Kryminalny Wprost: Warszawski łącznik

Kryminalny Wprost: Warszawski łącznik

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kryminolog prof. Brunon Hołyst uważa narkotyki za źródło najpoważniejszych przestępstw drugiej połowy XX wieku (fot. sxc.hu)Źródło:FreeImages.com
Kryminolog prof. Brunon Hołyst uważa narkotyki za źródło najpoważniejszych przestępstw drugiej połowy XX wieku. Narkomania i związane z nią przestępstwa występują niemal we wszystkich społeczeństwach świata, obejmując swym zasięgiem kilkadziesiąt milionów ludzi, przeważnie młodych – donosił w 1984 roku “Wprost”.
W latach 80. zjawisko to było szczególnie widoczne w Stanach Zjednoczonych, ale jego rozmiary z roku na rok rosły, również w Europie zachodniej. Centrami tranzytowymi narkotyków były wg. danych Interpolu: Holandia, Szwecja, Hiszpania oraz Czechosłowacja, a wcześniej też Bułgaria. Jedynie w Szwecji, dzięki drastycznym środkom stosowanym przez policję, problem narkomanii udało się zmniejszyć. Wzrost przestępczości narkotykowej widać było również w krajach socjalistycznych.

Równocześnie ze wzrostem liczby narkomanów, rozwijała się ich nielegalna produkcja,  przemyt i handel. Kilkakrotnie zwiększyła się produkcja najniebezpieczniejszego wówczas opium i jego pochodnych – morfiny i heroiny. Roczna nielegalna produkcja opium  w 1984 roku wynosiła między  1,5 a 1,6 tys. ton, a heroiny między 20 a 30 ton.

Mimo zaostrzających się z roku na rok kontroli celnych, a także coraz sprawniejszego funkcjonowania wyspecjalizowanych służb policyjnych do walki z handlem i przemytem narkotyków, jak podaje „Wprost”, w połowie lat ’80, wg. ocen Interpolu tylko 5-10 proc. przemycanych środków odurzających ulegało konfiskacie. A ponieważ przemyt i handel narkotykami przynosił ogromne zyski, coraz częściej zajmowały się nim mafie.

Narkotyki przemycano na różne sposoby; np. w czasie wojny wietnamskiej Amerykanie szmuglowali opium i heroinę w trumnach z ciałami poległych żołnierzy. W Polsce do 1971 roku nie ujawniono poważniejszych afer związanych z przemytem narkotyków na skalę międzynarodową. Natomiast latem 1971 r. w Poznaniu skonfiskowano 32 kg pochodzącego z Afganistanu haszyszu o wartości ok. 720 mln zł., który miał trafić do RFN.

Drugi przypadek ujawnienia przemytu haszyszu miał miejsce w Warszawie w tym samym roku, a dwa lata później, również w stolicy, skonfiskowano 80 kg krajanki roślinnej z dużą zawartością marihuany, posiadającej czynne właściwości halucynogenne. W 1979 r. skonfiskowano przeszło 1 kg ziela cannabis, a w 1980 r. po raz drugi trafiono na ślad afery przemytniczej – na statku„Władysławowo" celnicy odkryli 51,6 kg heroiny, o łącznej wartości wynoszącej wówczas 10 mln dol. Niestety, w wyniku śledztwa w sprawie nie zdołano udowodnić udziału w przemycie nikomu z załogi statku.

Rok później na wybrzeżu wykryto blisko 13 kg heroiny. Ponownie na ten narkotyk – przemycany przez Polskę tranzytem – trafiono w 1983 roku. M.in. to zdarzenie zrodziło podejrzenie, że z uwagi na fakt, że dawne europejskie szlaki narkotykowe, prowadzące przez Bułgarię, zostały skutecznie odcięte, Polska stała się nowym obiektem zainteresowania przemytników narkotyków pochodzących z Azji Południowo-Wschodniej i przemycanych do Europy zachodniej, a stamtąd do Ameryki Północnej.

***

Francuscy spece twierdzą, że na każde sto kilogramów przemycanej do Europy heroiny, zaledwie dwa, a może nawet mniej, są w stanie wykryć celnicy i policjanci. Reszta przenika przez najgęstszą nawet sieć.

