Zawód bandyta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pół miliona młodych Polaków wybiera karierę przestępcy. "Będę profesjonalnym oszustem. Proszę o rady". "Chcę zostać dealerem narkotyków. Proszę o kontakt osoby mogące mi to umożliwić". "Osoby karane więzieniem za kradzieże proszę o informacje, jak ukryć fanty, by mieć z czego żyć po wyjściu na wolność".
Takie ogłoszenia znaleźliśmy na polskich stronach internetowych. Ich autorzy deklarują, że chcą być zawodowymi przestępcami. Wedle badań prof. Tadeusza Hanauska z Katedry Kryminologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, co czternasta osoba w wieku od 14 do 22 lat, pochodząca z miast liczących powyżej stu tysięcy mieszkańców, wybrałaby przestępstwo jako sposób na życie. Oznacza to, że pół miliona młodych Polaków decyduje się na karierę zawodowego przestępcy.

Aż 62 proc. spośród zdecydowanych na "bandycką ścieżkę kariery" jako powód podawało duże prawdopodobieństwo uniknięcia kary. To wyjątkowo racjonalny argument, jeśli zważyć, że w Warszawie w ręce policji wpada zaledwie co dwudziesty piąty włamywacz i co dwudziesty złodziej samochodów. 57 proc. chcących żyć z przestępstwa twierdziło, że to łatwy i szybki zarobek, 44 proc. było przekonanych, że w "legalny sposób nie sposób żyć na odpowiednim poziomie", a 41 proc. deklarowało, że z przestępstwa utrzymywaliby się tylko do czasu zgromadzenia kapitału pozwalającego na rozpoczęcie legalnej działalności.

Przestępstwo z wyboru
Osoba przedstawiająca się jako Kwinto z Bytomia zaprezentowała w Internecie proste wyliczenie. Pracując uczciwie i zarabiając średnią krajową pensję, czyli ok. 1200 zł netto, po dwudziestu latach mógłby zaoszczędzić około 10 tys. zł. Zajmując się wyłącznie kradzieżami, mógłby (dokonując dwóch kradzieży miesięcznie - na niezbyt dużą skalę i bez używania przemocy) odłożyć co roku 30 tys. zł, czyli 600 tys. zł przez dwadzieścia lat. Ponieważ wykrywana jest co piąta kradzież i kradzież z włamaniem (de facto co dziesiąta, bo połowa nie jest w ogóle zgłaszana policji), istnieje duże prawdopodobieństwo, że w ciągu tych dwudziestu lat dwukrotnie trafiłby do więzienia. Przeciętny wyrok w sprawach dotyczących kradzieży wynosi 2,5 roku, ale po odbyciu połowy kary można wyjść na wolność, zatem, zakładając wyjątkowego pecha, spędziłby w więzieniu nie więcej niż 3 lata. Oznacza to stratę około 100 tys. zł (suma utraconych zysków i honorariów prawników). Ostatecznie po dwudziestu latach złodziejstwa miałby pół miliona złotych, czyli pięćdziesiąt razy więcej, niż pracując jako urzędnik czy nauczyciel.
- Spotykałam ludzi jeżdżących świetnymi autami i mających pełne portfele, którzy na pytanie, gdzie pracują, stukali się w czoło - opowiada Karina N. z Gdańska. Postanowiła żyć tak jak oni. Po roku jeździła sportowym oplem tigrą i stać ją było na najdroższe kosmetyki. Obecnie przebywa w więzieniu kobiecym w Fordonie - do odsiadki ma jeszcze rok. Pobyt w zakładzie karnym traktuje jak bezpłatny urlop. - Wiedziałam, że kiedyś wpadnę, ale nie przejmuję się tym. Uczciwy biznesmen też ryzykuje, że transakcja mu się nie uda i straci trochę czasu na dojście do równowagi - mówi dwudziestoletnia Karina.

