Uwertura Ver.diego

Uwertura Ver.diego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niemieckim politykom i pracodawcom wyrósł silny związkowy adwersarz. Franka Bsirskego, szefa powstałego właśnie największego związku zawodowego Europy, fetowano w Berlinie niczym filmowego gwiazdora. Ale jego rola nie ma nic wspólnego z filmową iluzją. Bsirske rozbudził oczekiwania sfrustrowanych związkowców na twardszy kurs wobec rządu i pracodawców. Na początek delegaci-założyciele związku o dźwięcznej nazwie Ver.di, skupiającego prawie 2,9 mln członków, wygwizdali kanclerza, który przybył na kongres, by podkreślić, jakie znaczenie ma dla niego ich inicjatywa.

Od śmieciarzy po dziennikarzy
Rozmowy o utworzeniu związku Ver.di (skrót od Vereinigte Dienstleistungsgewerkschaft), skupiającego przedstawicieli tysiąca zawodów - od śmieciarzy po dziennikarzy - rozpoczęły się jeszcze w czasach rządu Helmuta Kohla. W skład super-związku weszło pięć central: pracowników służb publicznych, handlu, banków i ubezpieczalni, poczty, poligrafii i sztuki oraz etatowych pracowników fizycznych i umysłowych. W ostatnim okresie wszystkie te związki odnotowały spadek liczby członków, którzy poczuli się ofiarami "demontażu państwa opiekuńczego". Gdy przed trzema laty jedna z central zagroziła strajkami przeciw polityce zaciskania pasa zaordynowanej przez rząd chadecko-liberalny, socjaldemokraci stali obok związkowców na każdym wiecu. Dziś kurację odchudzającą funduje gabinet SPD i Zielonych.
Niemiecki model państwa opiekuńczego był przez wiele lat wzorcem do naśladowania. Z czasem stał się przykładem, czego należy unikać, by nie doprowadzić państwa na skraj bankructwa. Pracobiorcy nie chcieli zrezygnować ze swych zdobyczy nawet wtedy, gdy w państwowej kasie zabrakło pieniędzy na ustawowe świadczenia społeczne. Pierwsze przesilenie nastąpiło w latach 1991-1992, gdy w rubryce "ubezpieczenia socjalne" nadwyżka 17 mld DM zamieniła się w 12 mld DM deficytu.

Bolesne cięcia
Gdy cztery lata temu chadecko-liberalna ekipa usiłowała przeforsować w parlamencie pakiet oszczędnościowy, ówczesny szef frakcji SPD Rudolf Scharping stwierdził, że rząd Kohla "nie ma pojęcia, jak wiedzie się przeciętnym ludziom" i obiecywał "korekty błędów". Po przejęciu władzy socjaldemokraci zrozumieli, że jeśli nie chcą doprowadzić do bankructwa państwa, muszą dokonać kilku bolesnych cięć. W resorcie ministra finansów Eichela powstał nowy projekt, pozwalający zaoszczędzić 30 mld DM. Związkowcy poczuli się oszukani, ale kanclerz Schröder nie ustąpił. Jego rząd redukuje przeszło dwubilionowe zadłużenie publiczne Niemiec, przeprowadza też reformę systemu podatkowego i świadczeń społecznych, w tym ubezpieczeń emerytalnych.
Kanclerz Schröder, przemawiając na zakończenie kongresu nowego związku, wyraził nadzieję na "krytyczną, ale solidarną współpracę". W odpowiedzi musiał wysłuchać gwizdów tysiąca delegatów. Aby zdobyć przychylność sali, sięgnął po stare argumenty o konieczności przeciwdziałania cenowemu i płacowemu dumpingowi przez przejściowe blokowanie dostępu do rynku pracy obywatelom z krajów przystępujących do UE. Tego samego dnia poseł Christian Schwarz-Schilling przedstawił raport, z którego wynika, że Niemcy potrzebują rocznie aż 600-800 tys. pracowników z importu.

Iść między ludzi
Inauguracyjne przemówienie Franka Bsirskego da się sprowadzić do hasła: "W jedności siła". Jak zapowiedział, Ver.di chce "pomóc w tworzeniu optymalnych warunków zatrudnienia i ochronie miejsc pracy w zmieniających się warunkach gospodarczych i społecznych". Na pytanie, jak ma to wyglądać, nowy przewodniczący powtórzył stary slogan: "Należy iść między ludzi, wsłuchać się w ich problemy i spróbować je rozwiązać. Zaufajmy sobie! Wyjdźmy ze związkowego getta prosto w codzienne życie!". Prosto w codzienne życie pod sztandarami Ver.di związkowcy weszli, zanim ukonstytuował się nowy zarząd. Jeszcze podczas kongresowego przemówienia kanclerza na ulicach wschodniego Berlina demonstrowali pracownicy tzw. urzędu Gaucka (archiwum akt Stasi), którzy żądali "zakończenia szaleństwa taryfowego", zrównania płac w starych i nowych landach oraz obniżenia czterdziestogodzinnego tygodnia pracy do standardu, jaki obowiązuje zachodnioniemieckich urzędników (38,5 godziny). Już ta uwertura Ver.diego wskazuje, że politykom i pracodawcom wyrósł silny i wpływowy adwersarz. Pytanie, czy jego wpływ na reformy będzie twórczy, czy paraliżujący, jest raczej retoryczne.
Więcej możesz przeczytać w 13/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.