniejszych) usług społecznych i przynajmniej waloryzowanych zgodnie ze wskaźnikiem inflacji emerytur? Jak zauważa Thurow, ludzie starsi będą politycznie nie do powstrzymania, gdyż najmłodsi nie mają prawa wyborczego, a dwudziestolatki i trzydziestolatki głosują rzadziej i niechętnie.

Wojna starych z młodymi
W Stanach Zjednoczonych jeszcze dziesięć lat temu osoby powyżej 65. roku życia stanowiły zaledwie 4 proc. ludności. Pod koniec lat 90. ich liczba wzrosła prawie czterokrotnie. W roku 2030, gdy wiek poprodukcyjny zaczną osiągać pierwsi przedstawiciele wyżu demograficznego, na opłacenie jednej emerytury pracować będą prawie dwie osoby. Thurow prognozuje, że zarówno w bogatych, jak i biednych krajach odsetek sześćdziesięciolatków się podwoi. W USA grupa ta będzie stanowiła ponad 20 proc. ludności, a w Japonii - nawet 25 proc.
W ostatnim dziesięcioleciu liczba osób pobierających świadczenia emerytalno-rentowe wzrosła w Polsce prawie o dwa miliony. Obecnie trzy osoby pracują na jedną emeryturę, jednak już za dwadzieścia, trzydzieści lat każdy czynny zawodowo będzie musiał utrzymać jednego emeryta (dochody ze składek będą maleć, a wydatki drastycznie wzrosną). Zobowiązania emerytalne będą więc pochłaniać jeszcze większą niż obecnie część budżetu kosztem inwestycji w infrastrukturę czy edukację. Istnieje niebezpieczeństwo, że za kilka, kilkanaście lat na świadczenia dla emerytów będziemy wydawać połowę naszego PKB.
W większości państw rozwiniętych zmieni się zapewne definicja zapożyczonego od Marksa, a używanego również przez Thurowa pojęcia "walka klas": nie będzie już ono oznaczać konfrontacji biednych z bogatymi, lecz starych z młodymi. - Zanim nastał światowy kryzys lat 70., większość krajów rozwiniętych bez kłopotów i konsekwencji wydawała krocie na sferę socjalną. Z powodu nadpłynności ówczesnego systemu finansowego, wzrostu cen paliw i zapaści gospodarczej system zaczął się jednak walić. Nerwowo zaczęto podnosić stopy procentowe, biedniejsze kraje wpadły w pułapkę długów. Systemy socjalne w większości państw europejskich podupadły i dziś trudno znaleźć sposób na naprawę tego mechanizmu - uważa Marcin Masny. Trudno też znaleźć polityków, którzy odważyliby się przeprowadzić zmiany na przekór sporej grupie wyborców. A bez tego Stary Kontynent zmierza do budżetowej katastrofy.

Tchórzostwo polityków
Większość naszych polityków także jak ognia unika choćby próby rozwiązania tego problemu. Leszek Miller, który liczy na wyborcze zwycięstwo i posadę premiera, regularnie krytykuje spadek wartości rent i emerytur, chociaż w stosunku do płac należą one do najwyższych w Europie (po Szwecji i Norwegii). Czy oznacza to, że Miller chce podwyższyć świadczenia, a tym samym podnieść składki? Paradoksalnie, dotychczasowe działania polityków, zamiast skupiać się na szukaniu sposobów naprawy systemu, przyczyniały się tylko do wzrostu obciążeń. Skracano czas pracy, co znacznie podnosiło jej koszty, zwiększano uprawnienia socjalne, obniżano granicę wieku emerytalnego.
W jaki sposób biedne państwo ma sfinansować system emerytalny, skoro żyjemy coraz dłużej i coraz szybciej przestajemy być aktywni zawodowo? Kiedy Bismarck w 1891 r. ustalał wiek emerytalny na 65. rok życia, przeciętny Niemiec dożywał niespełna 45 lat. Dzisiaj oznaczałoby to z grubsza, że rządowa emerytura przysługuje tym, którzy ukończyli 95 lat.
Sytuacja wydaje się patowa: wszystko wskazuje na to, że udział świadczeń emerytalnych w wydatkach państwa będzie wzrastał, a rządzący nie odważą się tego zmienić. Tymczasem mamy rekordowe bezrobocie - trzy miliony ludzi pozostających bez pracy nie płaci podatków i składek, dodatkowe trzy miliony osiągają dochody w szarej strefie i też nie płacą podatków. Wszyscy oni domagają się świadczeń. W dodatku za kilka lat na emeryturę zaczną przechodzić osoby z powojennego wyżu demograficznego.

Więcej rynku
Jedyną rzeczą, którą można obecnie zrobić - uważa Krzysztof Dzierżawski, ekonomista z Centrum im. Adama Smitha - jest pogodzenie się z sytuacją i skupienie na tym, by się nie pogarszała. Polityków uspokaja to, że w najbliższych latach raczej nie nastąpi katastrofa w finansach publicznych. Nie dostrzegają jednak, że już za kilkanaście lat, gdy pokolenie wyżu demograficznego (co roku około 800 tys. osób) osiągnie wiek emerytalny, znaczne zmniejszenie się liczby osób czynnych zawodowo nie tylko zdestabilizuje sytuację państwa, ale może spowodować poważne niepokoje społeczne. - Problemem nie będzie raczej brak pieniędzy, bo te w każdej chwili jakiś pomysłowy polityk może kazać dodrukować. Zabraknie realnych wartości, które wytworzyć mogą wyłącznie pracujący. Dziś reforma emerytalna daje, a raczej sprzedaje za poważne kwoty, złudzenia - mówi Krzysztof Dzierżawski.
Co w tej sytuacji można zrobić? Niektórzy ekonomiści twierdzą, że życzące sobie tego osoby można by zwolnić z obowiązku płacenia składek w obecnym systemie. Państwo nie miałoby wobec nich zobowiązań, a one same wybrałyby sposób odkładania pieniędzy na przyszłość. - Przecież gdyby składki systematycznie przelewać na konto w banku, nasza emerytura byłaby pewniejsza i wyższa - mówi Marcin Masny. - Żyjemy w społeczeństwie solidarnym, więc zgadzam się płacić na dzisiejszych emerytów. Ale dlaczego jestem zmuszany do tego, bym w obecnym, niewydolnym systemie płacił na siebie? Takie radykalne rozwiązanie nie mieści się oczywiście w głowach politykom. Wolałbym tymczasem, by każdy mógł zadecydować, gdzie oszczędzać: w banku, funduszu emerytalnym, wykupując polisę na życie, inwestując w nieruchomości czy chowając pieniądze w sienniku - konkluduje Krzysztof Dzierżawski.

Więcej możesz przeczytać w 9/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.