"Wampir" 2.0 – historia jednego z najgroźniejszych polskich gwałcicieli

"Wampir" 2.0 – historia jednego z najgroźniejszych polskich gwałcicieli

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Wampir" 2.0 – historia jednego z najgroźniejszych polskich gwałcicieli (fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
To nie jest ani historia budzącego strach śląskiego "Wampira" z Zagłębia ani "Skorpiona" z Trójmiasta. Ten przestępca, mimo że z zimną krwią gwałcił młode dziewczyny nie doczekał się swojego pseudonimu. W reportażu "Amant ze sznurkiem" napisał o nim w 1988 r. tygodnik "Wprost".
Koniec maja 1987, godzina 20.00, dzielnica willowa jednego z większych miast w Polsce północnej. 15-letnia dziewczyna ubrana w efektowny dres biegnie po alejkach okalających niewielki park. Zaczepia ją niski brunet. 

- Może byśmy tak pobiegali sobie razem? – pyta.

Dziewczyna przebiega na drugą stronę drogi, nie wiedząc, że mężczyzna podąża za nią. Nie widzi również, że odwiązuje on sznurek, którego używa jako paska. Gdy jest już blisko, dziewczyna chce się odwrócić. W tej chwili na jej szyję zostaje zarzucony sznurek. Mężczyzna, trzymając mocno, ciągnie zaskoczoną licealistkę w bok. Kilka metrów od alejki zostaje ona brutalnie przewrócona. Dziewczyna przeraźliwie krzyczy, a mężczyzna przygniata ją ciężarem własnego ciała. Lewą ręką bije mocno po twarzy, a prawą usiłuje ściągnąć najpierw jej spodnie od dresu, a potem majtki. Gdy w końcu dopiął swego, dostrzegł zbliżających się ludzi. Zerwał się błyskawicznie i pobiegł w stronę przystanku tramwajowego. Być może zostałby ujęty, gdyż jednym z idących na pomoc był znany bokser, ale początkowo ten za napastnika wziął omyłkowo jakiegoś przypadkowego przechodnia.

- Ten Z. to wyjątkowa kanalia - mówi prowadzący śledztwo. - W bardzo brutalny sposób gwałcił młode dziewczyny w wieku od 15 do 20 lat. Za każdym razem działał podobnie. Przez trzy miesiące nie mogliśmy go ująć. - Trzeba przyznać, że pomógł nam trochę przypadek, bo gdyby nie to, nie wiem, ile ofiar miałby on na swoim koncie. Niewykluczone, że mielibyśmy przypadek kolejnego M.. Skończyło się jednak „tylko" na pięciu gwałtach i dwóch usiłowaniach gwałtu. To sporo, a wiadomo, że takie zdarzenie pozostawia trwały ślad w psychice ofiar, zwłaszcza że większość tych dziewczyn nie miała wcześniej żadnych doświadczeń seksualnych z mężczyznami. Przestępców tego typu zawsze niezmiernie trudno ująć, działają w pojedynkę, na stosunkowo dużym obszarze. Nie sposób przewidzieć, gdzie i kiedy nastąpi kolejne uderzenie z ich strony. Organa ścigania, mimo zaangażowania kolosalnych sił i środków, często są bezradne.

Teraz to on nic innego nie robi, tylko płacze, o swoich czynach mówi z wielkim zażenowaniem, jakby się bardzo tego wstydził. W śledztwie nie przyznawał się, ale gdy został rozpoznany przez wszystkie swoje ofiary, przestał zaprzeczać. Mówił, że początkowo chciał zrobić wszystko by uniknąć odpowiedzialności, gdyż obawiał się o los swojej konkubiny i dwojga jej dzieci. Nad losem tych, które gwałcił nie zastanawiał się ani chwilę.

Dane z akt sprawy: Zenon K. - lat 26, kawaler, bezdzietny, pochodzenie chłopskie, wykształcenie podstawowe, zawód: palacz c.o., zatrudniony w rzeźni miejskiej w charakterze ubojowego, skazany wyrokiem Sądu Wojskowego na karę czterech lat pozbawienia wolności za dezercję i próbę nielegalnego przekroczenia granicy PRL. Opinia sądowo-psychiatryczna: w chwili popełniania zarzucanych mu czynów posiadał pełną zdolność rozpoznawania swojego postępowania.

