Niesiołowski: chciałem być w PiS? Kłamstwo. Girzyński: miałem dowody

Niesiołowski: chciałem być w PiS? Kłamstwo. Girzyński: miałem dowody

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zbigniew Girzyński i Stefan Niesiołowski (fot. materiały prasowe/Wprost)
Kilkanaście miesięcy temu, po tym jak poseł PiS Zbigniew Girzyński publicznie oświadczył, iż Stefan Niesiołowski w przeszłości chciał zostać członkiem PiS, ale jego kandydatura została odrzucona przez kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości, były wicemarszałek Sejmu wytoczył politykowi PiS proces. Sprawa zakończyła się… 20 minutową rozprawą, w czasie której poseł PO wycofał akt oskarżenia. Dlaczego? Wprost.pl spytało o to głównych zainteresowanych.
Rozmowa z posłem PO Stefanem Niesiołowskim

Izabela Smolińska: W 2010 roku głośno mówił pan o tym, że pozwie posła Zbigniewa Girzyńskiego za to, że zasugerował on iż w przeszłości chciał pan wstąpić do PiS, ale nie został pan zaakceptowany przez władze tej partii. Ostatecznie wszystko skończyło się jedną dwudziestominutową rozprawą, podczas której zrezygnował pan z dalszego sporu. Dlaczego?


Stefan Niesiołowski: Zawarliśmy ugodę.

Jakie były jej warunki?

Warunki były takie, że on nie będzie powtarzał swojego kłamstwa, iż chciałem startować w wyborach z list PiS, a ja wycofam pozew. Wprawdzie Girzyński odpowiedział na tę propozycję pokrętnie, ale dla mnie ten proces był męczący i nie na rękę, bo trzeba było jeździć do Torunia, a tego typu sprawy ciągną się  latami. Girzyński w zasadzie tych postanowień dotrzymał, do momentu w którym (redaktor Piotr) Gursztyn wyciągnął z niego kilka półprawd (mowa o poświęconym byłemu wicemarszałkowi Sejmu artykule w tygodniu „Uważam Rze", zatytułowanym "Życie z rzucania epitetami" – red.), ale nie ma o czym mówić. Ani Girzyński ani Gursztyn to nie są ludzie, na słowa których powinienem reagować. W kodeksie Boziewicza (”Polski Kodeks Honorowy” – red.) tacy ludzie w ogóle nie mają zdolności honorowej.

Co ze świadkami, którymi dysponował Girzyński? Poseł PiS powoływał się na  Jarosława Kaczyńskiego, Ludwika Dorna i  Kazimierza M. Ujazdowskiego…

Ale ich nie powołał na świadków. Jeżeli media mają coś do powiedzenia w tej sprawie, mogą opluwać mnie gdzie chcą. Nie zeznawali żadni świadkowie. Zawarliśmy ugodę. A świadkowie, których Girzyński powoływał, mają cały czas możliwość, żeby te swoje mądrości wypowiadać publicznie.

Nie obawia się pan takiej sytuacji, że chociaż ugoda między panem a Zbigniewem Girzyńskim została zawarta,  to za chwilę ktoś powtórzy słowa wypowiedziane w 2010 roku przez posła PiS?

No tak, ale mi już wystarczy. To są ludzie chorzy z nienawiści. Plują na mój temat. To miało pewną wagę pięć lat temu. Obecnie, po 10 latach, nie ma już żadnego znaczenia. Dla mnie jeżdżenie do Torunia i procesowanie się jest bardzo męczące, więc jestem z tej ugody bardzo zadowolony.

A może powinien pan wystąpić publicznie w tej sprawie i raz na zawsze zakończyć ten temat?

Ale ja wypowiadałem się na ten temat wielokrotnie, od mniej więcej 10 lat! Nie ma na to sposobu. Ci ludzie nie mają żadnego honoru ani przyzwoitości. Z jakiś politycznych względów będą mówić na mój temat wszystko co chcą, a system polski przewiduje za to zbyt małe kary. Ta sprawa politycznie przestała mieć znaczenie - mówimy o sytuacji sprzed 12 lat! Co ja mogę? Dziesiątki razy się tłumaczyłem, ale co z tego. Wyjaśnię wszystko jeszcze raz – a i tak za chwilę po raz kolejny ktoś z PiS-owskich lizusów powie, że Niesiołowski chciał się na listę PiS-u dostać, a skoro się nie dostał, to teraz się mści. Nie przywiązuję do tego wagi.

