Ludzie sprawdzają się w sytuacjach ekstremalnych. Słodkie ryzyko

Ludzie sprawdzają się w sytuacjach ekstremalnych. Słodkie ryzyko

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wojciech Sarna
Wojciech SarnaŹródło:Archiwum prywatne autora
Jego pierwsza wyprawa w góry wysokie miała być ostatnią. Podczas jednej wspinaczki na szczyt, traci 15 kg wagi. Mimo, że jest chory na cukrzycę uprawia sporty ekstremalne, narażając się na ogromne ryzyko i potworne wycieńczenie.

W 2002 roku Wojciech Sarna zdobył pierwszy naprawdę wysoki szczyt w życiu, położony na terenie byłego Związku Radzieckiego – Pik Lenina. Jak się później okazało, sukces był dość gorzki. Właśnie zaraz po tej debiutanckiej eskapadzie himalaista nabawił się cukrzycy. To oznaczało koniec marzeń o dalszej wspinaczce. – „Przy cukrzycy wskazany jest co prawda wysiłek fizyczny, ale raczej umiarkowany. Tymczasem wspinaczka wysokogórska wymaga wysiłku ekstremalnego” – konstatuje Sarna.

Rok później los się do niego niespodziewanie uśmiechnął. W trakcie przypadkowej wycieczki rowerowej na Hel, dowiedział się, że mimo niebezpiecznej choroby, jego organizm może być poddawany większym obciążeniom, a przede wszystkim, że w leczeniu może redukować przyjmowane dawki insuliny, czego wymagała wyższa intensywność wysiłkowa.

Postanowił w góry powrócić.

Wojciech Sarna

Niekonwencjonalna terapia…

Na pytanie czy jest znany w gronie himalaistów (?), odpowiada skromnie: „bardziej znany jestem w środowisku diabetologów”. W roku 2006 firma Johnson & Jonhnson producent glukometrów One Touch, w której pracuje, zdecydowała się zasponsorować mu „wycieczkę” na jeden z najwyższych szczytów świata, położony w Tybecie – Cho Oyu. Nie znalazł się żaden himalaista, który by mu tej wyprawy odradzał. Od strony formalnej oraz logistycznej wszystko udało się załatwić pomyślnie. Ale jednocześnie nie znalazł się ani jeden diabetolog w Polsce, który udzieliłyby pozytywnej rekomendacji medycznej i podpisał odpowiedni „papierek”, aby przedsięwzięcie mogło dojść do skutku.

Powinien zrezygnować… a jednak pojechał.

Wśród osób chorych na cukrzycę, śmiałków uprawiających wspinaczkę wysokogórską można policzyć na palcach jednej ręki. To sport dla ludzi zdrowych, o ponadprzeciętnej wydolności fizycznej, a także żelaznej kondycji. Góry są wyzwaniem nawet dla silnego człowieka, o twardym charakterze i dobrych predyspozycjach motorycznych. Wydaje się, że ktoś dotknięty choćby najmniejszymi problemami zdrowotnymi, nie ma w tej dziedzinie czego szukać.

Cukrzyca jest chorobą wymagającą bardzo konsekwentnego, regularnego leczenia. Przede wszystkim  zachowawczej, nisko-cukrowej diety. Tymczasem wzmożony wysiłek fizyczny powoduje zwiększenie w organizmie zapotrzebowania na węglowodany. W takich sytuacjach organizm po prostu „wysysa” cukier z krwi. Wtedy też dynamicznie rośnie ryzyko popadnięcia w hipoglikemię (czyli stan skrajnego niedocukrzenia). Wojtek wspomina, jak kiedyś podczas jednej z wypraw, w ciągu zaledwie dwóch tygodni, zjadł 80 snickersów.

Ze śmiercią „na Ty”

Mimo tak niekorzystnych przeciwwskazań zdrowotnych, jakby w ogóle na to nie bacząc, dzielnie zdobywa kolejne szczyty. W swoim dorobku ma wspinaczki w Alpach, Kaukazie, Pamirze, Tien Shanie, Górach Alaski i Himalajach. Dwukrotnie wchodził na słynnego Chan Tengri. Pierwszy raz w 2004 r., kiedy do postawienia stopy na wierzchołku, zabrakło mu zaledwie 100 metrów. Wówczas niestety się nie udało, z powodu złych warunków atmosferycznych i niedyspozycji partnera. Jednak nie odpuścił, nie dał za wygraną. Po kilku latach ponownie powrócił na Chan Tengri i górę zaliczył. Jest prawdziwym twardzielem.

O mały włos nie przypłacił za to życiem. Jak mówi: „byłem na Chanie dwukrotnie i niewiele brakowało, aby ta góra dwa razy mnie zabiła”. Z wyczuwalną dramaturgią w głosie opowiada jak podczas zjazdu ze szczytu rak zaplątał mu się w linę poręczową, zaś on przygnieciony ciężarem plecaka wisiał głową w dół. – „Miałem świadomość, że po wykonaniu kilku nieudanych ruchów, pozostała mi tylko jedna ostatnia próba decydująca o moim życiu. Na więcej nie starczyłoby sił” – wspomina himalaista.

Innym razem zjechał z 50 metrów na linie, która chwilę później się zerwała. Obserwujący zdarzenie kolega, skomentował to w wymowny sposób: „O k….”.

Rezerwa mocy

Choroba zmusza go do zwiększonych obciążeń treningowych w okresie przygotowawczym. – „Skoro osoba zdrowa biega dziennie 10 km, ja muszę pokonywać odcinki o 50 lub nawet 100 proc. dłuższe. Gdzieś muszę szukać rezerwy mocy, aby później nikt nie martwił się o mnie podczas wspinaczki” – mówi Sarna.

Biega po 15, 20 km dziennie, w cyklach treningowych po dwóch dniach ćwiczeń – jeden dzień przerwy. Pokonuje 60 km rowerem, aby dojechać na basen. Taki wysiłek wiąże się z koniecznością radykalnego redukowania dawek insuliny. W normalnych warunkach przyjmuje 12 jednostek do posiłku, podczas wypraw – zaledwie 2 - 4. Odżywia się zdrowo: ciemny chleb, ciemny makaron, warzywa, i brązowy ryż, to jego stałe menu. W trakcie miesiąca wyprawy traci 15 kg wagi.

Decyzje na wagę życia

W planach ma zdobycie kolejnych ośmiotysięczników. Chce trzeci raz powrócić na Chan Tengri, a także wspinać się na najwyższe szczyty Ameryki Południowej, Alaski, oraz Himalajów. Marzy o skolekcjonowaniu Śnieżnej Pantery (pięciu siedmiotysięcznych szczytów, znajdujących się na terenie byłego Związku Radzieckiego).

Na pytanie, co daje mu wspinaczka wysokogórska (?), odpowiada: „Ludzie sprawdzają się w sytuacjach ekstremalnych. Łatwo jest być „fajnym” kiedy zderzamy się z prostymi wyzwaniami, a życie nie stawia nas w trudnych okolicznościach. Podczas wypraw uczymy się podejmować decyzje w warunkach ekstremalnych, kiedy każda – najbardziej nawet banalna – czynność oznaczać może śmierć lub życie. Wówczas wszystko zyskuje inny sens” – puentuje Sarna.