„Tam nikt nie ma marzeń, tylko nadzieję”. Dramatyczna sytuacja w Sudanie Południowym

„Tam nikt nie ma marzeń, tylko nadzieję”. Dramatyczna sytuacja w Sudanie Południowym

Zdjęcie z Sudanu Południowego
Zdjęcie z Sudanu Południowego Źródło:PAH
Skutki pandemii COVID-19, a także zmiany klimatu to destrukcyjne siły, które trawią Sudan Południowy. – To prawda, że pandemia przysłoniła wiele problemów, aczkolwiek coraz częściej myślę o niej jak o szkle powiększającym, które coraz wyraziściej obnaża wszystkie bolączki współczesnego świata – powiedział w rozmowie z „Wprost” rzecznik PAH Rafał Grzelewski.

Magdalena Frindt, „Wprost”: Pandemia koronawirusa stworzyła niewidzialną bańkę, która utrudnia zauważanie wielu innych problemów. Co prawda mówi się o skutkach lockdownów i obciążeniu systemu opieki zdrowotnej, ale np. rekordowo wysoka liczba osób zagrożonych głodem w Sudanie Południowym to temat prawie przemilczany. Jaka jest Pana obserwacja?

Rafał Grzelewski, rzecznik PAH: To prawda, że pandemia przysłoniła wiele problemów, aczkolwiek coraz częściej myślę o niej jak o szkle powiększającym, które coraz wyraziściej obnaża wszystkie bolączki współczesnego świata. Zwłaszcza tego świata trochę zapomnianego, biedniejszego, krajów Globalnego Południa. Jeśli na Północy pandemia pokazała słabość służby zdrowia i zepchnęła ją na granice wydolności, to w krajach Południa widać, że tej służby zdrowia brakuje zupełnie. Jeśli dotyka nas spowolnienie gospodarcze, recesja lub kryzys, to mamy mniej lub bardziej sprawne mechanizmy osłonowe, na kimś można się oprzeć, jakoś przetrwać. Ale raczej nikt nie będzie naprawdę głodował, nikomu nie będzie groziła śmierć. Natomiast są wielkie obszary globu, w których ludzie znaleźli się przez pandemię na skraju życia i śmierci.

Sudan Południowy jest z jednej strony przykładem absolutnie skrajnym, ale też bardzo charakterystycznym, bo oddziałują na niego trzy siły, które są teraz zmorą w bardzo wielu innych krajach Afryki czy Bliskiego Wschodu. Przede wszystkim chodzi o skutki pandemii COVID-19, aczkolwiek dużo częściej jej efekty ekonomiczne niż bezpośrednio zdrowotne, czyli masowe bezrobocie, zwyżki cen żywności, przerwane łańcuchy dostaw. W efekcie liczba osób głodujących na świecie, jak szacuje ONZ, podwaja się właśnie przez COVID! Jak ktoś pracuje na dniówki i dostaje wypłatę albo jedzenie po każdym skończonym dniu pracy, to zakaz wyjścia z domu oznacza po prostu głód. Ale do tego doszły też obostrzenia bardzo prozaiczne utrudniające dostęp do żywności, np. zamknięte bazary, na których tradycyjnie kupuje się produkty, a władze zamykają je z obawy przed transmisją wirusa.

Jakie są pozostałe niszczycielskie siły?

Druga wielka destrukcyjna siła to zmiany klimatu, które w krajach Południa przejawiają się coraz częściej poprzez skrajne zjawiska pogodowe – susze, powodzie, huragany. W Sudanie Południowym w zeszłym roku doszło do powodzi o biblijnych wręcz rozmiarach. To dla kraju był cios, po którym bardzo trudno się podnieść, zwłaszcza, że to państwo jest bardzo uzależnione od rolnictwa. I siła trzecia, czyli konflikty zbrojne, o których często się zapomina, bo to są konflikty, które trwają od lat, w krajach dla nas odległych i mają niepomyślne rokowania co do zakończenia. Jemen, Syria, Somalia, Sudan Południowy i wiele innych punktów na mapie, w których ludzie wciąż doznają przemocy na wielką skalę. Zresztą coraz częściej konflikty mają też podłoże klimatyczne, bo topnieje dostęp do cennych zasobów, chociażby wody.

Mówimy dziś szczególnie głośno o Sudanie Południowym, bo PAH tam pracuje od lat, a sytuacja w tym kraju jest szczególnie drastyczna. Ponad połowa mieszkańców jest zagrożona głodem, niedożywieniem lub już głoduje, czyli są w stanie bezpośrednio zagrażającym życiu. Mamy absolutny rekord, a odpowiadają za to właśnie trzy działające równolegle, wspomniane przeze mnie siły. Przy czym akurat w tym wypadku to zmiany klimatu i wywołane przez nie powodzie mają największy udział w tej klęsce.

