Polscy kierowcy giną dwa razy częściej niż francuscy. Czy uratuje ich fotoradar?

Polscy kierowcy giną dwa razy częściej niż francuscy. Czy uratuje ich fotoradar?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zbliża się długi weekend - więc znów usłyszymy o wielu wypadkach drogowych (fot. sxc.hu)Źródło:FreeImages.com
We Francji w wypadkach drogowych ginie rocznie 4000 osób – czyli mniej więcej tyle samo co w Polsce. Tyle tylko, że we Francji mieszka ok. 60 milionów osób, a w Polsce – 38 milionów, co oznacza, że nad Sekwaną na każdy milion mieszkańców na drodze ginie 66, a w Polsce – 105.
Wypadki drogowe są „ulubionym" tematem polskich mediów w czasie świąt i długich weekendów, które w tym okresie przedstawiają mało optymistyczne wyliczenia policji świadczące o tym, że śmierć na polskiej drodze czai się niemal za każdym zakrętem. Czy jest to efekt ułańskiej fantazji polskich kierowców, czy może inne kraje też borykają się z takim problemem? Postanowiłem to sprawdzić przyglądając się temu, jak ten sam problem wygląda we Francji. 

Po pierwsze - fotoradary

Otóż Francuzi – którzy w odróżnieniu od Polaków mają szansę przemierzać kraj autostradami i drogami nie pękającymi kilka razy w roku, są przekonani, że bezpieczne są te drogi, przy których znajdują się fotoradary – i dlatego do końca 2012 roku przestrzegania przepisów drogowych nad Sekwaną będzie pilnowało ok. 3 tysięcy takich urządzeń. Tymczasem w Polsce – według wyliczeń prasy – fotoradarów jest ok. 800 – a co gorsza tak naprawdę nikt nie wie, ile z nich rzeczywiście działa.

Idźmy dalej - francuskie fotoradary w 2011 roku  „błysnęły" ponad 11 milionów razy, wystawiając tyle samo mandatów – przy czym ponad 90 proc. z nich przyznano za przekroczenie prędkości o mniej niż 20 km na godzinę. We Francji takie przewinienie „kosztuje" jeden punkt karny (kierowca może ich mieć maksymalnie 12). Niektóre fotoradary „pracują” w zasadzie non-stop – urządzenie ustawione na autostradzie A41 w Haute-Savoie wykonuje dziennie 462 zdjęcia, fotoradar stojący pod Paryżem – 364 zdjęcia, a urządzenie znajdujące się na autostradzie między Lyonem i Marsylią - 323 zdjęcia dziennie. A jak jest w Polsce? Cóż – okazuje się, że w Polsce radary wykonują rocznie zaledwie około pół miliona zdjęć, które przekładają się na 150 tysięcy mandatów – a więc o około 75 razy mniej niż we Francji.

Francuzi zlikwidowali niedawno tablice ostrzegające kierowców przed fotoradarami - zamiast nich pojawiły się tzw. radary pedagogiczne, które wyświetlają informację o przekroczeniu prędkości na tablicy umieszczonej nad drogą, ale nie utrwalają winowajcy na zdjęciu i nie wystawiają mandatu. Są natomiast ustawiane przed prawdziwym fotoradarem – dzięki temu kierowca, który znacznie przekroczył dopuszczalną prędkość ma jeszcze szansę wyhamować. Perfidne, ale – jak się okazuje - skuteczne! Takich „pedagogów" jest przy francuskich drogach już około 400, a ma ich być prawie 4 tysiące.