Przestępstwo z wyrachowania
- Rośnie liczba przestępstw, które nie wynikają z emocji, lecz z kalkulacji. Popełniają je młodzi ludzie psychicznie zrównoważeni, na zimno. Myślą po prostu: dlaczego mam pięć lat pracować na to, co mogę mieć po roku - mówi prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.
Tak rozumowali członkowie grupy fałszerzy banknotów, na której ślad tuż przed Wielkanocą wpadli policjanci z Ustki. Przestępcy mieli po 13 lat. Na przesłuchaniach twierdzili, że fałszerstwo uznali za najlepszy sposób zdobycia pieniędzy. Wykorzystali do tego komputer i skaner o dużej rozdzielczości. Produkowali tylko dziesięciozłotówki, bo na te banknoty w sklepach zwraca się najmniejszą uwagę. Fałszerze pieniędzy zatrzymani w styczniu tego roku w Nisku (jeden był licealistą, drugi studentem) nie liczyli się z możliwością wpadki, bo fałszywymi dwudziesto- i pięćdziesięciozłotówkami płacili tylko na festynach i imprezach masowych, gdzie na banknoty nie zwraca się takiej uwagi jak w supermarkecie. Fałszerstwem zajęli się, gdy doszli do wniosku, że to znacznie łatwiejsze i zyskowniejsze zajęcie niż sprzątanie i mycie okien, czym się wcześniej trudnili. Przestępcami z wyboru, fałszującymi płyty CD i programy komputerowe, byli również zatrzymani w Bytowie dwaj uczniowie technikum, aresztowani w Lublinie czterej studenci miejscowej politechniki i dwaj dwudziestolatkowie z Kędzierzyna-Koźla.

Przestępcza kariera
Badani przez prof. Hanauska młodzi ludzie wybierający zawód przestępcy potrafią kalkulować z precyzją godną podziwu. Mniej więcej połowa z nich zaczęła łamać prawo, zanim ukończyli trzynaście lat, bo w tym wieku nie mogą być ukarani i zamknięci w poprawczaku. Najczęściej zajmowali się kradzieżami w sklepach, gdyż było to "najbezpieczniejsze" (tylko co dwudziesty piąty nieletni sprawca kradzieży zostaje przyłapany na gorącym uczynku). Większość stara się nie dać złapać na popełnieniu tego samego przestępstwa - trafia do poprawczaka tylko na pół roku i wychodzi warunkowo. Młodzi przestępcy starają się też nie wpaść w okresie próbnym, najczęściej trwającym rok, w ten sposób nie muszą odbywać reszty zawieszonej kary. Wielu nastolatków doskonale się orientuje, że na takich samych zasadach jak dorosłych można sądzić tylko tych młodocianych przestępców, którzy ukończyli 15 lat i dopuścili się zabójstwa, gwałtu, spowodowali pożar lub inną katastrofę. W pozostałych wypadkach stosuje się łagodniejsze przepisy ustawy o postępowaniu wobec nieletnich.
Amerykański kryminolog Dick Hobbs twierdzi, że młodociani przestępcy wyznają ideologię "mądrego złego człowieka" (wise bad guy): decyzja o życiu z przestępstwa wynika u nich nie z tego, że opowiadają się przeciw społeczeństwu, ale z tego, iż chcą być przez nie postrzegani jako ludzie sukcesu. Choć przestępczej ścieżki kariery społeczeństwo nie pochwala, do czasu ujawnienia nielegalnych działań ludzie tacy cieszą się społecznym uznaniem. Na zewnątrz widać bowiem materialne dowody sukcesu, nie wiadomo natomiast, jakie jest jego źródło.

