Karać za in vitro? A może za transfuzję krwi też?

Karać za in vitro? A może za transfuzję krwi też?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Artur Bartkiewicz (fot. Jakub Czermiński)
PiS, ścigający się na konserwatywny radykalizm z Solidarną Polską (uśmiech o. Rydzyka – bezcenny) postanowił uszczęśliwić Polaków ustawą zakazującą stosowania metody in vitro pod groźbą więzienia (na razie dla lekarzy, ale skoro walka klas zaostrza się wraz ze zbliżaniem się do socjalizmu – to może tak samo jest z walką o konserwatywny świat co oznaczałoby, że w przeszłości do więzienia trafiać będą również ciężarne kobiety). Pomysłodawcy tej ustawy powinni jednak najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie: czy chcieliby żyć w państwie, w którym pod groźbą więzienia zakazuje się przeprowadzania transfuzji krwi.
Co wspólnego ma in vitro z transfuzjami krwi? Otóż coś ma – tak się bowiem składa, że tak jak katolicy sceptycznie podchodzą do procedury zapłodnienia in vitro, tak Świadkowie Jehowy uważają transfuzję krwi za procedurę niezgodną ze swoim światopoglądem. Oczywiście jest to ich święte prawo – każdy ma prawo decydować o swoim życiu lub śmierci. Święte prawo nie powinno jednak nigdy stawać się prawem państwowym – bo co by się stało, gdyby większość Polaków stanowili Świadkowie Jehowy i jakaś partia powołująca się na wyznawany przez nich światopogląd zaproponowałaby karanie więzieniem lekarzy za przeprowadzenie transfuzji – niezależnie od tego co na temat transfuzji myśli dany pacjent? Absurdalne? Oczywiście.

Tak samo absurdalne jest karanie więzieniem za in vitro. Jeśli ktoś uważa tę metodę za sprzeczną ze swoim światopoglądem – to po prostu z niej nie korzysta i np. godzi się z bezdzietnością, albo decyduje się na adopcję. Jeśli lekarz uważa in vitro za metodę niemoralną – nie zatrudnia się w klinice leczenia niepłodności. Ale ustawowe zmuszanie kogoś do zaakceptowania jakiegoś światopoglądu cofa cywilizację do czasów, gdy wszyscy – pod sankcją surowych kar - musieli wyrażać przekonanie, że ziemia jest płaska i opiera się na czterech żółwiach. A w takim świecie nie byłoby nie tylko in vitro i transfuzji – ale pewnie nie byłoby również kilku innych wynalazków, które czynią życie ludzkie nieco łatwiejszym, przyjemniejszym i dłuższym.  
 
No dobrze – powiedzą przeciwnicy in vitro – ale co z nadliczbowymi zarodkami powstającymi w czasie tej procedury, które następnie, według obrońców życia, czeka los gorszy od śmierci (czyli – w praktyce - nieistnienie). Otóż faktycznie zarodki nadliczbowe mogą być obecnie niszczone (choć nie ma dowodów, że ktoś je niszczy) – ale nie dlatego, że in vitro nie jest zakazane, ale dlatego, że kwestia ta w ogóle nie jest uregulowana. Co więcej – jeśli in vitro rzeczywiście zostałoby zakazane pod groźbą więzienia – wówczas niechybnie przeniosłoby się do podziemia, a tam już na pewno nikt nie dbałby o nadliczbowe zarodki.

Obrońcom życia polecam więc radę Tadeusza Mazowieckiego, której późniejszy premier udzielił w latach 80-tych Sewerynowi Jaworskiemu. Jaworski, widząc w grudniu 1981 roku Mazowieckiego w obozie dla internowanych miał mu powiedzieć z wyrzutem: „a mówiłem, żeby działać ostrzej”. Na co Mazowiecki spokojnie odpowiedział: „a mówiłem, żeby działać mądrzej” – czego wszystkim odpowiedzialnym za polskie prawo życzę.