Francuski rząd instalując fotoradary nie tylko skłania kierowców, do bezpiecznej jazdy, ale również – jak się okazuje – robi dobry interes. We Francji 3 tysiące tego typu urządzeń „zarobiło" w 2011 roku dla francuskiego MSWiA równowartość 2,5 miliarda złotych. W Polsce „radarowy" biznes na papierze jest równie dochodowy – resort finansów chciałby w 2012 roku „zarobić” na fotoradarach 1,2 miliarda złotych. Na chęciach się jednak kończy, ponieważ przez pierwsze trzy miesiące do budżetu z tego źródła wpłynęło… niecałe 10 milionów złotych. Trudno jednak nie zauważyć, że obliczenia polskiego resortu finansów były dość optymistyczne. Skoro 3 tysiące francuskich radarów przynosi 2,5 miliarda złotych wpływu, to oznacza, że – zważywszy na fakt, że na 800 fotoradarów zainstalowanych przy polskich drogach sprawnych jest ok. 100 – jeden fotoradar w Polsce powinien przynosić taki sam zysk jak 15 francuskich fotoradarów (sic!). Nic dziwnego, że już dziś jest jasne, że 1,2 miliarda złotych wpływów z tego źródła to suma, która pozostanie w sferze pobożnych życzeń ministra Jacka Rostowskiego.

Na koniec ciekawostka - francuskie media ostatnio doniosły o pojawieniu się fotoradaru, który… wyzywa kierowców. Przy przekroczeniu prędkości, tablica nad drogą wyświetla komunikat równoznaczny z pokazaniem drogowemu piratowi wyprostowanego środkowego palca. Szybko okazało się, że był to dowcip pracownika firmy instalującej radary – w rzeczywistości urządzenie nie miało obrażać kierowców, tylko zachęcać ich do zmniejszenia prędkości w terenie zabudowanym.

Po drugie – surowe prawo

Fotoradary nie są jednak jedynym elementem „drogowej profilaktyki" we Francji. W maju 2011 roku rząd doprowadził do zmiany prawa – dotychczas przekroczenie dozwolonej prędkości o 50 km na godzinę karano mandatem w wysokości 1500 euro i 6 punktami karnymi, teraz kosztuje to prawie 4000 euro (dwukrotność średniej miesięcznej pensji), plus 6 punktów karnych, a ponadto „szybkiemu" kierowcy… zabiera się samochód. A w Polsce? Cóż – nad Wisłą za tak szybką jazdę otrzymuje się wprawdzie 10 punktów karnych, ale mandat wynosi ok. 15 procent średniej krajowej pensji (500 złotych). I oczywiście nikt nikomu nie zabiera samochodu.
Francuski rząd – w ramach reformy Kodeksu drogowego – chciał również doprowadzić do delegalizacji tzw. antyradarów – najbardziej zaawansowane urządzenia tego typu nie tylko ostrzegają przed radarami stałymi, ale pozwalają też użytkownikom na komunikowanie się ze sobą i ostrzeganie samochodów jadących w tym samym kierunku o wszelkich kontrolach na następnych kilkunastu kilometrach. Próba odebrania kierowcom tych urządzeń spowodowała masowe protesty motocyklistów i kierowców – więc ostatecznie rząd się ugiął. Zabroniono co prawda używania urządzeń wykrywających i ostrzegających przed radarami, ale pozwolono na używanie urządzeń „zwiększających bezpieczeństwo jazdy". Rząd zobowiązał się także dostarczyć operatorom sieci antyradarów dane o wszystkich strefach zagrożenia ruchu (tam z reguły stoją radary). Z kolei niektórzy producenci antyradarów wyposażyli produkowane przez siebie urządzenia w nowe funkcje - jak np. czuwanie czy kierowca nie zasypia i „budzenie" go głośnym sygnałem dźwiękowym.  Stare antyradary są więc obecnie zastępowane nowymi urządzeniami.  Antyradarów jest dziś we Francji ponad 6 mln, ich sprzedaż przynosi rocznie 300-400 mln euro zysku, a ich produkcja i serwisowanie zapewnia pracę 2 tysiącom osób. To tłumaczy dlaczego rząd nie upierał się przy pomyśle by zlikwidować ten rentowny biznes.

