Z Eurazji do Europy

Z Eurazji do Europy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przyjęcie w tym roku przez francuskie Zgromadzenie Narodowe uchwały uznającej rzeź Ormian dokonaną przez Turków w 1915 r. za akt ludobójstwa wywołało w Ankarze nie skrywaną irytację, mimo że słowo "Turcja" nie pojawia się w dokumencie ani razu. Turcy po raz kolejny poczuli się dyskryminowani i zepchnięci na margines Europy.
Kandydat do unii
Turcja należy do Rady Europy i jest ważnym członkiem NATO, ale tamtejsi politycy wiedzą, że miarą europejskości ich kraju byłoby dopiero przyjęcie do Unii Europejskiej. Historia tureckich aspiracji do UE jest długa. Kraj był stowarzyszony z EWG już od 1964 r., ale wniosek o pełne członkostwo rząd turecki złożył dopiero w roku 1987 (odrzucono go dwa lata później), kiedy nikomu nawet się nie śniło, że integracja obejmie Polskę, Czechy czy Węgry. Teraz dawne państwa bloku wschodniego stoją o krok od akcesji, a Turcję dopiero pod koniec 1999 r. uznano za kraj kandydacki - co i tak uznać należy bardziej za gest dobrej woli niż rzeczywistą deklarację szybkiego przyjęcia.
Politycy unii demonstrują wobec Turcji stosunek ambiwalentny. Z jednej strony - powszechnie doceniany jest przełom cywilizacyjny, jaki dokonał się w tym kraju w XX wieku po rewolucji Kemala Atatürka, z drugiej - żywe są obawy przed ciągotami do islamskiego fundamentalizmu i skutkami rozszerzenia UE za Bosfor. Nikt w Brukseli nie chce otwarcie powiedzieć Turkom, że ich kraj oddziela od Europy nie tyle cieśnina, ile głębokie różnice kulturowe, nad którymi bardzo trudno będzie przejść do porządku dziennego.

Wschód Zachodu czy Zachód Wschodu?
"Turcja, państwo postimperialne, wciąż na nowo usiłujące określić swoją tożsamość, ma do wyboru trzy sprzeczne kierunki: moderniści chcieliby ją upodobnić do państwa europejskiego i dlatego spoglądają na zachód; islamiści skłaniają się ku muzułmańskim wspólnotom Bliskiego Wschodu i dlatego spoglądają na południe; nacjonaliści, czerpiąc natchnienie z tradycji historycznych, widzą dziejowe posłannictwo Turcji w przywództwie nad turecko-języcznymi ludami Azji Środkowej i basenu Morza Kaspijskiego, i dlatego spoglądają na wschód" - napisał Zbigniew Brzeziński w "Wielkiej szachownicy".
W XX wieku kierunek prozachodni i modernizacja ty-pu europejskiego okazała się dla Turcji drogą najszybszej emancypacji i awansu cywilizacyjnego. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że po reformach Atatürka kraj raz na zawsze odwrócił się od wielowiekowej tradycji. W 1995 r. szokiem - zarówno dla Europy, jak i prozachodniej inteligencji tureckiej - okazało się zwycięstwo islamskiej Partii Dobrobytu (Refah) Necmettina Erbakana. Wprawdzie Turcja nie stała się przez to państwem instytucjonalnego islamu, ale na Zachodzie wynik wyborów odebrano jako ostrzeżenie przed możliwością jej odwrotu od Europy. Tym bardziej że Erbakan jako premier zaczął snuć rozważania o "rewizji stosunków z Zachodem", a nawet wystąpieniu z NATO. Kiedy jednak zirytowani generałowie pozbawili go w końcu władzy i rozwiązali jego partię, Erbakan zwrócił się z protestem do... Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Nie był to najlepszy adresat zażaleń byłego premiera. Trybunał ma w swych archiwach obszerną dokumentację niechlubnych dokonań kolejnych tureckich administracji, sądów, policji i wojska. Jeszcze dłuższym spisem tureckich grzechów dysponują organizacje obrony praw człowieka - Amnesty International i Human Rights Watch. To właśnie - oprócz islamskiej nieprzystawalności do Europy - stało się najpoważniejszą przeszkodą na drodze do głębszej integracji.

Baszta południowej flanki
Zmiany polityczne i cywilizacyjne wymóc może na Turcji tylko głębsze związanie jej z Europą - twierdzą zwolennicy zacieśniania kontaktów z tym krajem. O wyrozumiałość dla niego apelują przede wszystkim Amerykanie, którzy podkreślają strategiczne znaczenie jego członkostwa w NATO. Sześciusettysięczna armia turecka to poważny czynnik stabilizujący w regionie, równoważący lokalne wpływy takich antyzachodnio nastawionych państw, jak Irak, Iran czy Syria. Zresztą w porównaniu z wieloma bliskowschodnimi reżimami system polityczny Turcji to kwitnąca demokracja.

Podstawowy cel: Unia Europejska
Jakby mało było kłopotów z europejską tożsamością Turcji, niespodziewany kryzys walutowy doprowadził niedawno do deprecjacji tureckiej liry i zagroził stabilności ekonomicznej państwa. W takiej sytuacji w państwach zachodnich rozwiązanie rządu byłoby czystą formalnością. W Ankarze nawet prognozy, że wskutek zawirowań politycznych inflacja osiągnie w tym roku 50 proc., nie okazały się wystarczającym powodem do odwołania gabinetu Ecevita. Premier ściągnął jedynie na pomoc nowego męża opatrznościowego - Kemala Dervisa, znanego tureckiego ekonomistę, uprzednio wiceprezydenta Banku Światowego w Waszyngtonie. Dervis jako nowy minister gospodarki ogłosił ambitny program poprawy sytuacji ekonomicznej kraju.
Po raz pierwszy mowa jest też o reformie wymiaru sprawiedliwości. To zapewne jeszcze jeden gest obliczony na przekonanie Europy o przewadze elementów europejskich w polityce Ankary i zwiększenie szans kraju na przyszłe członkostwo w UE. Dervis podkreśla, że to strategiczny cel rządu. W tej kwestii nie ma zresztą w Turcji poważniejszych rozbieżności - dziś niemal wszystkie siły polityczne uznają dążenie do integracji z UE za pożądane. Czy jednak Dervisowi uda się uniknąć zgubnego wpływu tureckiego "piekła politycznego", w którym przed nim utknęło już kilku ambitnych reformatorów? A poza tym - czy zadekretowana przez kolejny już rząd proeuropejskość wystarczy partnerom Turcji z przeciwnego brzegu Bosforu? Dla europejskich polityków znacznie bardziej przekonującym argumentem byłoby zakończenie bezsensownej wojny z Kurdami, zwolnienie więźniów politycznych i wprowadzenie efektywnej polityki gospodarczej.

Więcej możesz przeczytać w 16/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.