W Sudanie Południowym PAH pracuje m.in. w Akobo. Jakie są najpilniejsze potrzeby mieszkańców regionu? Na co się skarżą?

Akobo jest jednym z sześciu regionów w Sudanie Południowym, w którym ogłoszono klęskę głodu. To obszar praktycznie odcięty od reszty kraju, bo drogi zalała powódź. Nasi pracownicy docierają tam łodziami, możliwe są także zrzuty pomocy z powietrza. A sytuacja jest krytyczna, bo wielka woda zniszczyła domy, zabiła zwierzęta gospodarskie i zalała pola. Ludzie naprawdę stracili wszystko, co mieli.

Nasze zespoły mobilne docierają do poszkodowanych i zapewniają im np. koce, zestawy kuchenne, moskitiery, maty do spania, wiadra, kanistry. Chodzi o to, żeby można było przetrwać ten najtrudniejszy okres. W przyszłym miesiącu będziemy też dystrybuować nasiona roślin, narzędzia rolnicze i zestawy do łowienia ryb. Gdy woda opadnie, ludzie będą mogli sami sobie wyprodukować żywność i staną się dzięki temu bardziej niezależni od pomocy humanitarnej.

Ciekawi mnie, jaka jest mentalność tych ludzi, którzy żyją w tak dramatycznie trudnych warunkach. Nie widzą szans na poprawę losu, czy wciąż tli się w nich nadzieja na lepsze jutro?

Czasami spotykam się z opiniami, że ci ludzie urodzili się w tak złych warunkach, że nie zdają sobie sprawy, że można żyć lepiej, w spokoju i zdrowiu. Jest to nieprawda, bo rozmawiałem z bardzo wieloma mieszkańcami Sudanu Południowego i wiem, że ci ludzie mają takie same potrzeby jak my wszyscy.

Zawsze będę pamiętał rozmowę z jedną mieszkanką małej wsi, w której PAH wybudowała studnię. Ta kobieta opowiadała mi o swoim życiu jak o paśmie traum. Obawiała się, że ktoś ją skrzywdzi i nie będzie mogła się przed tym obronić, że ktoś zachoruje albo zostanie ranny i umrze, bo nie ma lekarzy, że spadnie ulewny deszcz i zniszczy jej pole, a więc nie będzie czego jeść. Tam nikt nie ma marzeń, tylko nadzieję. Nadzieję na odrobinę lepsze, stabilniejsze życie bez wstrząsów.

Wynalezienie szczepionki na odmianę koronawirusa, która zrewolucjonizowała znany nam świat, dało promyk nadziei na powrót do przynajmniej względnej normalności. Ale to światło jest dużo bardziej mgliste w krajach biedniejszych. Efektywność przeprowadzenia tam akcji szczepień stoi pod znakiem zapytania.

Szczepienia są tematem bardzo odległym w krajach Południa z wielu przyczyn. Wiemy, jakie są wymagania dla transportu i przechowywania szczepionek, a przy tak słabej infrastrukturze i czasami nieistniejącej służbie zdrowia, akcja szczepień to wielkie wyzwanie. Natomiast przy odpowiedniej mobilizacji i dobrej woli jej przeprowadzenie jest możliwe. Niemniej, niestety dużo większym problemem na ten moment może być dostępność dawek, bo widać już samolubność niektórych bogatych krajów, które zarezerwowały dla siebie bardzo duże partie szczepionek, czasami tak duże, że przewyższają liczbę obywateli. 10 najbogatszych państw ma zarezerwowanych w tej chwili 3/4 światowej puli szczepionek.

Wybiegając w przyszłość – zaniedbywanie krajów Południa może doprowadzić do sytuacji, w której epidemia, która wciąż nie zostanie opanowana w biedniejszych państwach, wróci na Północ, uderzając z ogromną siłą po raz kolejny. To czarny czy realistyczny scenariusz?

To scenariusz, który ONZ bierze pod uwagę i przed nim bardzo przestrzega. Mamy do czynienia z pandemią, której nie da się rozwiązać przez zaszczepienie jednej części świata. Jak mawia unijna komisarz ds. zdrowia „nikt nie jest bezpieczny, dopóki wszyscy nie jesteśmy bezpieczni”. Ale to jest jedna groźba. Druga jest natury finansowej i mam nadzieję, że unaoczni, jak bardzo nieopłacalne jest zapominanie o reszcie świata. Obliczono, że jeśli dystrybucja szczepionek na całym świecie nie będzie równa, to może to kosztować światową gospodarkę 9,2 bilionów dolarów.

