Od kryzysu do krezusa

Od kryzysu do krezusa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. WhiteSmoke Studio) 
Kryzys w strefie euro bije nas po głowie, wali w żołądek, uderza w nerki. Jeśli jednak euro przetrwa, a my utrzymamy się na nogach, ten kryzys w dłuższej perspektywie może się okazać wielkim prezentem dla Polski.
Prezentem? Jakim prezentem? Prezent w postaci powstrzymania wzrostu gospodarczego? Osłabienia złotego? Ograniczenia nadziei na 300 mld zł z  Unii? Wyjaśniam. Przez ponad 20 lat po 1989 r. nasza racja stanu i  zdolność mobilizacji naszej politycznej elity była funkcją celu. Najpierw celem były gospodarcze reformy. Potem bezpieczeństwo, a więc NATO. Później zagwarantowanie nam cywilizacyjnego skoku, a więc Unia Europejska. A później… A później jasnego celu zabrakło. Wyrwać wielką kasę z Unii, zbudować drogi, poprawić infrastrukturę. Ważne, ale nie inspirujące. Znaczące, ale nie mobilizujące do wielkiego narodowego wysiłku.

Otóż kryzys euro właśnie pomaga nam nasz narodowy cel zdefiniować. Celem jest uczynienie z Polski kluczowego europejskiego gracza. Środkiem do  celu jest walka, by pozostać w europejskim pociągu, a nie na bocznicy w  narodowym, suwerennym skansenie. Walka, by być w wagonie luksusowym, a  nie towarowym. Narzędziem są polskie reformy, które sprawią, że nasza gospodarka będzie zdrowa, naszą walutą będzie euro, a nasze słowo będzie się liczyć. Celem jest nie tylko to, by nie być w menu. Nie tylko to, by  być doproszonym do stołu. Celem jest, by przy tym stole współdecydować, także o menu. Szczyt ostatniej szansy (skrót SOS) żadnego problemu definitywnie nie  rozwiązał. Definitywnie udowodnił tylko, że Wielka Brytania naprawdę jest wyspą. David Cameron został sam.

Swoją drogą, „Titanica" też wyreżyserował pewien Cameron. To rodzina? Unia Europejska idzie dalej. Minie jednak wiele czasu, zanim, jeśli w ogóle, wyjdzie na prostą. A  Polska? Na naszych oczach polska polityka dorośleje. Premier Tusk zapowiedział reformy. Za mało, za późno, pod presją? Może. A jednak jest to znak, że mamy szansę na rządzenie, a nie tylko na trwanie. Minister Sikorski zarysował wizję naszej polityki zagranicznej i miejsca Polski w  Europie. Ryzykowną? Owszem. Ale jedyną poważną, którą nam przedstawiono. Pozycja Polski jest dziś silniejsza niż jeszcze kilka miesięcy temu. Ale  uwaga! Już za moment może być słabsza. Bo jesteśmy w grupie pościgowej. Niektórzy, choćby prezydent Sarkozy, nie zmartwią się, jeśli w głównym peletonie nas nie będzie. W tych dniach właściwego wymiaru nabiera też europejska świadomość nas, Polaków. To już nie tylko satysfakcja, że przekraczamy granice nielegitymowani, i radość, że kasa z Unii idzie na drogę, oczyszczalnię ścieków i aquapark.

Unia właśnie przestaje być dla nas wyłącznie funduszami, dopłatami, błękitną flagą z gwiazdkami i granym do znudzenia kawałkiem z IX symfonii Beethovena. Europa przestaje być dla nas totemem i breloczkiem. Właśnie się zorientowaliśmy, że nie jest portfelem, ale  trudną szansą, a bywa też wielką obawą. Jest tu, nie tam. Jest nasza, nie ich. Jak się zawali tam, to poczujemy tu. Jak się nie zmobilizujemy tu, to tam nie będziemy nic znaczyć. Jeszcze jeden paradoks. Kiedyś potrzebowaliśmy gwarancji Paryża i  Londynu, by zabezpieczyć się przed dążeniami Berlina. Dziś to Berlin może nam dać gwarancje zabezpieczające nas przed egoizmem Paryża i  Londynu.

I nie ma w tym nic upokarzającego. Amerykański sekretarz skarbu przyjeżdża do Berlina, bo wie, że jak Niemcy nie zrobią, co do nich należy, to euro padnie. Jak padnie, to padnie strach na rynki, jak rynki spanikują, to amerykańska gospodarka ucierpi, a jak ucierpi, to Obama straci szanse na reelekcję. Jarosław Kaczyński boi się za silnych Niemiec, Obama boi się za słabych. Przy czym historia daje nam przecież banalną lekcję, że na dłuższą metę nikt nie da nam żadnych gwarancji czegokolwiek, a każda obietnica może być igraszką historii i możnych tego świata. Jedyną realną gwarancją jest ta, którą damy sobie sami.

W brytyjskiej prasie ktoś przypomniał ostatnio anegdotę z biografii Angeli Merkel. Lekcja wf., skoki z  trampoliny. Mała Angela wchodzi na trampolinę. I stoi. Pół godziny. Patrzy w dół, na boki, i nic. W końcu dzwonek kończący lekcję. Skacze. Niemcy też się boją perspektywy swej nadmiernej wielkości, związanego z  tym ciężaru. Merkel w końcu znowu do basenu skoczy, choć się boi. My też skoczymy, choć nasze strachy są nie mniejsze. Nie mamy wyjścia. Poza jednym. Skok w bok. Na margines.

To – nie boję się tu patosu – chwila historyczna. Polska zaczyna kolejną wielką batalię na dwóch frontach. Tu, u nas, o zdrową, konkurencyjną gospodarkę, która zapewni nam dostatnie życie. W Berlinie i w Brukseli o  właściwą pozycję Polski, dzięki której o dostatnie życie będzie łatwiej. Angela Merkel powiedziała, że walka o uzdrowienie strefy euro będzie jak maraton. Walka o to, by w strefie euro i by w Unii mieć taką pozycję, jakiej pragniemy i na jaką zasługujemy, też będzie maratonem. Potrzebne będą determinacja i chłodny umysł. Każdy długodystansowiec wie, że  maraton biegnie się nie tylko nogami. Biegnie się go przede wszystkim głową.