Przestępstwo opłacalne
- Przez pryzmat racjonalnych wyborów należy patrzeć na statystyki przestępczości nieletnich. Jeszcze kilka lat temu przestępstwa popełniane przez młodych ludzi miały podłoże emocjonalne: dawały poczucie przynależności do grupy. Obecnie przeważają tzw. smart crimes, czyli przestępstwa opłacalne - mówi prof. Tadeusz Hanausek. Maleje liczba zabójstw, bójek czy gwałtów, wzrasta natomiast liczba włamań, kradzieży, oszustw, wyłudzeń. Więcej jest też hand-larzy narkotyków. W latach 1996-1997 odnotowano po 36 zabójstw dokonanych przez nieletnich. W ubiegłym roku było ich tylko 16, natomiast ujawniono prawie 50 tys. kradzieży popełnionych przez nieletnich, czyli dwa razy więcej niż na początku lat 90.
- W młodocianych przestępcach jest coraz mniej agresji. Nastolatek o większej niż inni skłonności do ryzyka wchodzi świadomie w pewien układ społeczny, czyli gang - mówi Adam Frączek, psycholog społeczny. - Gangi to już nie gromady chuliganów, lecz wyspecjalizowane grupy zajmujące się kradzieżą czy handlem narkotykami - dodaje Andrzej Laskowski, współautor "Atlasu przestępczości i demoralizacji dzieci i młodzieży". "Dla wielu młodych ludzi przestępca to zawód jak każdy inny: wymagający specjalizacji, wytrwałości, a wręcz kreatywności. Z góry kalkulują też, że opłaca im się od czasu do czasu pójść do więzienia" - twierdzi prof. Richard B. Freeman, autor badań na temat profesjonalizacji przestępstwa.
Często młody człowiek wybiera gang, ponieważ jest to najlepsza firma na lokalnym rynku pracy, w dodatku w wielu aspektach przypominająca przedsiębiorstwo: jest szef, jego zastępca, szara eminencja, a nawet kasa zapomogowo-pożyczkowa. W większości regionów żadne legalnie działające przedsiębiorstwo nie zapewnia szeregowym pracownikom takich dochodów i osłon socjalnych, jakie swoim żołnierzom gwarantują gangi złodziei samochodów, wymuszające haracze czy handlujące narkotykami. To w gangach "stażyści" zdobywają kwalifikacje, przechodzą kolejne szczeble w hierarchii.

Przestępstwo racjonalne
Wzrost liczby przestępców z wyboru sprawia, że trudniej wykryć wielu łamiących prawo. Popełniają też oni na ogół czyny karalne, których społeczeństwo jednoznacznie nie potępia, na przykład fałszerstwa płyt CD, dekoderów bądź programów komputerowych. Jeśli młodzi przestępcy dobrze sobie radzą i pozostają dłuższy czas na wolności, zachęca to innych do naśladownictwa. - Trudno się temu dziwić, skoro wykrywa się u nas tak niewielu sprawców, a przeszło dwadzieścia tysięcy ludzi skazanych na odsiadkę czeka na cele w więzieniach. W Warszawie karę ponosi na przykład jedynie 4 proc. włamywaczy. To utwierdza młodych przestępców w przekonaniu, że słusznie wybrali taką drogę życiową - mówi prof. Andrzej Siemaszko, dyrektor Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości.
Kryminolodzy przyznają, że wzrost przestępczości z wyboru to cena, jaką trzeba zapłacić za wyższe aspiracje nieletnich, którzy nie są w stanie ich zaspokoić, nie naruszając prawa. Podobne procesy obserwowano w krajach, które przez kilka lat szybko się rozwijały, a potem przeżywały recesję i wzrost bezrobocia, na przykład w latach 70. w Wielkiej Brytanii, Włoszech i Holandii, a w latach 90. w Brazylii, Argentynie, Tajlandii, Indonezji.

Lekarstwo na przestępczość
Przestępczość z wyboru można ograniczyć, zaostrzając rygory w domach poprawczych i zrównując kary dla nieletnich z karami dla dorosłych. Opowiada się za tym część prawicy, m.in. Jarosław Kaczyński. Innym sposobem jest zwiększenie policyjnej kontroli w rejonach, gdzie mieszka najwięcej potencjalnych przestępców z wyboru, lecz te metody całkowicie zawiodły w krajach Ameryki Południowej. Najlepszym, najtańszym i najskuteczniejszym sposobem przeciwdziałania temu zjawisku jest, co raczej oczywiste, podnoszenie poziomu wykształcenia i tworzenie nowych miejsc pracy.
Niektórzy politycy SLD, PSL i PPS twierdzą, że wzrost liczby przestępców z wyboru i przestępczości w ogóle jest efektem szybkiego rozwoju, ubocznym skutkiem "dzikiego" kapitalizmu, który produkuje coraz więcej odrzuconych, czyli potencjalnych przestępców. Proponowane przez nich lekarstwo jest jednak jeszcze gorsze od choroby. Edward Lutt-wak, autor książki "Turbokapitalizm", przestrzega: "Można zredukować tę grupę, zmniejszając tempo wzrostu gospodarczego, narzucając limity rozpiętości dochodów, chroniąc krajowych producentów przed zewnętrzną konkurencją. Ale wówczas uczciwie pracować nie będzie się opłacało połowie społeczeństwa. A przecież wszyscy nie mogą kraść, bo nie będzie komu zabierać".

Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.