Jak prezesi państwowych spółek zarabiają na boku

Jak prezesi państwowych spółek zarabiają na boku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. photos.com 
Weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego do tzw. ustawy kominowej oznacza utrwalenie patologii, którymi przez lata obrosło to bzdurne prawo. Nadal więc prezes jednej spółki paliwowej będzie liczył swoje zarobki w tysiącach, a inny w setkach tysięcy złotych. I nadal ten pierwszy będzie kombinował, jak powiększyć zawartość swojego portfela i portfeli pracujących dla jego firmy fachowców.
Żeby paruset prezesów z politycznego nadania mogło po cichu dorobić, nie drażniąc podatników-wyborców, powstają nieracjonalne twory gospodarcze. Na przykład gdańska rafineria rozrosła się w Grupę Lotos liczącą około 35 spółek o różnym stopniu zależności od niej. Paweł Olechnowicz, prezes Lotosu, dorabia w radach nadzorczych pięciu firm, co w 2007 r. przyniosło mu dodatkowe 219 tys. zł ponad podstawową pensję. Szefowie PGNiG dorabiają m.in. w polsko-rosyjskiej spółce EuRoPol Gaz, zarządzającej polską częścią gazociągu Jamał. W 2004 r. ówczesny prezes Marek Kossowski zarobił na swym stanowisku 197 tys. zł, a w radach nadzorczych spółek zależnych od PGNiG - dodatkowe 486 tys. zł. Kolejny prezes, Krzysztof Głogowski, poradził sobie jeszcze lepiej, zarabiając jako szef 222 tys. zł, a jako członek rad nadzorczych spółek-córek prawie cztery razy tyle – w sumie ponad milion złotych. Znalazł jeszcze czas na nadzorowanie niewielkiej firmy zajmującej się handlem cygarami i produkcją papierosów. Obecny prezes PGNiG Michał Szubski zasiada w dziewięciu radach nadzorczych. Prawdziwym rekordzistą jest Marek Karakuła, prezes Nafty Polskiej. Szef spółki, która właściwie już dawno powinna przestać istnieć (powołano ją do sprywatyzowania państwowych rafinerii), zasiada w radach nadzorczych 22 spółek.

Więcej o patologicznym systemie kominowym w poniedziałkowym wydaniu „Wprost"