Własność intelektualna nie istnieje

Własność intelektualna nie istnieje

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. J. Ruciński/PAP 
Rozmowa z Richardem M. Stallmanem, hakerem, programistą, współtwórcą i głównym ideologiem ruchu wolnego oprogramowania.
"Wprost": Co ma pan przeciwko takim firmom, jak Microsoft? Co diabolicznego jest w tym, że tworzą produkt, znajdują klientów chcących go kupić i zarabiają na tym?
Richard Stallman: Tego rodzaju korporacje traktują oprogramowanie jako swoją własność. Własnościowe oprogramowanie, takie jak Windows, jest po prostu nieetyczne, sprzeczne z wolnością i niesprawiedliwe. Po pierwsze, może być skutecznym narzędziem zniewolenia o charakterze totalitarnym. Po drugie, przeciwstawia się ideałowi dzielenia się z innymi, co jest spoiwem społeczeństwa. Mainstreamowe oprogramowanie jest zaprojektowane tak, by wytwarzające je korporacje mogły kontrolować i szpiegować użytkowników. Weźmy system operacyjny MacOS, przedstawiany przez Apple jako elegancki rywal Windowsa Microsoftu. To nie jest etyczna alternatywa. Apple tak ustawiło system, że może wymusić na użytkowniku dowolną niepożądaną zmianę w oprogramowaniu.

Na czym dokładnie to polega?
Nie chodzi o to, że musi to być oprogramowanie darmowe. Program jest wolny, jeśli masz konkretne wolności związane z użytkowaniem jego kopii. Zgodnie z Powszechną Licencją Publiczną GNU, która je wylicza, możesz na przykład analizować kod źródłowy programu, modyfikować go i dowolnie dystrybuować. Możesz oczywiście brać pieniądze za sprzedaż takiego programu, ale nie musisz. W taki sposób funkcjonują systemy z jądrem Linuksa.

Co chciałby pan zrobić z powszechnym dziś własnościowym oprogramowaniem?
Powinniśmy się świadomie bronić przed złym oprogramowaniem.

Tyle że dla rzeszy zwykłych użytkowników owo "złe oprogramowanie" jest wygodniejsze i łatwiejsze w obsłudze od skomplikowanego często oprogramowania alternatywnego.
Użyteczność i wygoda nie są dla mnie ostatecznymi argumentami. Tu różnię się w poglądach z przedstawicielami ruchu otwartego źródła [open source - odłam ruchu wolnego oprogramowania, czyli free software]. Według mnie, program jest lepszy nie wtedy, gdy oferuje lepsze rozwiązania techniczne, ale gdy zapewnia mi bezpieczeństwo i wolność, kiedy mi nie zagraża. Dla przedstawicieli tego drugiego nurtu ważniejsza jest efektywność, a nie moralność. Jeśli np. jakieś oprogramowanie nie będące wolnym okaże się lepsze technicznie od wolnego, zwolennicy open source powiedzą: „OK, wybieramy wygodę". Zwolennicy wolnego oprogramowania tymczasem zaprotestują: „Wybieramy program technicznie gorszy, dlatego, że używanie lepszego byłoby niemoralne". Poza tym, stworzyliśmy już kilka działających, łatwych w obsłudze i w pełni rozwiniętych systemów operacyjnych z interfejsem graficznym, edytorami tekstu, arkuszami kalkulacyjnymi i tysiącami innych aplikacji. Dzisiaj dla większości użytkowników przejście na GNU to kwestia bardzo małej i krótkotrwałej niedogodności.

Skoro wolne oprogramowanie jest coraz lepsze technicznie i do tego etyczne, dlaczego ma tak mało użytkowników?
Za sprawą praktyk, które stosują wielkie firmy informatyczne, choć nie tylko one. Od roku 1967 weszło w powszechne użycie pojęcie „własności intelektualnej". W tym też roku powstała przy ONZ Światowa Organizacja Własności Intelektualnej, która miała zajmować się jej ochroną. Opracowanie spójnej definicji własności intelektualnej jest niemożliwe, a używanie tego pojęcia jest nadmiernym uproszczeniem. Jednak dzięki silnemu lobby olbrzymich koncernów to pojęcie zakorzeniło się w języku i służy blokowaniu rozwoju wszelkich inicjatyw poza tymi, które wychodzą z korporacji i służą im do zarabiania pieniędzy.

