Spartakiada niepełnosprawnych

Spartakiada niepełnosprawnych

Dodano:   /  Zmieniono: 
Spartakiada niepełnosprawnych

Teleturniej "Milionerzy" daje szansę zarobić tym, którzy potrafią odpowiedzieć, co to jest neurocykloza, a jednocześnie wiedzą, kiedy umarł Pepin Mały, i jeszcze kilka innych niepotrzebnych rzeczy.
I jest w tym jakaś cholerna niesprawiedliwość. Bo ci, co nie wiedzą nic o niczym, też chcą zarobić, ale nie doskoczą do żłoba. Idąc naprzeciw temu potężnemu zapotrzebowaniu społecznemu, TVN uruchomiła program przeciwwagę. Specjalnie dla tych, którym w "Milionerach" na pewno by się nigdy nie powiodło. Program nazywa się "Big Brother" i w przeciwieństwie do "Milionerów" jest to program dobry, bo zrozumiały. Określany jest jako reality show i reklamowany jako nowość. Z tą nowością to akurat nieprawda, bo w połowie ubiegłego wieku mieliśmy w Polsce parę lat, kiedy cała kultura i sztuka były reality. Telewizja PRL opanowała zaś do perfekcji reality show, prezentując nieustannie programy z tzw. zwykłymi ludźmi: dojarkami, kierownikami skupu czy sekretarzem powiatowym. Zasada reality show wtedy i dzisiaj jest ta sama: skupić uwagę widzów na kimś, kto absolutnie na tę uwagę nie zasługuje. To jest podstawa.
Po starannym wyselekcjonowaniu najbardziej nijakich osób wpuszcza się je do pudełka i uważnie obserwuje. Zasadniczo jest nudno, bo jak ma być, ale zawsze tli się iskierka nadziei, że ktoś zdejmie majtki albo chociaż puści bąka. Śmiechu wtedy jest co niemiara. Jednak program ten nie tylko bawi, ale i kształci. Kilku starannie dobranych socjologów wyjaśniało, że jest pożyteczny, bo uczy współżycia w grupie. I to akurat prawda. Co dwa tygodnie mieszkańcy pudełka głosują, kogo wywalić za tekturkę. Akurat widziałem, jak młody człowiek zwierzał się w Pokoju Zwierzeń: "Głosuję, żeby usunąć Piotrka, bo najbardziej mi zagraża...". Socjolog się więc nie mylił. Chłopak jest już przygotowany do życia w społeczeństwie - nie tylko wie, kogo zakapować, ale i dlaczego. Inna dama zwierzyła się: "Jestem za tym, by usunąć Anię. Ona jest taka inna...". Prawidłowo. "Innych" trzeba eliminować ze społeczności - za inność. To słuszny kierunek i sprawdzony historycznie.
Generalnie zasada zabawy polega na tym, by się coraz bardziej zaprzyjaźniać, by coraz lepiej wiedzieć, kogo z przyjaciół usunąć. To też bardzo praktyczne społecznie. Z samej Orwellowskiej nazwy programu od razu wynika, że w pudełku organizuje się mały związeczek radziecki - wszyscy się obserwują, myślą, kogo zakapować, czasami chodzą do czerwonego (!) Pokoju Zwierzeń pospowiadać się Władzy, której zresztą nie widzą (jak się władzy nie widzi, ma ona większy autorytet). Władza czasami rozkaże robić coś kompletnie idiotycznego (na przykład "noście przy sobie jajka!"). Rozkaz taki nie ma racjonalnego sensu poza jednym - potwierdza Władzy, że jest Władzą. To też pożyteczne społecznie, bo jakiś posłuch w końcu musi być, nie? W finale zabawy zostanie najbardziej nijaki mieszkaniec pudełka i za przetrwanie dadzą mu pół bańki. Mniej niż w "Milionerach", ale przyjemniej zdobyte, bo bez czytania książek.
Kilka lat temu, kiedy oglądaliśmy, jak gwiazdor kina akcji Ja Vam Damm wszystkimi stopami miażdżył kości półgłówkowatych rzezimieszków, myśleliśmy, że kultura sięgnęła dna. Dziś już widzimy, że dno jest dużo, dużo niżej.

Więcej możesz przeczytać w 14/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.