Polski kitesurfer chce pobić rekord Guinessa - relacja na Wprost.pl

Polski kitesurfer chce pobić rekord Guinessa - relacja na Wprost.pl

Dodano:   /  Zmieniono: 
Maciej „Zimas” Zimowski (fot. materiały prasowe) 
Portal Wprost.pl i profil Wprost na Facebooku będą na żywo relacjonować próbę bicia rekordu Guinessa w kitesurfingu przez Macieja „Zimasa” Zimowskiego. Zimowski chce odbyć najdłuższą w historii kitesurfingową podróż morską. Sygnał do startu zostanie ogłoszony 20 czerwca, jednak warunki pogodowe mogą przesunąć rozpoczęcie wyprawy nawet o kilka dni.
Maciej „Zimas” Zimowski od dwunastu lat uprawia kitesurfing, zaś windsurfing od 24 lat. Współwłaściciel bazy kitesurfingowej w Egipcie  zamierza przepłynąć 400 km wzdłuż wybrzeża Morza Czerwonego ze średnią prędkością 40 km/godz. (maksymalną około 50 km/godz). Z polskim kitesurferem o biciu rekordu - i nie tylko - rozmawiał Marcin Pieńkowski.

Marcin Pieńkowski: Na początku wyjaśnij może, czym jest kitesurfing?

Maciej „Zimas” Zimowski: Najprościej mówiąc, kitesurfing to połączenie latawca i deski. To profesjonalny latawiec połączony około 25-metrowymi linkami z  „barem”, czyli drążkiem, który trzyma się w rękach. Cała konstrukcja przyczepiona jest do człowieka dzięki uprzęży, nazywanej trapezem. Kitesurfingu można się  łatwo nauczyć - uczymy już dzieci ważące zaledwie 35 kilogramów  na normalnym sprzęcie.

Z tego co widziałem na  twoim profilu na Facebooku, uczyłeś kitesurfingu swojego syna.

Marlon miał wtedy 4 lata, więc był jeszcze za mały na samodzielne pływanie. Przewiozłem go tylko na własnej desce Ale w ten sposób przygotowujemy dzieciaki do tego sportu. Stawiamy je na deski surfingowe między nogi dorosłego lub dajemy im takie malutkie latawce do sterowania.Szkolimy dzieci i dorosłych w polskiej bazie kitesurfingowej RedSeaZone w Egipcie

Dlaczego w Egipcie?

Dlatego, że jest tam ciepło, a także mamy tam płytką i „płaską” wodę, co sprzyja uczeniu. Jest wiele fajnych miejsc na świecie, ale tylko kilka z nich jest dobrych do nauki kitesurfingu.

Latawiec, deska, trapez – to wszystko kosztuje. Kitesurfing to chyba droga przyjemność?

Gdyby to wszystko podliczyć, to tak naprawdę, kitesurfing nie jest wcale taki drogi. Podstawowy kurs trwa około tygodnia. W tym czasie człowiek uczy się pływać w dwie strony, umie otaklować - czyli przygotować sobie samodzielnie sprzęt i co najważniejsze potrafi się z nim bezpiecznie obchodzić. Bezpieczeństwo na kitesurfingu to sprawa najważniejsza. Po ukończeniu kursu podstawowego i uzyskaniu certyfikatu np. IKO level2, profesjonalne centra na całym świecie powinny nam wypożyczyć sprzęt. Pewna cześć kursantów decyduje się jednak na zakup. To jest jak z kupnem samochodu: można zdecydować się na samochód za kilka tysięcy złotych lub nawet kilkaset tysięcy; można też tę cenę w nieskończoność poodnosić. Za latawiec płaci się od 800 do 1300 euro, 400 - 600 euro za deskę, jakieś dodatkowe osprzęty w granicach 200 euro, czyli 1,5 tys. - 2 tys. euro. Ale to jest cena wzięta z katalogu. Jest wiele możliwości zakupu tańszego sprzętu: lekko używanego lub po testach. Nie polecam zakupu sprzętu bardzo taniego i mocno używanego. Zazwyczaj takie same latawce są używane przez profesjonalistów oraz w szkółkach podczas nauki. Dobry sprzęt można skompletować już za 1500 euro. Pewnie taniej też się da, ale mówię o sprzęcie, który jest dobry i bezpieczny. Jeśli ktoś niewiele pływa, to może go używać nawet kilka sezonów.

