Kłamstwo edukacyjne

Kłamstwo edukacyjne

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Jednym z priorytetów rządu jest edukacja. Nie popełnimy błędu naszych poprzedników, którzy tylko deklarowali, że jest ona ważna. My chcemy ją uczynić motorem rozwoju, dlatego twierdzimy, że na edukację pieniądze muszą się znaleźć" - taką wzorcową formułkę można umieścić w każdym przemówieniu programowym, jakie premierzy kolejnych rządów wygłaszali po 1945 r.
I rzeczywiście w niewiele różniącej się od wzorca wersji znajdziemy ją w takich wystąpieniach. Ta formuła-wytrych jest jednym z największych kłamstw, jakimi karmiono nas przez ponad 50 lat. Mówiąc wprost: przez ostatnie pół wieku żyliśmy w kłamstwie edukacyjnym.

Jest ono obecne w exposé Edwarda Osóbki-Morawskiego, pierwszego premiera po wojnie. O edukacji szczególnie dużo mówił "dożywotni" premier PRL Józef Cyrankiewicz, za którego rządów (w latach 60.) zespół prof. Bogdana Suchodolskiego przygotował "Raport o stanie oświaty" i powstało tysiąc szkół na tysiąclecie, lecz w edukacji nic się nie zmieniło. O priorytecie edukacji zapewniali nas kolejni szefowie rządów PRL i na zapewnieniach się kończyło. W III RP tylko dwaj spośród ośmiu premierów - Tadeusz Mazowiecki i Jerzy Buzek - starali się wprowadzić deklaracje w czyn, lecz bezwładność systemu sprawiła, że efekt ich działań jest ledwie połowiczny.

Kłamstwo powszechne
Większość niepowodzeń Polski - opóźnienie cywilizacyjne oraz istnienie "gospodarki bez rynku", "państwa bez suwerenności" i "obywateli bez praw obywatelskich", czyli "dyktatury ciemniaków", jak to określał Stefan Kisielewski - zawdzięczamy trwaniu w kłamstwie edukacyjnym. Uczestniczyły w nim władze, samorządy, uniwersytety, szkoły, rodzice i nauczyciele. W PRL kłamstwo to zostało narzucone, lecz potem było przez obywateli (także w III RP) legitymizowane - brakiem sprzeciwu, milczącym przyzwoleniem.
Kłamstwo edukacyjne znalazło się zarówno w stalinowskiej konstytucji, jak i ustawie zasadniczej przyjętej w 1997 r. Polegało nie tylko na fałszywym twierdzeniu, że edukacja jest powszechna i że istnieje równość edukacyjnych szans, ale także na założeniu, iż nauka jest w naszym kraju bezpłatna, a wszyscy obywatele są równi wobec prawa. Pierwszym dwóm tezom przeczy analfabetyzm funkcjonalny, obejmujący od 60 proc. do 80 proc. obywateli, a także liczba uczniów ze wsi i miasteczek kończących szkoły średnie (co dwunasty, podczas gdy w miastach - co trzeci). Przeczy też liczba osób ze wsi i miasteczek kończących studia: w grupie wiekowej 19-24 lata dyplom zdobywa co pięćdziesiąta piąta, w miastach - co dwunasta (odsetek mniejszy niż przed II wojną światową). Dwóm kolejnym tezom konstytucji przeczy to, że wszyscy płacimy podatki na edukację, a niektórzy (wnoszący czesne za naukę w szkołach niepublicznych) nawet dwukrotnie. Oznacza to, że łamane są art. 2, 32 i 70 ustawy zasadniczej.

