Martyna Wojciechowska o „UNAWEZA”: wyszłam z roli dziennikarza

Martyna Wojciechowska o „UNAWEZA”: wyszłam z roli dziennikarza

Martyna Wojciechowska
Martyna Wojciechowska Źródło: Wprost / Darek Golik
- Rolą dziennikarza, z zasady, jest informować, robić to rzetelnie, bezstronnie. I ta bezstronność w pewnym momencie zaczęła mi doskwierać. Trudno było mi nie oceniać zjawisk, których byłam świadkiem i wyjeżdżać z odwiedzanych przeze mnie krajów z myślą, że pokazanie widzom na świecie moich bohaterów, to wszystko, co mogę dla nich zrobić - przyznała w rozmowie z „Wprost” dziennikarka i podróżniczka Martyna Wojciechowska wyjaśniając powody powołania fundacji „UNAWEZA”.

–Bywało, że kończyłam zdjęcia, pracę nad materiałem i już na montażu miałam poczucie rosnącej frustracji. I zastanawiałam się nad zasadnością zawodu dziennikarza. Wykonuję ten zawód w poczuciu misji, zresztą dziennikarstwo samo mnie wybrało. Widzę w nim sens, ale też czuję ułomność swojej pracy. Oczywiście, że gdyby nie dziennikarze, świat nie ujrzałby wielu konfliktów zbrojnych, zbrodni wojennych (…). Wciąż jest wielu wspaniałych, dzięki którym ludzie wiedzą, co w najodleglejszych zakątkach się dzieje. Dzięki temu wywieramy jednak presję na rządzących. Tylko, że czasem dzieje się to zbyt wolno – przyznała w rozmowie z „Wprost” autorka programu „Kobieta na krańcu świata”.

Dodała, że „chciała pójść krok dalej”. – Rozmawiałam kilka razy z Ewą Ewart, którą uważam za ikonę dziennikarstwa zaangażowanego i filmów dokumentalnych. Mówiła w rozmowach prywatnych, w wywiadach zresztą także, o tym, jak jej poziom rozczarowania zawodem dziennikarza wzrastał. Podawała przykład, jak przemawiała przed Kongresem Stanów Zjednoczonych, mówiła o obozach w Korei Północnej. Wychodziła stamtąd z poczuciem, że zmienia historię, że jeśli świat się o tym dowie to zmieni się bieg dziejów. Ale nic się nie wydarzyło. Mówiła o tej sytuacji jako źródle frustracji. I ja to rozumiem. Chyba pod wpływem tych słów, ale też wewnętrznej potrzeby, wyszłam z roli dziennikarza i teoretycznie bezstronnego obserwatora. Chciałam działać – zaznaczyła.

Początki fundacji

Wojciechowska mówiąc o pomyśle na fundację wyznała, że oddolnie, w ramach redakcji programu „Kobieta na krańcu świata”, ona i jej współpracowniczki, prowadziły projekty charytatywne. – Bez nazwy, struktury i konta bankowego. Doraźnie reagowałyśmy, gdy którejś z bohaterek programu trzeba było dodać skrzydeł albo zwyczajnie – przesłać pieniądze na operację czy prawnika. W końcu postanowiłam to przekuć w coś konkretnego. Powołałam fundację UNAWEZA – dodała.

Wyjaśniła, że słowo to w suahili i oznacza „możesz”, masz potencjał, masz moc. – To słowo usłyszałam po raz pierwszy, gdy poznałam Kabulę (dziś adopcyjną córkę, dotkniętą albinizmem ofiarę brutalnej napaści, w czasie której, od ciosu maczetą straciła rękę – red.). W 2014 roku przyjechałam do Tanzanii, do Mwanzy, weszłam do szkoły, zobaczyłam ją siedząca w ławce. Nieufną, spoglądającą na mnie spod wielkiego kapelusza, który miał chronić przed słońcem, ale także przed ludźmi. Przysiadłam się i zaczęłam przeglądać jej zeszyt z notatkami, nie mam pojęcia, dlaczego akurat to dziwne słowo przykuło moją uwagę. Zapytałam, co to znaczy, a ona podniosła głowę i powiedziała „you can”, „możesz”. Zrobiła to tak mocno i dobitnie, że to sformułowanie utkwiło mi w pamięci na zawsze – wspominała.

Wyjaśniła też, że statut fundacji zakłada, że pomaga kobietom, ich dzieciom i rodzinom, wyrównywać szanse edukacyjne, ekonomiczne, medyczne, prawne. – Dajemy im możliwości, dajemy im skrzydła. Na razie są to bohaterki programu „Kobieta na krańcu świata” bądź projekty przez nie realizowane. To je poznałam najlepiej w ciągu ponad 11 lat pracy w terenie, zbadałam te tematy osobiście na miejscu i jestem ich pewna. Oraz tego jak mądrze zagospodarować środki finansowe.

„W Polsce się już bardzo zrealizowałam”

Pytana, dlaczego zamierza zajmować się „pomaganiem światu” i czy sądzi, że Polacy chętnie włączą się w jej działania, odpowiedziała: W Polsce też planujemy kilka projektów, ale póki co ja w Polsce się już bardzo się zrealizowałam. Przez lata byłam zaangażowana w budowę „Przylądka Nadziei”, czyli Centrum Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu, zebraliśmy na ten cel 110 mln złotych – nawet wytatuowałam sobie tę szerokość geograficzną na ramieniu, bo to do tej pory moje największe dzieło społeczne. Teraz jestem pochłonięta budową „Świetlikowa”, czyli hospicjum dla dzieci w Tychach. Jak widać lubię budować, tworzyć coś od podstaw. Nie jestem w stanie też policzyć liczby zbiórek przeprowadzonych na moich social mediach i dzieci leczonych za te pieniądze za granicą. Mam kontakt niemal z każdym z nich! Z czystym sumieniem mogę teraz przekierować energię także na projekty zagraniczne.

Czytaj też:
Martyna Wojciechowska poparła nauczycieli. Jej wpis wywołał burzę

Cały wywiad dostępny jest w 40/2019 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.