Fajne jest też to, że ten sport zwykle nie wymaga dodatkowych opłat, a jeżeli są, to są naprawdę niewielkie. W Polsce mekka kitesurfingu znajduje się na Półwyspie Helskim i w okolicach - szkół kitesurfingu jest tam ze 40, ale  te centra najczęściej nie pobierają opłat. Jeżeli ktoś kupi sobie sprzęt, to na bezpiecznym akwenie, może pływać ile chce. Sam go pompuje, przygotowuje, a potem pakuje. W Egipcie czy np. w Brazylii pobiera się niewielkie opłaty ale za to szkoły oferują obsługę na plaży i asekuracje łódką.

A jak zaczęła się twoja przygoda z tym sportem?

A to jest akurat długa historia. Zaczęło się od windsurfingu. Większość kitesurferów tak zaczynała. Przygoda z windsurfingiem trwała15 lat i potem pojawił się kitesurfing, Jako windsurfingowcy śmialiśmy się z kitesurferów, że uprawiają taki niepoważny sport (śmiech). Ale okazało się, że kiedy my siedzieliśmy na brzegu i czekaliśmy na wiatr, to oni w tym czasie już pływali, bo w ich sporcie potrzeba było bardzo mało wiatru. I każdy z nas zaczął tego próbować. W moim przypadku był to rok 2000. Wtedy w Polsce był to sport niszowy; nie było trenerów - ba! - nie było nawet instrukcji. Odkrywaliśmy tajniki tego sportu dosłownie na własnej skórze. Dopiero potem z niemieckich portali dowiadywaliśmy się, o co w tym chodzi.

Można powiedzieć, że na początku narażaliście życie, żeby zgłębić tajniki tego sportu.

Rzeczywiście  ryzykowaliśmy zdrowiem, a nawet życiem, Pierwsze wypadki w kitesurfingu miały miejsce między 2000 a 2005 rokiem. Było ich sporo przez to, że sport dopiero się rozwijał a sprzęt w tamtym czasie nie był tak bezpieczny jak dzisiaj. Poza tym brakowało wiedzy. Ale nam windsurferom było łatwiej niż ludziom, którzy nie mieli nic wspólnego z wiatrem i wodą. To rzeczywiście mogłoby się źle skończyć gdyby nie umiejętności upadania i nurkowania (śmiech).

To znaczy, że kitesurfing może być jednak niebezpieczny? To sport ekstremalny, czy może go uprawiać każdy? 

Może to być sport zarówno ekstremalny, jak i rekreacyjny. I w większości przypadków jest traktowany jako rekreacyjny, dlatego że kitesurferzy nie są w większości wysportowanymi dwudziestolatkami - to ludzie mający nawet po 40, 50 czy 60 lat, których stać na sprzęt i wyjazdy do ciepłych krajów. Jako właściciel szkoły i instruktor, mogę powiedzieć, że wyszkoliliśmy już tysiące ludzi w różnym wieku; najstarsza osoba miała ponad 80 lat. I odpukać, nie zdarzył się żaden wypadek. To jest bezpieczny sport pod warunkiem, że uczy go profesjonalny instruktor. Ale część ludzi niestety wciąż próbuje nauczyć się tego sportu samemu. I co najmniej 80 proc. z nich się poobija, a w najgorszym wypadku może wyrządzić sobie większą krzywdę.

Chcesz pobić rekord Guinnessa w kitesurfingu w kategorii najdłuższa podróż. Skąd ten pomysł?

Przede wszystkim chcę pokazać, że kitesurfing to sport, który polega nie tylko na zaawansowanych trikach, ale jest też dostępny dla każdego. Poza tym kitesurfing pojawi się na przyszłej olimpiadzie, oraz to, i tu mało kto o tym wie, że Polki są w absolutnej czołówce świata w kategorii freestyle. Ja mam 34 lata i raczej nie osiągnę już sukcesu w ewolucjach. To jest domena ludzi 14-16-letnich. Dlatego założyłem sobie przepłynięcie odległości 400 km. Będzie to zbliżone bardziej do żeglarstwa, niżeli do sportu ekstremalnego. Niedawno miała miejsce akcja, gdzie jeden z kitesurferów próbował przepłynąć z Egiptu do Arabii Saudyjskiej. Przepłynął Bałtyk, na Morzu Czerwonym się niestety nie udało – zgasł wiatr.

Mówisz zapewne o Janku Lisewskim? Jego przykład pokazuje, że ryzyko jest bardzo duże.