W jaki dokładnie sposób?
Większość przepisów prawnych, zabezpieczających własność intelektualną, umożliwia korporacjom m.in. łatwiejsze pozbywanie się potencjalnej konkurencji. Przykładowo, wielka amerykańska księgarnia internetowa Amazon pozywała inne portale o stosowanie prostego rozwiązania, zwanego „zamówieniem za jednym kliknięciem", ponieważ wcześniej je opatentowała. Nie szukajmy zresztą daleko. Właśnie kwestia własności intelektualnej doprowadziła w 2008 r. do kuriozalnego zakazania używania nazwy „oscypek" wszystkim prócz paru producentów.

W manifeście GNU pisze pan: "GNU wyłączy systemy operacyjne z rzeczywistości konkurencji rynkowej". Istnieje jakaś alternatywa dla wolnego rynku? Wszystkie się dawno skompromitowały.
Nawet jeśli konkurencja jest najefektywniejszym czynnikiem rozwoju, najbardziej liczy się moralność. W moich ideach jest miejsce dla konkurencji. Programiści mogliby tak jak obecnie rywalizować tworząc programy, ale funkcjonujące na rynku wedle innego modelu. Każdy, kto czułby się na siłach, mógłby poprawić czyjąś wersję programu, udoskonalić ją, a potem sprzedać.

Przecież tak działa rynek informatyczny również dziś.
W świecie własnościowego oprogramowania konkretny system operacyjny może być przekształcany jedynie przez firmę, która go stworzyła. W świecie wolnego oprogramowania, który ja proponuję, podmiotów na rynku mogłoby być o wiele więcej. Tyle że ja nie stawiam tych kwestii na pierwszym miejscu, ruch open source - tak. 

Dlaczego programiści mieliby poprzeć ruch wolnego oprogramowania i zrezygnować z czerpania większych zysków ze swojej pracy dzięki restrykcyjnym licencjom?
Nie obchodzi mnie, czy programiści będą zarabiać i ile. Pytanie o ich zarobki ma pewne ukryte założenia, z którymi się nie zgadzam. Po pierwsze, że programiści muszą zarabiać, bo inaczej zdarzy się jakieś nieszczęście. Po drugie, że proponując alternatywne rozwiązanie muszę od razu pokazać nowy mechanizm, dzięki któremu będą oni zarabiać, gdy nie będzie już korporacji-gigantów. Po trzecie, że płacenie olbrzymich pieniędzy programistom w rzeczywistości świata własnościowego oprogramowania jest czymś dobrym. Po czwarte, że potrzebujemy szybkiego rozwoju oprogramowania i jego różnorodności bez względu na to, czy zachowujemy w ten sposób wolność, czy nie. Nie zgadzam się z tymi przesłankami.

Czy promowane przez pana idee odnoszą jakieś sukcesy?
Przede wszystkim rośnie liczba zwolenników wolności w programowaniu. W Indiach udało nam się przekonać władze stanu Karala do usunięcia ze szkół oprogramowania Microsoftu i przerzucenia się na GNU. Kolejne dwa stany Indii są w trakcie podobnych zmian. Podoba mi się też to, co zrobił Hugo Chavez, prezydent Wenezueli. Zadekretował, że wszystkie instytucje administracji muszą zmienić oprogramowanie na wolne. Tak samo postąpiły władze Ekwadoru. W Hiszpanii w dwóch regionach - Andaluzji i Estremadurze - we wszystkich szkołach publicznych zainstalowano wolne oprogramowanie. Podczas pobytu w Krakowie spotkałem się nieformalnie z Waldemarem Pawlakiem i jego także próbowałem namawiać do takich akcji w Polsce. Jak się okazuje, on sam używa wolnego oprogramowania i wspiera ten ruch.

