Niepodległość i prawa obywateli zadeklarowane przed obliczem „Najwyższego Sędziego Świata”. Religia w sferze publicznej USA

Niepodległość i prawa obywateli zadeklarowane przed obliczem „Najwyższego Sędziego Świata”. Religia w sferze publicznej USA

Donald Trump składa przysięgę prezydencką (lewą dłoń trzyma na biblii)
Donald Trump składa przysięgę prezydencką (lewą dłoń trzyma na biblii)Źródło:Newspix.pl / ABACA
Co kilka tygodni media w Polsce rozgrzewa kolejny przykład mieszania się tego, co boskie, z tym, co cesarskie. Czasem udział najwyższych władz państwowych w obchodach świąt religijnych, a czasem udział przedstawicieli szeroko pojętego duchowieństwa w świętach państwowych wyzwala falę krytyki. Czasem jest to zaangażowanie spółek państwowych w kościelne przedsięwzięcia. Czy ten spór jest nam potrzebny? Być może jeden z przykładów ze świata pomoże nam odpowiedzieć na to pytanie. Zwłaszcza, że jako Polacy uwielbiamy się porównywać.

Bóg czy może bóg? Religia czy świeckość? Jakie miejsce powinna mieć wiara w przestrzeni publicznej? Takie i podobne pytanie co i rusz wracają w polskiej debacie dotyczącej państwa. Nie są to pytania, które dotyczą jedynie Polski. Z tym, że Polacy, a szczególnie publicyści i politycy lubują się w porównywaniu naszego kraju z innymi. Powtarzają także jak mantrę frazę o tym, że 27 lat po transformacji ustrojowej nie jesteśmy jeszcze krajem, w którym panuje w pełni rozwinięta demokracja. Postanowiliśmy wobec tego sprawdzić jak kwestia wiary w przestrzeni publicznej wygląda w państwie częstokroć wskazywanym jako wzorzec demokracji (czy tak jest w rzeczywistości, to już zupełnie inne pytanie).

Stany Zjednoczone Ameryki – państwo powołane do życia przez jego mieszkańców przed ponad 200 laty. W skali globalnej, nie tak dawno temu. Tym, co odróżnia USA od państw chociażby europejskich, jest fakt, że były one od samego początku państwem demokratycznym. 13 zbuntowanych kolonii, znacząco różniących się między sobą, zjednoczyło się w oporze przeciwko uciskowi władzy królewskiej. Mimo upływu ponad dwóch wieków, państwo to funkcjonuje w oparciu o tę samą, niezmienioną (choć uzupełnioną) konstytucję, co napawa jego obywateli niezmierzoną dumą. Dokument ten, choć nieprecyzyjnie, ale efektywnie rozdzielił od siebie władze. W toku jego stosowania wytworzono skuteczny system kontroli poszczególnych gałęzi władzy. Gdzie jednak w tym wszystkim jest religia?

Otóż religia przenika wszystkie sfery życia publicznego w USA. Już sam mit założycielski nosi w sobie pierwiastek nie tylko religijny, ale i boski. W oficjalnej historiografii to przecież uciskana mniejszość religijna z Europy przybyła na pokładzie statku Mayflower do USA i w 1620 roku założyła pierwszą kolonię (pomińmy milczeniem dlaczego większość Amerykanów „zapomina” o Jamestown założonym 13 lat wcześniej). Boska interwencja miała tych pierwszych „Amerykanów” ustrzec przed głodem, sprowadzając między nich Indian, którzy pokazali im, jak uprawiać kukurydzę. Na pamiątkę tego właśnie wydarzenia ustanowiono Święto Dziękczynienia, jedno z najważniejszych amerykańskich świąt.

Także kolonizacja i zajęcie niemal całego kontynentu rozłożonego między dwoma oceanami, w oficjalnej historiografii, było dziełem religii. Przecież ideologia Widomego Przeznaczenia (Manifest Destiny – red.) zrodziła się w atmosferze religijnych uniesień i masowych ruchów religijnych. Młody kraj był przemierzany przez wędrownych kaznodziejów. Jak pisze w swojej monumentalnej „Historii cywilizacji amerykańskiej” prof. Zbigniew Lewicki, na przełomie wieków XVIII i XIX „dla większość Amerykanów nie ulegało wątpliwości, że ich kraj jest najpełniejszym przykładem panowania »religii obywatelskiej«, czyli przekonania, że Stanu Zjednoczone są państwem Boga, wcielającym w życie Jego plan”.