Od producentów - głównie z Azji Południowo-Wschodniej - narkotyki docierają do Europy i dalej najróżniejszymi drogami; w różnych, najbardziej nawet makabrycznych skrytkach. Rok temu na granicy tajlandzko-malezyjskiej zatrzymano grupę handlarzy, szmuglujących heroinę w... zwłokach kilkuletnich dzieci. Uśmiercano je po to, żeby mogły pełnić rolę pojemników.

Od kilku lat coraz głośniej o tzw. polskim szlaku...

Zbąszynek, 25 listopada 1983 r. Pociąg międzynarodowy z Moskwy do Paryża, przez Warszawę Gdańską, Berlin Ostbahnhof, przyjeżdża w miarę punktualnie; tuż przed godziną dziewiętnastą. Krajowi pasażerowie wysiadają; następny postój to Kunowice, na samej granicy. Wsiadają celnicy i nasza grupa reporterska, obserwująca ich pracę. Nikt nie oczekuje wielkich sensacji.

Bufet „Warsu" nieczynny. Wznowi działalność dopiero po zakończeniu odprawy celno-paszportowej. Mimo to kręci się po wagonie niewysoki, ciemnoskóry chłopak. Na widok celników wychodzi.

Julian Saj, z kunówickiej ekipy, znajduje tymczasem pusty przedział... Właściwie, nie całkiem pusty. Jest w nim bagaż, na stoliku pod oknem stoi nie dopita butelka Coca Coli, obok napoczętej paczki krakersów, leży jakiś magazyn ilustrowany - nie ma tylko właściciela tego dobytku. Lekkomyślny? Od pasażerów z sąsiedniego przedziału, gdzie dla odmiany jest komplet, celnik dowiaduje się, że podróżuje tam samotny młody człowiek, zdaje się Azjata.

Celnik prosi kolegę o popilnowanie bagażu - a nuż coś zginie obcokrajowcowi - i rusza na poszukiwania. W stronę „Warsu"; nikogo. Zawraca na czoło pociągu. Jest! W jednym z pierwszych wagonów przechadza się po korytarzu młody człowiek, pasujący do opisu. Mimo trudności w porozumieniu - celnik posługuje się niemieckim, rosyjskim i polskim; tamten francuskim i angielskim - okazuje się, że to właśnie ów „lekkomyślny".

Legitymuje się dokumentem podróżnym (travell document) bezpaństwowca, wydanym przez paryską prefekturę policji. Sal-Kunasingam K., narodowości tamilskiej, urodzony 9 lutego 1960 w Dżafnie (Jaffna) na Sri Lance, zamieszkały pod Paryżem. Bez obywatelstwa - jak twierdzi - jest uchodźcą politycznym.

Dokumenty podróżne i deklaracja celna w porządku. Podczas kontroli bagażu celnicy znajdują plastikową torbę z używaną odzieżą damską i list, pisany po polsku, a zaadresowany następująco: „Panna (?) Menia S..." (nazwisko jest znane uczniom całego świata, zwłaszcza Polski i Francji, z podręczników fizyki i chemii). Po list i torbę - udaje się zrozumieć z tłumaczeń Sal-Kunasingama - zgłosi się w Paryżu mężczyzna w okularach. Zresztą, na kopercie jest dokładny adres...

Uwagę celników zwraca inny szczegół. Tamilski uchodźca przekroczył granicę PRL dwa dni temu, 23 listopada, w celach turystycznych. Wymienił natomiast pieniądze na czternaście dni pobytu, część zresztą wiezie w postaci niezrealizowanych czeków. Dwudniowy turysta? Zapada decyzja o kontroli osobistej.

Julian Saj przesuwa dłońmi po ciele Cejlończyka i wyczuwa dziwne zgrubienie w okolicy nerek. Na migi nakazuje podciągnąć sweter i koszulę. Ukazuje się elastyczny pas-gorset, który podtrzymuje dwa plastikowe pojemniki. Zawartość ich stanowi szarobiały proszek.