Janek próbował przepłynąć Morze Czerwone wszerz. Pomysł świetny ale akcja była bardzo ryzykowna, nie było łodzi asekuracyjnej. Janek by wyposażony w GPS oraz urządzenie do lokalizacji rozbitka. Służby ratownicze  powinny go zlokalizować ale wyszło tak, że nie mogli go znaleźć i to przez kilka dni. Przy organizacji takich akcji trzeba uważać, żeby wszystko było absolutnie w stu procentach bezpieczne. W kitesurfingu, kiedy traci się wiatr, latawiec wpada do wody. Jedyna rzecz jaką można zrobić, to dopłynąć do napompowanego latawca i się na nim położyć. Deska jest za mała i zatonie. Ja płynę wzdłuż brzegu i łódka cały czas będzie płynąć koło mnie. Ryzyko jest minimalne ale dystans jest spory wiec będę walczył z własna wytrzymałością.

Rekinów się nie boisz?

Szczerze mówiąc boję się. To też jest trochę walka z moim własnym strachem. W Egipcie, spędziłem dużo czasu na morzu i na szczęście nie widziałem ani razu płetwy rekina. Po pierwsze chcę jednak wygrać ze swoimi lękami, pokazać, że można to zrobić. Po drugie, chcę sprawić, żeby można było powiedzieć, iż na kitesurfingu da się przepłynąć taką odległość. W końcu ten sport będzie dyscypliną olimpijską!

Jak długo  przygotowuje się pan do próby pobicia rekordu? Trening wymaga wielu wyrzeczeń?

To trwa już kilka miesięcy. Łączy się to z tym, że nie piję alkoholu, nie sięgam po żadne używki: tytoń, sziszę. Do tego dochodzi specjalna dieta, siłownia, bardzo dużo ćwiczeń aerobowych, czyli kondycyjnych. Również trening mentalny - tzn. wyciszanie się. Myślę, że przez ok. 100 km będę płynął po bardzo wzburzonym morzu, co wymaga cholernego skupienia, by trafić w dobrą falę i w coś nie uderzyć (np. w dryfujący kawałek drewna)

Ile może taka podróż trwać?

To jest 400 km. Gdzieś w połowie drogi zaczyna się bardzo trudny odcinek, którego się boją nawet bardzo duże statki. Ląd się tam bardzo zwęża, przez co wiatr się wzmaga. Tam muszę bardzo uważać.

Do pobicia rekordu wystarczą  umiejętności i doświadczenie, czy może przyda się też trochę szczęścia?

Na pewno wszystko. To nie jest tak, że tylko ja ćwiczę i tylko ja sobie przepłynę. Zaangażowanych jest wiele osób. Załoga łodzi i moja dziewczyna, która mnie wspiera i pracuje nad wizerunkiem. Ja muszę mieć na tyle umiejętności, żeby to przepłynąć. Druga rzecz to szczęście., bo mogę np. dostać skurczu mięśnia. A trzecia rzecz, której się wszyscy obawiają i która się tutaj wydarzyła Jankowi, to sytuacja, gdy nagle wiatr zacznie gasnąć i nie można będzie kontynuować podróży. Im silniejszy wiatr tym lepiej, aczkolwiek jak będzie sztormowo mogę po prostu opaść z sił.

Czyli na kite można płynąć nawet w czasie sztormu?

Można. Im większy wiatr, tym szybciej się płynie. Ja będę płynął z maksymalną prędkością ok. 50 km/godz., a średnio 40 km/godz. Oczywiście można szybciej. Rekord wynosi powyżej 100 km/h, ale do tego potrzebny jest specjalny sprzęt i trzeba pływać na specjalnych akwenach. Udało mi się kilka razy wywrócić przy 40 km/h - wygląda to tak, że człowiek leci kilkadziesiąt metrów na plecach. To nie jest uderzenie o wodę i raczej nie jest niebezpieczne, ale wybija z rytmu i można pogubić osprzęt

Do rekordu będzie liczona tylko odległość w linii prostej z punktu A do B?

Rekord jest liczony od punktu A do B czyli 400 km ale de facto zygzakami popłynę ponad 500 km. Nie ma tez limitu czasowego. Natomiast żeby pobić rekord, muszę mieć dwóch świadków, dlatego łódka musi cały czas za mną płynąć, załoga nie może stracić mnie z oczu. Dodatkowo potrzebuję bardzo dokładnych pomiarów z GPS-a, które przesłane do Guinnessa, potwierdzą przepłynięcie tego dystansu. Potrzebni są również świadkowie obserwujący moją podróż z brzegu i cała sterta papierów, które trzeba wypełnić, łącznie z czymś w rodzaju dziennika  okrętowego: że skręciłem, zrobiłem przerwę, odczekałem, zjadłem batona itd. wszystko to trzeba notować. Jeśli coś nie zostanie spełnione – rekord nie zostanie zaliczony.

Odchodząc trochę od rekordu. Mieszka pan w Egipcie od siedmiu lat. Dlaczego opuścił pan Polskę?

