Fachowcy z importu

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Polsce nie ma obecnie nawet 20 proc. fachowców potrzebnych do "obsługi Unii Europejskiej" i nie wygląda na to, żeby w najbliższych latach się znaleźli. Musicie więc wziąć w leasing co najmniej kilkanaście tysięcy specjalistów. Jeśli tego nie zrobicie, wasz kraj nie będzie w stanie skorzystać z miliardów unijnych funduszów, a przedsiębiorstwa i instytucje polegną w konkurencji z unijnymi rywalami - ocenia Anna Diamantopoulou, komisarz Unii Europejskiej ds. zatrudnienia i spraw socjalnych.

Permanentny niedobór specjalistów
Dziś w całym kraju udałoby się znaleźć zaledwie tysiąc osób mogących objąć stanowiska urzędnicze w strukturach unii. Po przyjęciu nas do UE od razu będzie potrzeba 2 tys. fachowców reprezentujących w Polsce Brukselę. Kolejne 2 tys. pracowników będziemy musieli wysłać do stolicy Belgii. - Jest niemal pewne, że albo nie obsadzimy wszystkich przyznanych nam miejsc, albo będziemy się musieli wstydzić za naszych niedouczonych fachowców - mówi Tadeusz Chabiera, szef szkoleń w Krajowej Szkole Administracji Publicznej.
- Polska będzie potrzebować ekonomistów, fachowców od ubezpieczeń społecznych, tłumaczy i lobbystów - wylicza Maciej Duszczyk z Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Brakuje nam nadto bankierów umiejących sprawnie zarządzać sieciami oddziałów detalicznych i profesjonalnie obsługiwać fundusze inwestycyjne. Brakuje specjalistów od oceny ryzyka, ekspertów ds. usług teleinformatycznych czy przesyłania danych. Nie mamy wystarczającej liczby specjalistów od zarządzania jakością i zasobami ludzkimi, obsługi fuzji i przejęć. Nieco lepiej jest w wypadku adwokatów. - Wkrótce będziemy szkolić adwokatów w zakresie prawa europejskiego. W Komisji Praw Człowieka przygotowujemy prawników do występowania przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu i Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu - mówi Czesław Jaworski, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej.

Popyt na strategów
- W Polsce brakuje przede wszystkim menedżerów podejmujących strategiczne decyzje. Rośnie co prawda rzesza "wykonawców strategii", ale nadal brak niezależnych kreatorów, którzy sami biorą byka za rogi - mówi Robert Koński z Horton International. W sektorze usług finansowych mamy wręcz do czynienia z prawdziwą pustynią. Każdy ubezpieczyciel powinien na przykład zatrudniać aktuariuszy, czyli matematyków umiejących obliczać prawdopodobieństwo śmierci lub wypadku ubezpieczonych. Tymczasem w połowie lat 90. w Polsce pracował jeden aktuariusz, i to sprowadzony z 
zagranicy. Dziś jest ich zaledwie kilkudziesięciu, z czego trzy czwarte to cudzoziemcy.
Największym naszym problemem są menedżerowie spółek. Wedle oceny firmy Deloitte & Touche, tylko 2 proc. spośród około 120 tys. polskich menedżerów spełnia zachodnie standardy. De facto potrzebujemy więc ponad 100 tys. fachowców tylko do zarządzania gospodarką.

Umrzeć na stojąco, czyli czym grozi brak fachowców
Skoro brakuje fachowców o europejskich kwalifikacjach, na rynku edukacyjnym powinien panować wyjątkowy ruch. Nic takiego się jednak nie dzieje. Działające w Natolinie Centrum Badań i Edukacji Europejskiej, będące filią Kolegium Europejskiego w Brugii, kształci zaledwie dwunastu Polaków. - Jeśli nie poprawimy jakości kształcenia w szkołach wyższych, po wejściu do unii "umrzemy na stojąco" - mówi Piotr Nowina-Konopka, rektor Centrum Badań i Edukacji Europejskiej. - Ani młodzi ludzie, ani ich rodzice nie zdają sobie sprawy z tego, że w najbliższych latach czeka nas rewolucja techniczno-cywilizacyjna. Rosnąć będzie bezrobocie na niższych stanowiskach, poszukiwani będą specjaliści wyższego szczebla. Być może czeka nas powtórzenie niemieckiego scenariusza: w RFN zdecydowano się na import fachowców z kilku branż gospodarki.

