Celowanie z formą

Dodano:   /  Zmieniono: 
Premier Francji Lionel Jospin chyba trochę zbyt niecierpliwie i niezręcznie stara się uczynić z siebie "kandydata nie do pominięcia" w wyborach prezydenckich za dwa lata
Francuska prasa rzadko bywa jednomyślna, ale ostatnio zdarzył się taki przypadek. Praktycznie wszystkie gazety francuskie, bez względu na orientację polityczną, bardzo surowo oceniły zachowanie premiera Jospina podczas jego podróży na Bliski Wschód. Przypomnijmy, że określił on działania ruchu
Hezbollah w Libanie jako "terrorystyczne" i przypisał Syrii główną odpowiedzialność za kłopoty w negocjacjach z Izraelem, co wzbudziło oburzenie w krajach arabskich, a we Francji wywołało burzę polityczną, bo premier nie tylko naruszył dotychczasowe zasady "zrównoważonej" polityki Paryża na Bliskim Wschodzie, ale w dodatku zrobił to bez porozumienia z prezydentem. Naruszył zatem także zasady lewicowo-prawicowej "kohabitacji" oraz tradycję decydującego wpływu prezydenta na politykę zagraniczną kraju. Najłagodniejsze pojawiające się w prasie określenia to "gafa" i "niezręczność".
Francuski minister spraw zagranicznych Hubert Védrine z wrodzoną dyplomatyczną zręcznością przypisał określenie przez Jospina akcji ruchu Hezbollah jako "terrorystycznych" odruchowi "serca i przekonań", wynikającemu z jego silnego przywiązania do starań o pokój - którym akcje tego ruchu przeszkadzają - i wezwał, by nie wdawać się w "spory semantyczne". Prezydent Chirac wydał jednak komunikat wyraźnie karcący Lionela Jospina za te wypowiedzi i przestrzegający przed naruszeniem wiarygodności francuskiej polityki zagranicznej i osłabieniem zdolności Francji do działania na rzecz pokoju. Jak na zwyczaje Pałacu Elizejskiego jest to reprymenda bardzo ostra.
Konserwatywne "Le Figaro" zastanawia się, czy Jospin "specjalnie" wzbudził wątpliwości co do polityki francuskiej na Bliskim Wschodzie, równocześnie nasilając podziały na szczytach władzy w samej Francji - a jeśli tak, to po co. Lewicowa "Liberation" dodaje, że premier nie tylko przegrał seta w meczu, który rozgrywa z prawicowym prezydentem, ale nie przewidział konsekwencji własnego działania, wywołując incydent dyplomatyczny bez wyraźnego powodu i celu. Zdaniem pisma, nadweręża to jego wizerunek jako ewentualnego przyszłego kandydata lewicy na prezydenta. Ekonomiczny dziennik "La Tribune" stwierdza natomiast, że swoim faux pas premier nie przyniósł Francji chwały i osłabił jej pozycję, a więc musi się pogodzić z wynikającymi stąd konsekwencjami, w tym i dla siebie samego.
Ot, głupia sprawa. W pierwszej chwili wyglądało na to, że Jospin być może chce zagrać Chiracowi na nosie i pokazać, że właściwie nie jest już tylko premierem, ale i kimś w rodzaju "współprezydenta". Być może jego zamysł był taki, żeby tym posunięciem rozpocząć budowanie sobie statusu polityka, który właściwie już sprawuje funkcje prezydenckie - z myślą o przewidzianych na 2002 r. wyborach na to stanowisko. I być może zbyt wcześnie poczuł się zbyt pewny siebie. Nie tak dawno cytowałem maksymę: "Pewność siebie to stan, w jakim się znajdujesz, zanim zrozumiesz swoją sytuację" - i aż się prosi, żeby zadedykować ją tym razem premierowi Francji.
Walka o fotel prezydencki to walka ciekawa, ale i trochę dziwna. Właściwie nie jest zaskakujące, że w Polsce wygrał ją akurat dawny specjalista od sportu i kultury fizycznej, bo przypomina ona trochę przygotowania do finału jakichś mistrzostw. W zasadzie trwa latami i wygrywa ten, kto najlepiej wyceluje z formą właśnie wtedy, kiedy trzeba, choć przedtem może przegrać niejedne zawody. A równocześnie zawsze może się zjawić ktoś "z boku", kto nagle, z zupełnie irracjonalnych powodów, zostanie prezydentem albo prawie. Wystarczy spojrzeć na Władimira Putina, który jeszcze niedawno politycznie nie istniał. Jospin wie, że przez dwa lata wszystko może się zdarzyć, i chyba trochę zbyt niecierpliwie i niezręcznie stara się uczynić z siebie "kandydata nie do pominięcia". Tym bardziej że sam jeszcze parę lat temu w tej konkurencji nie istniał, a w rywalizacji z Chirakiem przegrał.
Zajrzałem do wyników sondażu przeprowadzonego w 1994 r., w którym poproszono o wskazanie dwóch polityków - zdaniem respondentów - "najbardziej obiecujących" jako kandydaci w wyborach prezydenckich roku 2002. To pytanie o polityczny potencjał rozwojowy. Jospina tam w ogóle nie ma. A wiedzą Państwo, kto wtedy wygrał? Bernard Tapie, który przesiedział się w więzieniu za rozmaite afery, a obecnie stara się zostać aktorem. Ten casus - jak i parę innych - może być zresztą pocieszający dla Lionela Jospina, bo świadczy o tym, że w niektórych wypadkach można opinii publicznej mówić o kandydacie najokropniejsze rzeczy, a ona i tak uzna, że to jest "swój człowiek" i taki sympatyczny, a te krytyki to tylko wrogi spisek - więc jego notowania wcale nie spadają. Kto zatem wie, czy - mimo jednoznacznych krytyk w prasie - przeciętny wyborca nie uzna gafy premiera za wynik zmowy arabskich islamistów i za miesiąc (nie mówiąc już o roku 2002) nikt nie będzie o niej pamiętać, a wskaźnik popularności będzie spokojnie iść w górę? Wtedy oczywiście przeczytamy w prasie, że było to zagranie godne podziwu i dalekowzroczne.
Więcej możesz przeczytać w 11/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.