Jeśli spojrzymy na współczesne Stany Zjednoczone Ameryki, to także w każdym elemencie życia znajdziemy jakiś element religii, który obywateli USA nie razi. Niemal każde amerykańskie dziecko podczas swojej edukacji musi przysiąc wierność fladze. W tekście przysięgi znajduje się silne odzwierciedlenie myślenia z przełomu wieków opisanego przez prof. Lewickiego w jego monumentalnym dziele. Otóż młodzi Amerykanie w szkole muszą powtórzyć zdania:

"Składam przysięgę na wierność sztandarowi Stanów Zjednoczonych i republice, którą on reprezentuje. Jeden naród, a nad nim Bóg, naród niepodzielny, ofiarujący wolność i sprawiedliwość wszystkim”.

Te same dzieci od najmłodszych lat uczone są, że żyją w państwie, które gwarantuje wolność, równość i sprawiedliwość oraz, co wyjątkowe, prawo do osiągnięcia szczęścia, gdyż zagwarantowali im to w Deklaracji Niepodległości ojcowie założyciele. Prawa te jednak, jak i niepodległość, zadeklarowali „odwołując się do Najwyższego Sędziego Świata”.

Najbardziej aktualnym przykładem obecności Boga w życiu politycznym Amerykanów jest zaprzysiężenie prezydenta. Donald Trump, podobnie jak każdy jego poprzednik, swoją lewą dłoń w chwili składania przysięgi prezydenckiej trzymał na Biblii. Część prezydentów korzystała z biblii przechowywanych od pokoleń w rodzinie, część z tzw. biblii Lincolna, jednak żaden z nich nie zrezygnował z tego elementu. Biografowie podkreślają, że żaden z prezydentów USA nie był ateistą, choć kilku z początku istnienia państwa można uznać za deistów. Nie ma jednak pełnej pewności, czy do swoich przekonań doszli przed, w trakcie, czy raczej po zakończeniu kadencji. Podczas zaprzysiężenia Donalda Trumpa przedstawiciele trzech religii odmówili publicznie ze schodów Kapitolu modlitwy. Reprezentowali oni Kościół, z którego wywodził się nowy prezydent oraz wskazane przez niego religie.

Ciekawostką dla czytelników w Polsce może być fakt, iż spośród 45 prezydentów USA tylko jeden był wyznawcą rzymskiego katolicyzmu. Był nim John Fitzgerald Kennedy.

Wiara w Stanach Zjednoczonych jest kwestią specyficzną, ale jednak publiczną. Żartobliwie powtarza się, że prezydentem USA prędzej mógłby zostać muzułmanin, niż zadeklarowany ateista. Ze względu na swoje korzenie, „państwową mitologię” oraz mnogość wyznań i ich odłamów, większość Amerykanów jest osobami deklarującymi się jako ludzie wierzący (około 15 procent społeczeństwa nie jest związane z żadną religią, co jednak nie wyklucza zaprzeczenia istnienia istoty wyższej).

Stąd nie razi nikogo kończenie wystąpień słowami „God bless America and may God bless all of you”. Bóg, o którym mówi się w ten sposób, jest bogiem każdego ze słuchających. Nie jest bogiem wykluczającym kogokolwiek ze wspólnoty. Z tego przekonania wziął się także silny ruch protestu przeciwko zastępowaniu określeniami takimi jak „winter holidays” „spring holidays” nazw chrześcijańskich świąt stanowiących dni wolne dla ogółu.

Zanim po raz kolejny wskażemy na USA jako przykład dojrzałej demokracji i zanim po raz kolejny uznamy, że wspomnienie o Bogu czy uroczystość religijna łamie nasze prawa, pomyślmy o kraju, gdzie setki, jeśli nie tysiące religii, tradycji noszących „boski pierwiastek” oraz konstytucja spajają potężną federację 50 mniejszych stanów.

Źródło: WPROST.pl