Jak człowiek zaczyna pływać na windsurfingu czy kitesurfingu, to zaczyna szukać lata, miejsc gdzie jest ciepło i wietrznie. My szukaliśmy miejsca, w którym coś fajnego można robić. Ja sobie jakiś czas temu powiedziałem, że nie będę szedł do pracy na godzinę 8 wracał o 16 do domu i czekał na urlop. Więc wymyśliłem sobie, że fajnie by było zostać instruktorem. Potem zrobiłem kurs i zatrudniłem się w Egipcie w lokalnej szkole kitesurfingowej. Tak mi się to miejsce spodobało, że po roku wróciłem z funduszami i pomysłami. Podpisaliśmy z moim wspólnikiem, kontrakt w El Gounie na stworzenie bazy kitesurfingowej. W roku 2005 zaczęła działać międzynarodowa baza kitesurfingowa w Egipcie, w pełni profesjonalna, na światowym poziomie , prowadzona przez dwóch Polaków. I tak to się zaczęło. Bardzo wielu osobom Egipt kojarzył się z niepewnością. Znajomi mi radzili opierając się tylko na stereotypach: ,,Nie zakładaj tam firmy, tam jest niebezpiecznie”. Tymczasem ja podkreślam, że nawet dzisiaj, mimo że zachodzą tutaj spore zmiany polityczne, jest to jeden z najbezpieczniejszych krajów jakie znam. Nie zostałem okradziony, nikt nigdy w życiu mnie nie zaatakował, mój syn się tutaj wychował. Nie spotkaliśmy się tu z żadną agresją. Bardziej niebezpiecznie jest obecnie po zmroku w wielu europejskich miastach niż w Kairze. (śmiech)

El Gounę nazywa pan miastem prywatnym. Czy mam rozumieć, że należy do jednego człowieka?

W dużym skrócie tak. Fundator El Gouny, Egipcjanin, miał wspaniały pomysł - kupił kawałek pustyni, gdzie od podstaw zbudował miasto. Z czasem coraz więcej osób zaczęło się przyłączać się do tego projektu: ktoś chciał otworzyć jakiś biznes, sklep. Teraz El Gouna ma swoją szkołę, międzynarodowe uniwersytety: uniwersytet kairski, szkołę techniczna i bardzo dobry szpital, jeden z lepszych w Egipcie. Poza tym El Gouna to ciekawy koncept. Miasto zbudowane jest na lagunach. Prawie jak Wenecja. Jest przepiękne. Osoba, która współtworzyła ten projekt, współtworzyła też Disneyland. Można chodzić po ulicach, po przepięknej marinie i czuć się jak w Hiszpanii czy we Włoszech. Nikt nikogo nie zaczepia żeby coś sprzedać. Jest tam też bardzo czysto, a zamiast policji jest prywatna ochrona,więc jeśli ktoś się zgubi, nie będzie wiedział jak dojść do hotelu, na pewno otrzyma pomoc. El Gouna nie jest tak znana jak Hurghada czy Sharm el-Sheikh, ale ludzie, którzy tu trafią, mówią, że to jest zupełnie inny Egipt

A jak wyglądają warunki do uprawiania kitesurfingu w Polsce?

Sezon trwa, można powiedzieć, od maja do września. Często trzeba pływać w piance, czyli specjalnym kombinezonie ocieplającym. Polska jest jednak trochę bardziej kapryśna. Czasami nie wieje przez kilka dni, czasami jest bardzo zimno, więc nie jest to tak przyjemne jak w Egipcie czy Brazylii. Kitesurfing można uprawiać również w zimie. Od pewnego czasu istnieje nowa dyscyplina - tzn. snowkiting. Ten sam latawiec, który używa się na wodzie, używa się ze snowboardem lub nartami. Znam też takie wariacje, gdzie zakłada się specjalną deskorolkę, a nawet ktoś próbował na rolkach. I co jest fajne, latawiec po złożeniu, mieści się w średniej wielkości plecaku.

Pozostaje więc zacisnąć kciuki i życzyć powodzenia w biciu rekordu.

Za tydzień wszczynamy alarm, ale wszystko potem będzie zależało od wiatru. Termin ustalony mamy między 20 a 30 czerwca. Chciałbym, żeby to był 23, 24, 25. Dziękuję wszystkim moim partnerom i sponsorom, El Gounie, Al Bawaba, CamOne, Nobile, Gruca.pl i wszystkim którzy wspierają tą akcję i wierzą w jej powodzenie. Trzymajcie kciuki!

Relację z próby pobicia rekordu Guinessa przez Macieja "Zimasa" Zimowskiego, będzie można śledzić na Wprost.pl i na naszym profilu na Facebooku.