Biebrzańska Wiedźma. „Przyjeżdżają do nas i na ogół wracają”

Biebrzańska Wiedźma. „Przyjeżdżają do nas i na ogół wracają”

Nowa władza w Biebrzańskim Parku Narodowym (fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
- Przyjeżdżają do nas i na ogół wracają. Z czasem stają się „Biebrznięci”, czyli czują, że w ich żyłach płynie rzeka Biebrza - o regionie Biebrzańskiego Parku Narodowego opowiada Agnieszka Zach, Biebrzańska Wiedźma.

W Stodole Snów straszny tłok. To Biebrzańska Wiedźma wyprawia imprezę na cześć kolejnej, mijającej pory roku czyli Biebrzańskie Lato z Piosenką. We wsi Kulesze, w gminie Mońki, w drewnianej szopie, między wieńcami polnych kwiatów, zwisających z sufitu suszonych ziół, między skórami, łańcuchami, rzeźbami, totemami, starymi kuframi, witrażami, lustrami tłoczą się ludzie. Tubylcy, sąsiedzi, ale też artyści ze świata, malarze, tancerze, i turyści, którzy będąc na wakacjach w biebrzańskim parku narodowym, dowiedzieli się pocztą pantoflową o imprezie. Na scenie Oleg Kobzar, śpiewak, bard, ale też malarz gra i śpiewa piosenki rosyjskie i własne utwory. Po nim występuje duet Nie – Bo czyli Robert i Żaneta Lubera. Na podwórku ognisko. Ktoś z tatuażami tańczy z ogniem wymachując płonącymi kijami, ktoś w dredach gra na bębnach, ktoś inny śpiewa do gitary. Można zjeść biebrzańskie sery albo swojskie wędliny, napić się lokalnego bimbru o wdzięcznej nazwie Kopyto Łosia. Wszystko ekologiczne i lokalne. I tylko dwa wilczaki czechosłowackie, czyli rasa połączenia psa i wilka, które na podwórku mają wybieg, czasem zawyją do księżyca.

W okolicy Wiedźmę znają wszyscy. - Boją się mnie. Raz jeden chłop spadł z wysokiego elewatora na zborze, i się zabił. Poszła fama, że rzuciłam na niego urok, bo gadał na mnie plotki we wsi. Tyle że ja człowieka na oczy nie widziałam. Innym razem facet obciął sobie palce maszyną rolniczą. Pół roku wcześniej wziął ode mnie pieniądze i nie dokończył remontu. To nic, że podczas wypadku był pijany jak stodoła. Ludzie i tak uwierzyli że to moja zemsta – opowiada ze śmiechem 40 letnia Agnieszka Zach.

Z księdzem, o dziwo, żyją w chłodnych, ale poprawnych relacjach. Ale nie obyło się bez spięć. – Przyszedł, gdy remontowałam stodołę, i rzucił niby żartem, że skoro tu tyle łańcuchów, to pewnie jakieś seksualne imprezy będą. – Seksualne zabawy to u was, w inkwizycji, u nas w stodole będzie tylko muzyka – odpowiedział mu wtedy mój ówczesny partner – wspomina kobieta.

Dlaczego więc przylgnął do niej przydomek czarownica?

- Wiedźmowanie zaczęło się od żartu. Raz przyjechała do mnie Telewizja Polska, chcieli nakręcić materiał o łosiach, a w naszych okolicach łoś jest przecież królem. Poszliśmy w las, a operator kamery marudzi, że łoś stoi w krzakach i kamera go nie wyostrzy. Zażartowałam, że zaraz go wyprowadzę z gałęzi. Zagadałam do łosia po swojemu i ruszył, jakby szedł za mną. Operator prosił, żebym łosia zatrzymała, a więc zamruczałam coś pod nosem, i klępa stanęła jak modelka. Ktoś z ekipy rzucił „prawdziwa wiedźma”, i już tak zostało – opowiada Zach.

Ale to nie tylko żartobliwe przezwisko. Jej prababka była podlaską znachorką i szeptuchą, babka zielarką. To ona uczyła Agnieszkę od dziecka inaczej patrzeć na świat i przyrodę. – Babcia prostowała rzeczywistość, która przecież często nie jest taka, jak się nam zdaje. Uczyła mnie uważności i spokoju. A przy okazji opowiadała o tym, co nas otacza. Uczyła mnie jakie zioła są zdrowe i na co. Które rwać tylko z rana, a które omijać z daleka. Gdy bolał mnie brzuch, parzyła tysięcznik, na kurzajki przykładała jaskółcze ziele, gdy marudziłam, że chce mi się pić, kazała żuć tatarak, gdy miałam brudne ręce, kazała myć mydelnicą lekarską – opowiada.

Korzystając z tej wiedzy, Agnieszka Zach, jako zarejestrowany przewodnik po Biebrzańskim Parku Narodowym i województwie podlaskim, organizuje warsztaty i wycieczki o tematyce zielarskiej. Ale to nie wszystko.

Wiedźma uczy także, jak robić motanki, czyli słowińskie lalki mocy. Ten, kto chce, żeby jego pragniecie się spełniło, z gałganków i sznurków wykonuje laleczki. Nie ma jednej metody, bo to, jak zrobić motankę, podpowiada serce. Lalka nie może mieć twarzy, bo wtedy zyska swoją tożsamość, a przecież ma służyć twórcy. Gdy motanka wykona zadanie, życzenie się spełni, należy lalkę spalić, zakopać, lub wrzucić do płynącej wody. Tu też trzeba słuchać intuicji, która podpowie, co właściwie z lalką zrobić. Wiedźma umie wyczytać z lalki, co leży na sercu twórcy i chętnie z nim o tym porozmawia podczas warsztatów.

Artykuł został opublikowany w 34/2019 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.