- Co to jest? - pytający ton i gest w stronę pojemników wystarczają zamiast tłumaczenia. Bez tłumaczenia natomiast nie sposób zrozumieć chaotycznych wyjaśnień po francusku i angielsku. Szansa dla nas - pośrednicząc między celnikami a podejrzanym pasażerem poznamy sprawę bliżej.

Celnik zwraca uwagę na nieproporcjonalnie wielkie, w stosunku do mikrej postury właściciela, buty. I znowu trafia - znajduje w nich dwa następne pojemniki, udające wkładki paro-centymetrowej grubości. W czubkach butów tkwią jeszcze dwa, mniejsze.

- Co jest w tych torebkach?

Ciemnoskóry chłopak lekko blednie, zalewa nas potokiem słów, gestykuluje gorączkowo. Z mieszaniny słów francuskich, angielskich, i w jakimś nieznanym języku - tamilskim zapewne - można wyłapać coś o związku z seksem i antykoncepcją. Nie wiadomo tylko, czy dotyczy to zawartości, czy może opakowania. Część proszku upchano bowiem w prezerwatywach... Ale nie, jednak chodzi o zawartość:

- To sleep... with a lady - opanowuje się nieco i przechodzi na angielski - She drink it... Afrodyzjak? Sal-Kunasingam tłumaczył, że jest to środek pobudzający, przede wszystkim dla pań, że kiedy dziewczyna wypije roztwór, wówczas nie każdy pan potrafi jej sprostać w pościeli i, że jest „very good". Jak „very" pokazuje przy pomocy gestów i przewracania oczyma.

Dlaczego w takim razie ukrył ów proszek w tak przemyślny sposób? Pytanie to tylko przez chwilę sprawia mu kłopot. - Bo powiedziano mu, że w Polsce albo NRD mogą to skonfiskować. Powiedział przyjaciel, na którego prośbę podjął się roli kuriera. A właściwie dwóch przyjaciół, Tamilów, jak i on. Jeden mieszka w Paryżu i będzie czekał na przesyłkę, drugi spotkał się z nim w Warszawie - przyleciał z Indii - i przekazał pakunki, buty i pas elastyczny...

Mniej więcej godzinę później, na posterunku celnym w Kunowicach, Sal-Kunasingam podaje zupełnie inne zastosowanie szarawego proszku. Ma to być środek nasenny i przeciwbólowy. Na dokładkę, wcale nie azjatyckiego pochodzenia:

- Albania, Albania - powtarza kilka razy, pokazując paczuszki.

Co, w takim razie, z owym seksualnym zastosowaniem? Okazuje się, że i do tego się nadaje. Jakiś cudowny wręcz proszek! Łączy w sobie dwie, wykluczające się właściwości. Usypia i podnieca... Może to jednak narkotyk, jak podejrzewamy? Ale, o dziwo, słów takich jak „drugs", „narcotics" nasz rozmówca wydaje się zupełnie nie rozumieć. Niewiele pomaga wyliczanie: haszysz, morfina, heroina, marihuana, LSD... Krzywi się tylko i gwałtownie kręci głową.

Oficjalne przesłuchanie odbywa się już bez naszego udziału; sprowadzono tłumacza. Zresztą, jesteśmy osobami postronnymi, a tu tajemnica śledztwa... Poza tym nadjeżdża pociąg wiozący polskich robotników z NRD, obiekt naszych zainteresowań.

Musimy poskromić ciekawość. Przynajmniej na razie.

Poznań, 12 grudnia 1983. Telefonicznie dowiaduję się o stan sprawy. W Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Gorzowie Wlkp. mówią tylko, że Cejlończyk jest zatrzymany decyzją prokuratora, śledztwo w toku.«. Na pytanie, co było w plastikowych woreczkach, słyszę:

- No..., w każdym razie, na pewno środek odurzający. Odpowiedź z Prokuratury Wojewódzkiej jest mniej enigmatyczna: 

- Heroina.

Gorzów Wlkp., 25 stycznia 1984. Dokładnie w dwa miesiące po zatrzymaniu Sal-Kunasingama K. śledztwo jest już zakończone, akt oskarżenia sformułowany. Właśnie tłumaczy się go na angielski, aby oskarżony mógł się zapoznać z zarzutami.    