Jadwiga K. jest od trzech lat konkubiną Zenona K. Poznali się w wesołym miasteczku, gdzie wspólnie pracowali. Ona w gabinecie luster, on przy karuzeli. Była wtedy rozwódką z dwojgiem małych dzieci.

- Zenek ujął mnie sposobem odnoszenia się do moich dzieci – mówi ze smutnym uśmiechem. - Nie każdy ojciec jest taki troskliwy i opiekuńczy dla swoich dzieci. O nasze współżycie chce pan zapytać? Proszę pytać, skoro rzeczywiście nie poda pan żadnych danych personalnych, to mogę mówić. Gdzieś chyba po dwóch tygodniach znajomości zaczęliśmy sypiać ze sobą. Podczas zbliżeń nie zauważyłam, żeby był brutalny, czy jakoś szczególnie aktywny.  Przeważnie był bardzo czuły. Kilka razy odmówił mi, tłumacząc się zmęczeniem. Dopiero później skojarzyłam, że odmowy te przypadały na dni, w których dokonywał gwałtów. Współżyliśmy regularnie dwa, trzy razy w tygodniu. I jeszcze jedno – był bardzo o mnie zazdrosny. Urządził mi na tym tle kilka razy awantury. Zupełnie bez powodu.

Lipiec 1987, godzina 16.00, boczna droga nieopodal wsi. Młoda mężatka wraca na rowerze z zakupów. Nagle z boku wybiega Zenon K. i przewraca ją na ziemię. Nim zdążyła zorientować się w sytuacji, już ma boleśnie wykręconą lewą rękę do tyłu i jest prowadzona w pobliskie zarośla. Napastnik przewraca ja w ten sposób, by wykręconą rękę przygniatała własnym ciężarem. Wstając Zenon K. ugryzł kobietę w lewe ucho.

- No, chyba nie żałujesz, lepiej to zrobiłem niż twój stary - dodał, zauważywszy na jej palcu obrączkę. Podszedł do przewróconego roweru, poszperał w torbie i wyjął butelkę miodu pitnego. Odłożył ją jednak szybko i zainteresował się portmonetką; zabrał z niej trzysta złotych. Kobieta usiłuje mu w tym przeszkodzić, lecz została brutalnie odepchnięta. Zenon K. szybkim krokiem odchodzi w stronę głównej szosy, jego ofiara biegnie za nim. Scenę tę zupełnie przypadkowo obserwuje przez lornetkę funkcjonariusz milicji. Zenon K. zostaje poproszony dokumenty. Ucieka. Dopiero groźba użycia broni powoduje, że K. zaprzestaje dalszego oporu i z wykręconą ręką zostaje odprowadzony do radiowozu.

Areszt Śledczy w X. Niski, szczupły nieogolony mężczyzna, wyglądający na jakieś 35 do 40 lat. Łapczywie zaciąga się popularnym.

- Nie wiem co mam mówić. Młodość miałem taką, że szkoda nawet gadać. W domu było nas ośmioro rodzeństwa, rodzice pracowali po różnych pegeerach, a nas umieszczali w domu dziecka. Uciekałem stamtąd. Ojciec za każdym razem odwoził mnie z powrotem. Przez to nawet szkoły nie mogłem skończyć. W wojsku ktoś mi doradził żebym uciekł i dał się złapać, a potem jeszcze się przyznał, że chciałem prysnąć za granicę, to mnie wsadzą, ale do szkoły poślą. Tak też się stało. Wyszedłem w 1985 roku, ukończyłem kurs palacza c.o. Co prawda tylko na dostateczny, jakoś mi się udało. Jeszcze przed wojskiem miałem dziewczynę, z którą chciałem się ożenić. Nawet na przysięgę do mnie nie przyjechała. Cały wyrok odsiedziałem, a ona nie była na ani jednym widzeniu. Raz tylko przysłała widokówkę z gór, żebym się trzymał.