Mimo wszystko to dość egzotyczne przykłady. Co z największym rynkiem informatycznym świata – Stanami Zjednoczonymi?
Jeśli chodzi o USA, czarno widzę rozwój wolnego oprogramowania. Prezydent Barack Obama nie wspiera naszych idei. Ostatnio poparł ustawę pozwalającą rządowi na konfiskowanie komputerów, których użytkowników podejrzewa się o nielegalne dzielenie się plikami z innymi.

Jeśli nie istnieje, jak pan twierdzi, własność intelektualna, to nie istnieje w ogóle piractwo? Zachęca pan do swobodnego kopiowania i rozpowszechniania na przykład muzyki?
Piractwo istnieje - u wybrzeży Somalii. Ale tamci piraci nie używają instrumentów muzycznych do ataku. Mogliby spróbować, grając bardzo kiepsko [śmiech]. Mówiąc poważnie, nie trzeba wcale czuć wyrzutów sumienia, że posiadamy „nielegalne" pliki mp3 na dysku twardym. To nie my tutaj popełniamy moralne wykroczenie. Czuć źle powinni się ci, którzy zabraniają nam się nimi dzielić.

Artystom nie należy się zapłata za ich pracę?
Artyści mają prawo do zysku ze sprzedaży swoich piosenek, ale dlaczego miałbym im płacić za liczbę ich kopii, jakie wykonam albo za liczbę odtworzeń? Tak naprawdę na ochronie prawa autorskiego zyskują tylko megagwiazdy, ci malutcy nic nie dostają.

Walka z "terrorem" własności intelektualnej brzmi jak utopia. Czy kiedykolwiek może być wygrana?
Tak, choć jestem świadomy, że wolne oprogramowanie nie zbawi całego świata od zagrożeń wolności. Jestem jednocześnie pewien, że wprowadzenie go będzie poważnym krokiem w kierunku uzyskania większego jej zakresu. Ludzie nie są świadomi niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą własnościowe oprogramowanie. Odzwyczajanie ich od niego to jednak ciężka praca.


Richard Matthew Stallman urodził się w 1953 r. w Nowym Jorku. Już za młodu pracował jako programista dla IBM, asystent-laborant na wydziale biologii w Rockefeller University, a od 1971 r. jako programista w laboratorium sztucznej inteligencji Massachusetts Institute of Technology. Jednocześnie studiował fizykę na Harvardzie, który ukończył z wyróżnieniem w 1974 r. Podczas pracy w MIT Stallman stał się jednym z liderów rodzącego się ruchu hakerów. W 1984 r. porzucił tę pracę i poświęcił się tworzeniu "Projektu GNU" – podobnego do Uniksa systemu operacyjnego, otwartego na dowolne zmiany dokonywane przez użytkowników. Wokół tego projektu stworzył cały ruch wolnego oprogramowania (free software), aby zabiegać o prawo do dowolnego użytkowania programów komputerowych (kopiowania, wglądu w kod źródłowy, modyfikowania). W dużej części jego dziełem jest system operacyjny Linux (a dokładniej GNU/Linux, bo Linux to tylko tzw. jądro, a GNU obejmuje wszelkie stworzone wokół niego aplikacje). Stallman twierdzi, że wielkie firmy informatyczne to wrogowie wolności, dążący do kontroli nad użytkownikami oprogramowania. Według niego, należy stworzyć państwowy fundusz, który opłacałby programistów z podatków. W zamian efekty ich pracy byłyby powszechnie dostępne i nie chronione prawem autorskim, licencjami itp. W 1998 r. Stallman i Eben Moglen opracowali tzw. Powszechną Licencję Publiczną GNU, która jest dziś najpopularniejszą podstawą do tworzenia i dystrybuowania wolnego oprogramowania. Stallman za swych idoli uważa Mahatmę Ghandiego, Martina L. Kinga, Winstona Churchilla. Przyjaźni się m.in. z populistycznym prezydentem Wenezueli Hugo Chavezem. W styczniu Stallman odwiedził Kraków na zaproszenie Amerykańskiej Izby Handlu (American Chamber of Commerce). Podczas konferencji, którą izba zorganizowała wspólnie z Uniwersytetem Jagiellońskim i Akademią Górniczo-Hutniczą, wygłosił wykład "Prawo autorskie a społeczeństwo w erze sieci komputerowych"..