Izba marnotrawna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Senat do naszego modelu państwa pasuje jak adidasy do wieczorowej sukni . Mijają cztery lata od uchwalenia naszej konstytucji. To wystarczająco długo, aby ocenić przyjęte w niej rozwiązania ustrojowe i ewentualnie skorygować te, które nie wytrzymały próby czasu. Jeśli nie uczyni się tego teraz, to nawet największy knot legislacyjny obrośnie szacowną patyną tradycji, maskującą jego pokraczność i blokującą działania naprawcze.

To właśnie w obawie przed utrwaleniem złych rozwiązań i ze względu na doświadczenia pierwszej kadencji parlamentu nasi dziadowie zawarli w konstytucji marcowej z 1921 r. zapis pozwalający zmienić ustawę zasadniczą mniejszą niż zwykle większością głosów. Warto z tej mądrej rady skorzystać.
Korekt zapewne nie będzie zbyt wiele. Wbrew bowiem temu, co przed czterema laty zapowiadali zagorzali krytycy konstytucji, ustawa zasadnicza zdała trudny egzamin czasu. Mechanizmy ustrojowe funkcjonowały na tyle sprawnie, że nie zablokowała ich nawet ogromna nieudolność rządzącej państwem AWS.
Niedobre w konstytucji okazało się to, co od początku kłóciło się z przyjętym porządkiem ustrojowym. W pierwszej kolejności dotyczy to Senatu, który do naszego modelu państwa pasuje jak adidasy do wieczorowej sukni. Druga izba jest czymś naturalnym w państwie związkowym, takim jak Stany Zjednoczone czy RFN, gdzie trzeba równoważyć interesy poszczególnych członów federacji. Zupełnym dziwactwem jest jednak w państwie jednolitym, takim jak Polska.
Warto przypomnieć, że Senat pojawił się w 1989 r. w wyniku umowy "okrągłego stołu", jako swoista proteza demokracji. Miał być zadośćuczynieniem za niedemokratyczne zapewnienie sobie przez PZPR przewagi w Sejmie. Już wtedy nie budził entuzjazmu, bo ceną za demokratyczny sposób jego wyłaniania było pozbawienie go liczących się uprawnień władczych.
Wydawało się więc, że w demokratycznej Polsce Senat zniknie jak wszystkie inne relikty dawnej epoki. On jednak pozostał i - wnioskując z dobrego samopoczucia senatorów - wcale nie uważa się za niepotrzebny. Tajemnicę jego witalności łatwo rozszyfrować: stał się instytucją wprost wymarzoną do zaspokajania żarłocznych partii. Dziś jak kury znoszącej złote jaja bronią go nawet te ugrupowania, które jeszcze niedawno piętnowały jego istnienie. W imię oszczędzania pieniędzy podatników trzeba go jednak zlikwidować, a uzyskane sumy wydać z większym pożytkiem.
Więcej możesz przeczytać w 14/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.