Kłamstwo importowane
Kłamstwo edukacyjne było możliwe wskutek przyjęcia na początku lat 50. sowieckiego modelu organizacji i finansowania szkolnictwa oraz nauki. To w tym modelu trzy czwarte uczniów kształcących się w szkołach ponadpodstawowych znalazło się w zawodówkach, które opuszczali jako wąsko wyspecjalizowani ignoranci. To z sowieckiego systemu przejęto metodę realizowania w szkołach średnich i podstawowych programów będących tylko zubożoną wersją programów akademickich, co uczyniło z tych placówek przekaźnik mało użytecznej wiedzy encyklopedycznej.
To temu modelowi zawdzięczamy absurdalne rozmnożenie instytutów i ośrodków branżowych (słynne JBR, czyli jednostki badawczo-rozwojowe), które pochłaniały dwie trzecie pieniędzy przeznaczonych na badania. Efektem jest spadek Polski w większości dziedzin z drugiej dziesiątki krajów liczących się w światowej nauce do trzeciej. Na przykład w zastosowaniach matematyki, w chemii czy konstrukcjach lotniczych był to nawet spadek z pierwszej dziesiątki. Także obecnie osiągamy wyniki wybitne tylko w wyobrażeniach funkcjonariuszy nauki - jak o swoich kolegach mówi prof. Łukasz Turski, fizyk. W rzeczywistości ponad 90 proc. badań w najważniejszych dziedzinach jest wtórnych, a system finansowania nauki przez KBN jest premiowaniem kolegów niezależnie od tego, jak absurdalne byłyby zgłaszane przez nich projekty.
Trwanie w kłamstwie edukacyjnym sprawiało, że wyborcy nie rozliczali polityków z pustych deklaracji, więc ci nie czuli się zobowiązani do robienia czegokolwiek.

Kłamstwo deklarowane
Policzyliśmy, że tylko premierzy Waldemar Pawlak, Józef Oleksy i Włodzimierz Cimoszewicz mówili publicznie na temat edukacji podczas swojego urzędowania od 40 razy (Oleksy) do 70 razy (Cimoszewicz). Problemy edukacji znalazły się we wszystkich noworocznych orędziach prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Instytucje rządowe i organy samorządu zorganizowały od początku lat 90. około tysiąca konferencji na ten temat. "Kiedy wszyscy są za, klapa takiego przedsięwzięcia jest pewna. To syndrom zagłaskiwania kota na śmierć" - pisał Milton Friedman w "Wolności i demokracji". W III RP wskaźnik scholaryzacji, określający liczbę osób z wyższym wykształceniem, wzrósł ledwie o 1,4 proc.
Oderwanie edukacji publicznej (i nauki) od zasad wolnego rynku jest bodaj najważniejszym powodem trwania kłamstwa edukacyjnego w III RP. Jak zgodnie podkreślają profesorowie Ryszard Legutko i Łukasz Turski, publiczne szkoły i uczelnie stały się w ostatniej dekadzie wręcz ostojami socjalizmu. Sprzyja temu arbitralnie ustanowione osiemnastogodzinne pensum dydaktyczne (jedno z najniższych w Europie). Sprzyja dyktat Związku Nauczycielstwa Polskiego, przeciwstawiającego się likwidacji Karty Nauczyciela, która chroni szkoły i uczelnie przed elementami wolnego rynku.
Do tego dochodzi powolna restrukturyzacja studiów i programów nauczania oraz obrona przed rynkiem, czego wynikiem jest pojawienie się w ostatnich latach co najmniej 80 tys. niepotrzebnych absolwentów studiów pedagogicznych, 30 tys. nie mających szans na szybkie znalezienie pracy inżynierów, kilkanaście tysięcy wąsko wyspecjalizowanych ekonomistów, kilka tysięcy dyplomowanych artystów (to europejski rekord). Gdy o popycie na określony typ kształcenia decyduje rynek, uczestnicy rynkowej gry wiedzą, że niektóre dyplomy pozwalają na przebieranie w ofertach pracy, inne - nie.
Duży wkład w utrwalenie kłamstwa edukacyjnego wnieśli nauczyciele, i to najczęściej nie z własnej winy. Po prostu przez dziesięciolecia obowiązywał system negatywnej selekcji do tego zawodu. W rezultacie tylko co szósta osoba spośród siedmiusettysięcznej rzeszy pedagogów akceptuje potrzebę doskonalenia zawodowego, okresowego sprawdzania kompetencji i kwalifikacji. Ponad pół miliona nauczycieli manifestuje swoje aspiracje wyłącznie w formie żądań płacowych i broniąc Karty Nauczyciela (także przed Sejmem).

Kłamstwo antydemokratyczne
Najważniejszym i najbardziej destrukcyjnym skutkiem kłamstwa edukacyjnego jest niski poziom wiedzy i świadomości obywatelskiej, także niezbędnej do tego, żeby Polacy szybko zaadaptowali się w Unii Europejskiej. Kiepsko wykształcone społeczeństwo, m.in. wskutek "tyranii kłamstwa edukacyjnego", współtworzy koślawy model demokracji. Takimi ludźmi można łatwo manipulować, a ich jedynym towarem jest kartka wyborcza. Słabo wyedukowany wyborca głosuje na kiepskich polityków. I tak koło się zamyka.

Więcej możesz przeczytać w 14/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.