Czy jest coś optymistycznego, co możemy wynieść z tej wciąż trudnej sytuacji?

Zdecydowanie! Pandemia miała i wciąż przejawia się szalenie destruktywnie, natomiast patrząc z perspektywy pracownika organizacji humanitarnej widzę bardzo dużo przejawów ludzkiej solidarności, które się w tym czasie ujawniały. My jako PAH dostaliśmy duże wsparcie od ludzi, chociaż wydawałoby się, że teraz wszyscy powinniśmy myśleć o bezpieczeństwie własnym i swoich rodzin. Co oznacza, że z coraz większą troską w ogóle myślimy o świecie i to jest szalenie budujące. Ludzie dostrzegają, że spychanie problemów Afryki czy Bliskiego Wschodu jest nie tylko nieetyczne, ale zwyczajnie nieopłacalne, bo świat będzie lepszym miejscem do życia, jeśli wszyscy ludzie będą mieli zapewnione godne warunki. A czasami naprawdę nie potrzeba wiele, żeby odmienić na lepsze czyjeś życie. Widziałem to wielokrotnie na własne oczy podczas naszych misji pomocowych.

W marcu minie rok od chwili, gdy WHO uznało COVID-19 za pandemię. Jak podsumowałby Pan w tym kontekście działalność PAH przez ostatnie 12 miesięcy? Co udało się zrobić, a na co zabrakło środków?

W pomocy humanitarnej mamy najtrudniejszy okres od dekad, bo potrzeby humanitarne na świecie bardzo wzrosły i wciąż wzrastają, a jednocześnie organizacje pomocowe same mierzą się problemami finansowymi. Wynika to ze spowolnienia gospodarczego, niektóre fundusze są ograniczane, a te organizacje, które utrzymują się wyłącznie ze wsparcia osób prywatnych, przeżywają bardzo trudne chwile. W PAH na szczęście cały czas możemy liczyć na pomoc społeczeństwa, mam nadzieję, że to się nie zmieni w związku z sytuacją gospodarczą.

Pomaga nam też coraz więcej firm, których menadżerowie wiedzą, że powiedzenie „myśl globalnie, pomagaj lokalnie” straciło już nieco na aktualności. Kiedyś żelazną zasadą była pomoc w kraju działania firmy. Teraz firmom zależy, żeby pokazać, że ich troska idzie dalej, że dotyczy też krajów bardzo odległych, w których toczą się kryzysy humanitarne.

Dzięki tym pieniądzom rozszerzyliśmy nasze działania na misjach, czyli bezpośrednią prewencję COVID-19. W praktyce najczęściej polegało to na zwiększaniu dostępu czystej wody i środków higieny. Prowadziliśmy też wśród ludzi intensywne szkolenia z higieny i uświadamiające, jakim zagrożeniem jest koronawirus.

To długa lista osiągnięć. A jakie były trudności?

Było mnóstwo problemów, bo zwłaszcza w pierwszej fazie pandemii, na wiosnę, jak wszyscy, mierzyliśmy się z kłopotami logistycznymi. Czasami drogi były zablokowane, trzeba było czekać. Nie mogliśmy robić już dużych dystrybucji, bo narażałoby to ludzi na zachorowanie. Trzeba więc było je rozbijać na mniejsze spotkania, co też trochę nas opóźniało. Nasi pracownicy czasami byli pierwszymi, którzy informowali innych o wirusie i tłumaczyli, jak się zabezpieczać. Niejednokrotnie prostowali różne niesprawdzone informacje.

Oprócz tego równolegle zetknęliśmy się z dużym wyzwaniem w Polsce, bo nasz program dożywiania dzieci „Pajacyk” w standardowej, szkolnej formule przestał działać. Nie chcieliśmy zostawiać dzieci bez pomocy, zorganizowaliśmy wielką akcję rozwożenia paczek do domów podopiecznych programu. Pomagało nam w tym mnóstwo osób, m.in. strażacy i pracownicy klubów fitness. To było naprawdę pospolite ruszenie i poruszające doświadczenie pokazujące, że jest w nas mnóstwo potencjału, żeby pomagać innym.

Czytaj też:
Spektakularna erupcja Etny. Z krateru wypływa lawa, nad wulkanem unoszą się kłęby dymu

Galeria:
„Tam nikt nie ma marzeń, tylko nadzieję”. Poważna sytuacja w Sudanie Południowym