Kino żartobliwego niepokoju

Kino żartobliwego niepokoju

Film "Juliusz"
Film "Juliusz" Źródło: Filmweb
Wraz z filmem „Juliusz” niegrzeczny nadwiślański stand-up dokonuje efektownej inwazji na ekrany kinowe.

Minęło pięć lat od słynnej „afery Abelarda Gizy”, gdy lider kabaretu Limo i początkujący wówczas stand-uper dworował sobie na antenie z ludzkich przywar papieża, za co Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła na Telewizję Polską karę pięciu tysięcy złotych. W tym czasie polski stand-up okrzepł i stał się integralną częścią rodzimej kultury masowej. Wciąż wywołuje niemałe kontrowersje – jednym kojarzy się z wolnością słowa oraz bezlitosnym punktowaniem absurdów rzeczywistości, inni widzą w nim głównie dowód na postępującą infantylizację i wulgaryzację współczesnego świata – ale jego język stał się łatwo rozpoznawalny. Stand-uperzy są obecnie rozliczani raczej za komediowe kompetencje, za talent bądź nieudolność w rozbawianiu publiki, a nie za formę wypowiedzi czy ostre żarty ze wszystkich i wszystkiego. Konstatacja, że papieżowi zdarza się, jak to człowiekowi, puszczać gazy, może zniesmaczyć, ale trudno, by dziś ktoś pociągał za nią do odpowiedzialności.

Współcześnie odpowiednich narzędzi promocyjnych dostarczyła stand-uperom rewolucja internetowa. Liczysz się Ty i to, co masz do przekazania. - Każdego dnia otaczają nas setki bodźców, do naszych drzwi dzień w dzień pukają zastępy twórców, z których część nie docenia widza. Coraz więcej ludzi ma więc dość plastikowej telewizji, pustki bijącej od celebrytów, sztucznych uśmiechów, sztucznych cycków i sztucznych dialogów - twierdzi Abelard Giza.

Więcej w numerze 39. "Wprost".

Opracował:
Źródło: WPROST.pl