Barcelona z A klasy

Barcelona z A klasy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. WhiteSmoke Studio)
W wielkiej światowej piłce i w naszej prowincjonalnej polityce czas transferów. Z jedną różnicą. Tam transfery służą świetnej grze, gdy nadejdzie sezon. W naszej polityce cała gra sprowadza się niestety do transferów.
Podziwiam szczerość, z jaką nasi politycy manifestują znudzenie wszelką poważną polityką. Nawet nie udają, że mają ochotę rzucić jakąkolwiek ożywczą ideę. Nawet nie sugerują, że mają cokolwiek świeżego do powiedzenia. Serwują nam więc pozory. Czyli transfery.

Kluzik z pozycji największej kaczystki na pozycję antykaczystki. Arłukowicz z pozycji krytyka „plastikowego Tuska" na pozycję stronnika prawdziwego męża stanu. Ale niech tam, te transfery jeszcze jakiś umiarkowany sens mają. Opozycja politykę transferową doprowadza jednak do całkowitej groteski, bo mamy tu transfery serialowe. Z list PiS wystartuje pani aktorka z serialu „Plebania". I słusznie. Dotychczas PiS nie wychodziło z plebanii. Teraz „Plebania” zagości w PiS. SLD też ma coś specjalnego. Senatora Hansa Klossa. To rzeczywiście lepiej niż chyba porzucony już transfer pewnej pani z tańca na rurze do Sejmu, ale niewiele lepiej.

Transferową błazenadę jak młode pelikany łykają media. Kilka dni po Kluzikowym transferze portale internetowe piszą o wzroście notowań Platformy. Tytuły oszałamiające – „Strategia Tuska przynosi rezultaty", „PO ociera się o elektorat lewicowy". Strategia? To teraz przejęcie kilku osób jest w polskiej polityce strategią? Ocieranie się o elektorat wydaje się akurat określeniem trafnym, choć ironia zawarta w tym sformułowaniu jest zapewne niezamierzona.

Platforma przesunęła się na lewo – tak słyszę, o tym czytam. A konkretnie? Poparcie związków partnerskich? Jasne. Po wyborach. Sprawa refundacji in vitro? O to PO ociera się już czwarty rok. Zapłodnienie in vitro przy całym skomplikowaniu tej procedury wydaje się o niebo łatwiejsze niż zapłodnienie naszych partii jakąś nową myślą. Choć przecież ich działalność sowicie od lat refundujemy.

Smutną ilustracją bezpłodności głównej partii rządzącej i głównej partii opozycyjnej były niedawne wystąpienia panów Tuska i Kaczyńskiego. Premier wyjaśnił, że nie będzie się kłaniał bankierom. Ukłonił się za to nisko, cóż za niespodzianka, wyborcom. Oświadczył mianowicie, że to nie ludzie mają dziękować Platformie za to, co zrobiła, ale Platforma ludziom za to, co zrobili. Ta deklaracja w ostatniej chwili powstrzymała pochód pod kancelarię premiera tysięcy ludzi, którzy chcieli podziękować rządowi za wszystko, co dla nas zrobił. Były premier Kaczyński z kolei obiecał, że jak będzie rządził, to nad Polską będzie znów powiewała flaga biało-czerwona. Jeden próbuje się więc nam podlizać tanimi komplementami, drugi opowiada jakieś upiorne androny.

Ale jest jedno marzenie, które obu polityków łączy. Tusk mówi, że PO ma być jak piłkarski klub Barcelona. Doradca Kaczyńskiego mówi, że PiS ma być jak Barcelona. Żaden nie widzi komizmu tej metafory. Podwórkowa polityka i tęsknota za wielkością. Znaczy Tusk i Kaczyński chcą być trenerem Guardiolą, tak? Ciekawe, kto w obu drużynach miałby być Messim? Rozumiem, że w PO Grabarczyk, a w PiS Macierewicz. A jakież to talenty wydała na świat La Masia (słynna szkółka piłkarska Barcelony) naszej polityki? Posła Węgrzyna? Posła Hofmana? Hasło Barcelony to „Más que un club" – więcej niż klub. PO to, wbrew słowom Donalda Tuska, żaden ruch społeczny, ale bezideowa partia władzy. PiS to nawet nie partia, tylko oddział szturmowy potakiwaczy prezesa. Pewne podobieństwo obu partii do Barcelony widzę tylko w jednym punkcie. Barca uwielbia być przy piłce. PO i PiS przy sponsorowanym przez podatników politycznym żłobie. I tyle podobieństw – Barcelona chce mieć piłkę, by strzelać gole. Nasze partie chcą mieć piłkę, by mieć piłkę.

Do końca zbliża się prawie czteroletnia kadencja Sejmu. Uprzejmie Państwa proszę o informację, w jakiej to sprawie toczyła się u nas przez te lata jakaś poważna debata. I co? Ciężko z podpowiedzią? To sam podpowiem. W sprawie OFE. Dlaczego? Bo debatę taką wszczęto poza polityką. A sprawa wprowadzenia euro, ograniczenia deficytu, prawdziwej reformy emerytalnej, kwestia bezrobocia młodzieży – tu jakaś debata była? Coś tam poględzili, ani poważne, ani ważne to było. Cztery lata i niemal nic. Za cztery miesiące wybory i właściwie nic, żadnej propozycji, żadnej inspiracji. W Ameryce wybory za półtora roku, a wielkie debaty o służbie zdrowia, o reformie finansów, o Afganistanie już się toczą. We Francji wybory prezydenckie za niecały rok, a kandydaci socjalistów już polemizują z sobą i z Sarkozym. U nas transfery na miarę Klossa i pani z „Plebanii" plus odkurzanie ośmieszonych przez życie i wyśmianych przez wyborców pomysłów à la IV RP lub przekonywanie elektoratu, że PO jest dla wszystkich, o czym zapewne miałoby świadczyć to, że nie ma zdania w żadnej sprawie.

„Jesteśmy winni Polsce trochę powagi" – powiedział ładnie w Gdańsku premier Tusk. Jesteście, ale od dawna się tym nie przejmujecie. Dajcie więc sobie spokój i przynajmniej przez najbliższe dwa miesiące nie zawracajcie nam głowy. Miłych wakacji!