W całej sprawie dziwi nieco fakt, że pozwał pan właśnie Girzyńskiego, a nie np. Jarosława Kaczyńskiego, który w 2009 roku mówił „Dziennikowi" o panu, że "już przecież kiedyś zdarzyło się mu chcieć zapisać do PiS. (...) Mówiłem mu, że się na to nie zgadzam".

Kaczyński to mówił wielokrotnie. No i co z tego? PiS-owscy politycy, czy lizusy PiS-owskie i tak dalej, będą to powtarzać. Powtarzali to kiedyś po trzy razy dziennie. Dzisiaj powtarzają rzadziej. No i co ja mam powiedzieć?

A dlaczego proces był skierowany właśnie przeciwko Zbigniewowi Girzyńskiemu?

Bo on powiedział, że w przeszłości chciałem wstąpić do PiS. 

Powiedział to jako pierwszy?

Nie jako pierwszy – ale ja ostrzegłem go, żeby tego nie mówił. A on to powiedział.

Nie obawia się pan, że rezygnacja z procesu z Girzyńskim, może zostać potraktowana jako przyznanie racji pańskiemu adwersarzowi?

Miałem proces z Jarosławem Kaczyńskim – wygrałem. Miałem trzy procesy z "Gazetą Polską" – wygrałem. To jest nudne i męczące. Mojego dobrego imienia bronię ustawicznie. Ile można? Polityk robi się śmieszny, kiedy większość dnia spędza w sądzie. Ja i tak tych procesów mam za dużo – ale z drugiej strony te posądzenia są obrzydliwe. Jestem ustawicznie atakowany, obrażany, opluwany przez hołotę PiS-owską, przez żulię polityczną - więc się przed nimi bronię.


Rozmowa ze Zbigniewem Girzyńskim

Izabela Smolińska: Wystarczyło dwadzieścia minut żeby Stefan Niesiołowski wycofał swój pozew przeciwko panu…

Zbigniew Girzyński: Bądźmy precyzyjni – tak krótko trwała rozprawa, ale sam proces ciągnął się przez ponad rok…

Dlatego, że uchylał się pan od przyjęcia pozwu?

Nie uchylałem się. Adwokat Stefana Niesiołowskiego i jednocześnie jego zięć, najpierw wysłał pozew do Sejmu – a przecież ja w Sejmie pracuję, ale tam nie mieszkam. Tymczasem istnieje obowiązek wysyłania pozwu do miejsca zameldowania pozywanego, co nie jest bez znaczenia o tyle, że miejsce wysłania zawiadomienia decyduje o tym, gdzie sprawa ma się toczyć. Pan Niesiołowski celowo próbował pozywać mnie w Warszawie, żeby uniknąć stawiania się na sprawie w Toruniu. Kiedy już pozew został mi jednak dostarczony zgodnie z  procesowo wymaganymi warunkami – został wniesiony do… Sądu Okręgowego w Łodzi, gdzie mieszkał Stefan Niesiołowski. Wtedy zakwestionowałem właściwość miejscową sądu. Sąd łódzki podzielił moją opinię, co zostało zaskarżone przez posła Niesiołowskiego. Sąd apelacyjny utrzymał jednak wcześniejsze postanowienie i przekazał sprawę do rozpatrzenia właściwemu sądowi miejscowemu w Toruniu. To wszystko trwało kilka miesięcy.
 
Jak pan myśli, dlaczego były wicemarszałek Sejmu zdecydował się na ugodę w tej sprawie?

Ponieważ przegrałby z kretesem. Dysponowałem kilkunastoma różnego rodzaju informacjami, które krążyły w przestrzeni publicznej, a których on nigdy nie kwestionował procesowo. Miałem przygotowane bardzo ciekawe dokumenty, które jednak ostatecznie okazały się niepotrzebne.

O jakich informacjach pan mówi?