Przede wszystkim szukam ekspertyzy. Jest. Zawartość czterech torebek plastikowych, tyluż prezerwatyw, stanowiła niemal czysta heroina. Wykryto jedynie śladowe ilości papaweryny i narkotyny, środków odurzających o nieco słabszym działaniu.

Przypominam sobie rozmowę z Cejlończykiem sprzed dwóch miesięcy. Zapytany o wartość tego cudownego proszku, bez wahania wymienił 1600 dolarów. Tyle miało być warte wszystko, co wiózł. A było tego, jak stwierdzono na najdokładniejszych wagach, kilogram i dziewięćset gramów.

Według Komendy Głównej MO, cena jednego kilograma heroiny wynosi na Zachodzie 300 tysięcy dolarów. Jest to jednak najprawdopodobniej cena hurtowa, niższa. Według innych źródeł w detalu za sto gramów heroiny płaci się 125 tys. dolarów. Nietrudno obliczyć, jaki majątek skonfiskowano Sal-Kunasingamowi K.

W śledztwie ustalono, co następuje: W połowie listopada Sal-Kunasingam, dwudziestotrzyletni Tamil, przebywający we Francji na prawach uchodźcy politycznego, a zatrudniony jako sprzątacz w lokalu „Sex Pension" w Paryżu, spotyka się z rodakiem, Karuthtanem T. Zgadza się pojechać na jego prośbę (i koszt) do Warszawy, aby pomóc innemu Tamilowi w przewiezieniu „środków od bólu głowy i nasennych". Z niezbyt jasnych powodów czekający w Warszawie Gunasegarm S. nie może sam przywieźć paczek do Francji. Można się domyślać, że po prostu jest tam zbyt dobrze znany...

Spotyka się z Gunasegarmem natychmiast po przyjeździe do Warszawy, 23 listopada. Znają się jeszcze ze Sri Lanki, więc długo trwają rodaków rozmowy w hotelu „Praga". Do towarzystwa przyłącza się niezidentyfikowany Hindus. W czwartek, 24 listopada, zwiedzają Warszawę. Później w hotelu Gunasegarm przekazuje Sal-Kunasingamowi towar i wyposażenie - pas elastyczny oraz buty. Co ciekawe; buty jak stwierdzono, wykonane zostały w Polsce. Sal-Kunasingam od razu zakłada to wszystko. Oswaja się.

Następnego dnia w południe Tamilowie udają się na Dworzec Warszawa Gdańska. Sal-Kunasingam wsiada do pociągu i wysłuchuje ostatnich instrukcji. Przed samym odjazdem zgadza się przekazać list i paczkę, które otrzymał od nieznajomego młodego Polaka, (w śledztwie dotarto do niego: okazał się - na swoje szczęście - nie związany z tą akurat sprawą). O godzinie 13.49 pociąg rusza w kierunku granicy...

Sal-Kunasingam K. czeka na rozprawę. Prokurator zarzuca mu usiłowanie wywozu towarów w ilości wskazującej na cel handlowy i o wartości przekraczającej 100 000 złotych, a także usiłowanie wywozu środków farmakologicznych bez wymaganego zezwolenia. Za pierwsze przestępstwo grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności, za drugie do 3 lat.

W ciągu tych miesięcy nikt się o niego nie troszczy, nie licząc organów ścigania. Jego rodacy - przyjaciele, jak sam ich nazywa - zniknęli. Gunasegarm S. zapewne jeszcze tego samego dnia, 25 listopada, wyleciał do Portugalii, po Karuthtanie T. nie zostało w Paryżu najprawdopodobniej ani śladu. Nikt też nie wpłaca kaucji, choć Sal-Kunasingam dał do zrozumienia, że czeka. Dość jasno wynika to z jego listu do młodszego brata, żyjącego w ich podparyskim mieszkaniu z zapomogi...

Czy rzeczywiście wykorzystano jego nieświadomość i uczynność? Tak twierdzi on sam. I tak w tej branży bywa, jak mogliśmy się przekonać, oglądając w tv „Francuskiego łącznika".

"Wprost” 19 lutego 1984, Nr 8 

Opracowanie cyklu „Kryminalne Wprost”, Izabela Smolińska, Sylwester Latkowski