Antyradary to nie jedyny pomysł francuskich kierowców na przechytrzenie systemu. Niedawno okazało się, że w Paryżu i okolicach aż 40 proc. samochodów sfotografowanych przez fotoradary z powodu zbyt szybkiej jazdy ma zagraniczne tablice rejestracyjne. Policja ustaliła wówczas, że kilka firm w Luksemburgu zaczęło wypożyczać Francuzom samochody na luksemburskich numerach. Po co? To proste - zagraniczna firma może odmówić przyjęcia mandatu, twierdząc, że nie poda danych klienta, który w danym momencie prowadził pojazd. W tej sytuacji policja zaczęła w Paryżu regularnie kontrolować samochody z Luksemburga i zapisywać każdorazowo dane kierowcy - jeśli okazało się, że jest Francuzem. W wypadku wykonania spisanemu pojazdowi zdjęcia przez fotoradar można teraz dowodzić, że kierowca, który siedział w samochodzie w czasie policyjnej kontroli jest tym samym kierowcą, który lubi szybką jazdę…

Warto odnotować, że polityka rządu francuskiego w kwestii ‘"radarowej" stała się tematem tegorocznej kampanii prezydenckiej. Marine Le Pen, szefowa Frontu Narodowego, która zdobyła niemal 20 proc. głosów w pierwszej turze wyborów obiecała nie instalować nowych radarów i wprowadzić na nowo tablice ostrzegające przed nimi. Obiecała również zlikwidować system punktów karnych oraz rozszerzyć ogłaszaną tradycyjnie przez nowo wybranego prezydenta amnestię za niezapłacone mandaty za parkowanie również na mandaty „radarowe”. Wiadomo już jednak, że Le Pen nie będzie miała okazji zrealizować tych obietnic.

Po trzecie – odpowiedzialni kierowcy

Owszem - fotoradary zabierają część przyjemności płynącej z jazdy. Warto jednak dodać, że we Francji tę stratę rekompensują kierowcom doskonałej jakości drogi, przy których urządzenia fotografujące piratów drogowych ustawia się zgodnie z jakąś logiką.

Zupełnie inaczej jest w Polsce – tu frustracja spowodowana koniecznością uważania na (nieliczne przecież) fotoradary potęguje tylko frustrację wynikającą z jazdy po fatalnych drogach oznakowanych w całkowicie nieprzejrzysty sposób co sprawia, że przekraczanie dozwolonej prędkości na wielu z nich musi się skończyć tragedią – z radarem czy bez. Niestety, poza szumnymi zapowiedziami stawiania kolejnych fotoradarów, niewiele się w Polsce robi dla poprawienia bezpieczeństwa i płynności ruchu. A przecież nie trzeba od razu inwestować miliardów w budowę nowych i renowację już istniejących dróg – wystarczyłyby obowiązkowe kursy dla kierowców, na których mogliby się oni nauczyć zasad grzeczności i współodpowiedzialności za bezpieczeństwo na drodze. Za każdym razem, gdy przejeżdżam przez Plac Gwiazdy pod Łukiem Triumfalnym, największym paryskim rondzie, gdzie obowiązuje wyjątkowa we Francji zasada pierwszeństwa dla wjeżdżających na rondo, zastanawiam się jakby wyglądało to miejsce zapełnione kierowcami z każdego dużego ronda w Warszawie – i już słyszę ten chrzęst wgniatanej blachy. Gdy jadę we Francji autostradą z prędkością 110-130 km na godzinę lewym pasem, nie zdarzyło mi się, by ktoś wyprzedził mnie prawą stroną, a tym bardziej po pasie rezerwowym. W Polsce wystarczy jedna podróż trasą katowicką, by osiwieć, patrząc na zachowania kierowców. Nie zmieni tego żaden radar. Ułańska fantazja była pewnie potrzebna ułanom – ale czy aby na pewno jest pożądaną cechą u kierowców?

Nadwiślańscy kierowcy przekonują często, że gdyby mogli jeździć po lepszych drogach – jeździliby bezpieczniej. Osobiście – śmiem wątpić. Polscy kierowcy muszą najpierw zrozumieć, że nawet na najlepszej drodze wciąż obowiązują przepisy ruchu drogowego, a nowoczesny samochód w połączeniu z szarżującym kierowcą, przekonanym, że droga jest jego własnością, to jak nabity pistolet w rękach furiata – wiadomo, że prędzej czy później ta broń „wystrzeli" – a wtedy nie będzie już czasu na przeprosiny. Osobiście wolę, by „strzelały" fotoradary.