Praca szuka fachowca
Po wejściu Polski do unii pół miliona (jak szacuje niemieckie Ministerstwo Pracy) naszych rodaków miałoby szturmować tamtejsze rynki pracy. Tymczasem u nas po prostu nie ma kto "zalewać" Europy, wyłączywszy rzesze wykonawców najprostszych zajęć. Stocznia Szczecińska ma kłopoty z realizacją zamówienia na chemikaliowce dla grecko-norweskiego armatora, gdyż polscy spawacze nie potrafią łączyć elementów z tzw. dupleksu (specjalnego gatunku stali). Musi zatem sprowadzić kilkudziesięciu spawaczy z Danii. Problemy ze znalezieniem w kraju spawaczy i monterów ma gdański Mostostal, więc również myśli o imporcie fachowców - z Korei. Większość firm budowlanych zatrudnia zagranicznych ekspertów od systemów zabezpieczeń przeciwpożarowych, sieci energetycznych, wentylacyjnych i teleinformatycznych, a nawet instalacji sanitarnych w wieżowcach, bo absolwenci naszych politechnik na tym się nie znają.
Na krajowym rynku przez kilka miesięcy nie można znaleźć nawet odpowiednio wykwalifikowanych kucharzy. Obecnie w Gdyni kilka firm poszukuje specjalistów z zakresu technologii elektronicznych. Praca czeka na inżynierów elektroników także w Tczewie. W Warszawie potrzeba ponad stu administratorów systemów informatycznych. W Tarnowskich Górach brakuje szwaczek umiejących obsługiwać tzw. owerloki. W Zielonej Górze brakuje ogrodników uprawiających rośliny ozdobne, elektromonterów dźwigów i krojczych elementów odzieży. W Gdańsku potrzebni są cieśle okrętowi, monterzy kadłubów oraz inżynierowie mechanicy specjalizujący się w środkach transportu wodnego. W wielu miastach ponad pół roku praca czeka na ślusarzy, dekarzy, elektryków, tokarzy, a nawet murarzy i sprzątaczy.
Wedle szacunkowych danych wojewódzkich i powiatowych urzędów pracy, w ostatnich miesiącach nie sposób było znaleźć chętnych na mniej więcej 200 tys. stanowisk. Brzmi to jak ponury żart, ponieważ prawie 3 mln osób nie ma w Polsce pracy. Oznacza to, że co najmniej kilkaset tysięcy bezrobotnych, w tym 180 tys. absolwentów szkół różnego szczebla, woli pobierać zasiłek, niż pracować. Gdyby osoby pozostające bez pracy chciały lub potrafiły spełnić wymagania firm i instytucji poszukujących rąk i głów do pracy, około pół miliona bezrobotnych mogłoby z dnia na dzień znaleźć zadowalające i całkiem przyzwoicie płatne zajęcie.

Polska specyfika, czyli strategia bierności
Głównym problemem rodzimego rynku pracy jest niska mobilność pracowników i ogromna niechęć do zmiany kwalifikacji. Cztery piąte poszukujących pracy nawet sobie nie uświadamia, jakie są wymagania współczesnego rynku pracy. Tymczasem od kandydatów bardzo rzadko wymaga się formalnych kwalifikacji, choćby potwierdzonych kilkoma dyplomami. Wymaga się natomiast "entuzjazmu, motywacji do pracy, sprawności fizycznej, zdolności negocjacyjnych, zaangażowania i inicjatywy". - Nasi klienci szukają przede wszystkim fachowców mogących udokumentować swoje dotychczasowe sukcesy. Nie mają czasu na edukację od podstaw absolwentów technikum pszczelarskiego - mówi Agnieszka Maciejewska z firmy Ernst & Young.

Skazani na import kadr
Według badań Międzyresortowego Zespołu do Prognozowania Popytu na Pracę, w ciągu najbliższych pięciu lat popyt na tzw. nowoczesne zawody wzrośnie w Polsce co najmniej o 57 proc., a gdyby wzrost gospodarczy był szybszy od przewidywanego - nawet o 70 proc. Co więcej, rozwój technologii sprawi, że do 2010 r. powstanie co najmniej 150-200 tys. miejsc pracy w zawodach, których obecnie nikt nie potrafi jeszcze ani nazwać, ani scharakteryzować. Analitycy nie podają, skąd wziąć tych kilkaset tysięcy fachowców.
Eksperci Centrum im. Adama Smitha oceniają, że po wejściu Polski do unii bezrobocie drastycznie wzrośnie. Wiele rodzimych firm nie będzie spełniać unijnych standardów, więc albo zakończy produkcję, albo sprzeda większość udziałów zachodnim inwestorom. A pierwszym krokiem tych ostatnich będzie redukcja zbędnego zatrudnienia. Zjawisko to dotknie głównie transport, hutnictwo, górnictwo, przemysł ciężki i farmaceutyczny.
Równocześnie będziemy zmuszeni przekonać co najmniej kilkadziesiąt tysięcy zachodnich profesjonalistów, by zechcieli podjąć pracę w naszym kraju.

Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.