Buntownik z konieczności

Buntownik z konieczności

Dodano:   /  Zmieniono: 
Już pierwsze sceny "Przedwiośnia" zapowiadają epickie kino, za którym tęsknimy. Panorama pól naftowych w Baku prześwietlonych słońcem wprowadza nas w klimat powieści Żeromskiego. Oddech wielkiego kina czujemy do samego końca projekcji.
Filip Bajon zrobił taki film, jaki zapowiadał - opowieść o dojrzewaniu. Marzył, by publiczność zobaczyła w Baryce polskiego Jamesa Deana. I tak się stało. Dokonał przy tym niemożliwego - nieco publicystyczną prozę przeistoczył w tętniące życiem kino. W jaki sposób? Po prostu przestawił akcenty. Zamiast eksponować ideowe spory, postawił na bohatera. Scena rozmowy Baryki z Gajowcem, ciągnąca się w książce przez kilka stron, w filmie trwa dwie i pół minuty. Mimo to (a może dlatego?) zapada w pamięć.

Sposobów na adaptację "Przedwiośnia" było wiele. Można było zrobić traktat o europejskiej lewicowości. Tylko kto chciałby to oglądać? Niemożliwe było zmieszczenie wszystkich wątków powieści w filmie. Bajon wybrał więc zdarzenia mające bezpośredni wpływ na losy głównego bohatera. Baryka (Mateusz Damięcki) to młodzieniec trafiający z rodzinnego ciepełka w piekło rewolucji. Ulegając fascynacji nową ideą, widzi jej okrucieństwo. Z płomiennego chłopca zmienia się w pozbawionego złudzeń mężczyznę. Przejmująco wypada konfrontacja jego wyobrażeń o ojczyźnie z ponurą rzeczywistością.
Film - tak jak książka - składa się z trzech części: rewolucja w Baku, okres Nawłoci i powrót do Warszawy. Ten wyraźny podział szkodzi jedności dzieła. Bajon myśli jednak obrazami, najlepsze sceny filmu obywają się bez dialogów. Zapada w pamięć powrót uciekinierów z rewolucyjnej Rosji do ojczyzny. W zwolnionym tempie kamera pokazuje z zawstydzeniem podglądane twarze Polaków. Całują ziemię, słupy graniczne. Zmęczenie ustępuje radości. Ta scena przejdzie zapewne do historii naszego kina, nie sposób nie ulec sile jej oddziaływania.
Obok wielkich scen pojawiają się wielkie kreacje. Damięcki dopiero uczy się aktorstwa, pewnie dlatego gra nierówno. Początkowo speszony towarzystwem mistrzów (Janda, Gajos, Olbrychski) w scenach ideowych sporów porywa już dojrzałością. Znakomity jest młody Stuhr jako Hipolit Wielosławski, przydający bezczelnej drapieżności scenom w Nawłoci. Majstersztykiem jest erotyzm filmu - u Żeromskiego rozbuchany - zbudowany z niedopowiedzeń, gry spojrzeń. O aktorstwie Gajosa (ojciec Baryki) można pisać tylko w superlatywach. Wyciszone oblicze pokazuje Janda (matka). Karolina Gruszka (Wandzia) wyrasta na osobowość rodzimego kina.
Nie wiem, czy Żeromski byłby zadowolony z tej adaptacji, zadowolony będzie jednak młody widz. Zamiast szkolnej "ramoty" otrzymuje atrakcyjne kino wyzbyte patosu i dydaktyzmu. Ekranizacja Bajona pozostaje wierna książce. Odstępstwo stanowi zakończenie. Żeromski postawił Barykę na czele robotniczego marszu na Belweder, urywając na tym opowieść. Bajon, wychodząc z założenia, że otwarte zakończenia na ekranie zawodzą, uśmiercił bohatera.
"Bunt nie przemija, bunt się ustatecznia" - napisał Grochowiak. Romantycy myśleli inaczej, stąd tragizm ich losów.

Więcej możesz przeczytać w 9/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.