Dysponowałem np. wywiadem z Jarosławem Kaczyńskim, w którym prezes PiS mówi o tym, jak Stefan Niesiołowski chciał kandydować z list PiS-u i jak zostało mu to uniemożliwione. Była książka Janusza Palikota w której autor pisze mniej więcej to samo, utrzymując, że poseł Niesiołowski nosi w sercu zadrę, bo nie został przyjęty do PiS-u. Był urywek książki Piotra Zaremby, były informacje prasowe z tygodnika „Wprost". Było kilka czy kilkanaście takich urywków - żadnego z nich Niesiołowski nigdy nie kwestionował. Poza tym zgłosiłem na świadków kilka osób, które zgodziły się zeznawać (kilka z dawnego ZChN odmówiło, mówiąc że nie chcą zaszkodzić koledze). Moimi świadkami mieli być m.in. Jarosław Kaczyński, Ludwik Dorn i Kazimierz Ujazdowski, którzy w czasach, gdy powstawał PiS bezpośrednio decydowali o odrzuceniu kandydatury Niesiołowskiego.

Spodziewał się pan, że Stefan Niesiołowski zrezygnuje z procesu?

Byłem kompletnie zaskoczony. Zaskoczyła mnie sama obecność posła Niesiołowskiego na rozprawie - przecież nie musiał na niej być.

A dlaczego, skoro miał pan świadków, dokumenty, skoro był pan przygotowany do rozprawy, zdecydował się pan na ugodę?

Ale ja nie zawarłem żadnej ugody! Stefan Niesiołowski zaproponował – jako warunek ugody – abym go przeprosił i już więcej nie powtarzał informacji o tym, że poseł PO chciał w przeszłości przystąpić do PiS. Ja zadeklarowałem tylko, że nie będę już więcej podawał tej informacji bez podawania źródła. Nie przeprosiłem Niesiołowskiego. Mimo to poseł PO wycofał pozew. Mogłem się na to zgodzić albo nie. Proszę mi powiedzieć, jaki sąd traktowałby mnie poważnie, gdybym się nie zgodził?

A dlaczego, chociaż o całej sprawie mówiło wielu polityków PiS, m.in. Jarosław Kaczyński, Stefan Niesiołowski skierował pozew właśnie przeciwko panu?

Mam swoje przypuszczenie w tej sprawie - nie jestem jednak pewny, czy jest ono prawdziwe. Sam się nawet zastanawiałem skąd takie zachowanie posła Niesiołowskiego. Moje starcie z nim miało miejsce po wyborach prezydenckich, kiedy powstawał PJN, a ja byłem wymieniany jako jeden z tych polityków, którzy będzie tworzył to ugrupowanie, co nawet musiałem dementować. Byłem przez pewien czas zawieszony w PiS. Myślę, że Stefan Niesiołowski liczył na to, że nie będę dysponował świadkami, którzy będą mogli mi pomóc w sprawie - więc łatwo ją wygra i dzięki temu będzie miał „podkładkę" na przyszłość i oczyści się z zarzutu, z którym nie mógł sobie poradzić od długiego czasu. Sama propozycja ugody też miała być taką „podkładką".

Uważa pan, że ostre ataki byłego wicemarszałka Sejmu na PiS to pokłosie tego, że kiedyś – zgodnie z pana słowami – nie udało mu się zostać członkiem tej partii?

Moim zdaniem to ewidentnie efekt noszenia przez Niesiołowskiego w sercu zadry emocjonalnej. Z rzeczy, które Stefan Niesiołowski wygaduje w Sejmie, bije niechęć, której nie ma w przypadku żadnej innej osoby krytykującej PiS. Osobiście poznałem posła Niesiołowskiego w 2007 roku i miałem z nim bardzo poprawne stosunki, do momentu, kiedy mnie pozwał, co było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. W życiu się tego nie spodziewałem, bo byłem jedną z dwóch osób w PiS-ie, która go bardzo szanowała.

Wspomniał pan, że zawsze szanował Stefana Niesiołowskiego. Jak wyglądają panów relacje dzisiaj?

Od momentu, kiedy mnie pozwał, nie utrzymuję z nim żadnych relacji towarzyskich. Nasze kontakty ograniczają się tylko do minimum, wymuszanego prze pracę. To efekt tego, że człowiek, do którego odnosiłem się z ogromnym szacunkiem, zrobił mi numer, którego się nie spodziewałem. Dla mnie Stefan Niesiołowski, jako partner do jakichkolwiek dyskusji, dzisiaj po prostu nie istnieje.