- Ma pan do niej żal – pytam, ale nie otrzymuję odpowiedzi, rozmówca wybucha płaczem i wielką ciemną chustką długo wyciera oczy i nos; z wyraźną ulgą przyjmuje kolejnego papierosa.

- Potem poznałem drugą kobietę z dwojgiem dzieci. Zamieszkaliśmy razem i było nam chyba dobrze. Bardzo kocham te dzieciaki. Teraz konkubina odwiedza mnie raczej rzadko. Myślę, że przyjeżdża z litości i chce się dowiedzieć, jaki wyrok dostanę, a potem dopiero postanowi, co robić. Parę miesięcy temu była u mnie matka i powiedziała, że Jadźka żyje teraz z jakimś rozwodnikiem. Nie wytrzymałem tego i w celi pociąłem się po przegubach rąk zaostrzoną łyżką. Gdybym miał jakieś lepsze narzędzie, zrobiłbym to tak, że skończyłoby się szyciem. Dostałem czternaście dni "twardego łoża".

- Czy zdaje sobie pan sprawę, że w zakładach karnych skazani bardzo nie lubią sprawców pewnych przestępstw? - Tak, odczułem to. W celi jest nas ośmiu. Dwóch co prawda grypsuje, ale oni to robią nie z przekonania, tylko dla podtrzymania tradycji, i nie dokuczają mi. Mówią, że każdy ma swoje sprawy i ich nie obchodzi, za co kto siedzi. Z innymi różnie bywa, ale wolałbym o tym nie mówić.

- Dlaczego pan to robił?

- Nie myślałem o tym. W ogóle nie wiem, jak do tego doszło. Miałem kobietę, którą kochałem, dzieci, dobrą pracę, nieźle zarabiałem. Dopiero po wszystkim uprzytomniłem sobie, co zrobiłem. Bałem się, chciałem pójść do jakiegoś zaufanego lekarza i powiedzieć, że coś się ze mną dzieje, sam nie wiem, co. W ogóle chciałem pójść na milicję i przyznać się do wszystkiego. Nie wiem, dlaczego to robiłem.

PS. Dane pozwalające zidentyfikować osoby opisane w artykule zostały zmienione.

Tomasz J. Musiał, Wprost, 24 lipca 1988 nr 30 (295)

Najgłośniejszym „wampirem gwałcicielem” po wojnie był Zbigniew M., działający od listopada 1964 r. do marca 1970 r. Wykryty został w styczniu 1972 r. Udowodniono mu 14 zabójstw młodych kobiet oraz 5 usiłowań zabójstwa. Był on prawdziwym postrachem dla mieszkanek Śląska i Zagłębia. Napadał przeważnie na kobiety powracające wieczorem z pracy do domu, w okolicach przystanków autobusowych, tramwajowych i stacji kolejowych. Swoją ofiarę uderzał twardym narzędziem w głowę, a następnie gwałcił. Do jego wykrycia została zaangażowana specjalna grupa śledcza, składająca się z najwybitniejszych ekspertów z przeróżnych dziedzin, od psychologów począwszy, a na fizykach i chemikach skończywszy. Przestępca starał się zostawiać jak najmniej śladów, np. prawie zupełnie nie działał w zimie. Sprawa ta była przedmiotem wielu publikacji, a także stanowiła inspirację dla autorów scenariusza filmu pt. „Anna i wampir" („Anna" to kryptonim sprawy).

Od 1975 do 1983 roku  w okolicach Trójmiasta grasował Paweł T. (pseudonim “Skorpion”), mający na swoim koncie zabójstwa 9 kobiet oraz 11 usiłowań. Sposób jego działanie był bardzo podobny do napadów M. – atakował samotne idące kobiety, uderzając kilkakrotnie młotkiem w głowę. Wiele spośród jego ofiar, które nawet przeżyły “spotkanie” z nim, w następstwie odniesionych obrażeń do końca swego życia pozostanie kalekami.

Stosunkowo niedawno w Poznaniu głośno było o nekrofilu. Bezcześcił on zwłoki kobiet na poznańskich cmentarzach, obnażając je i wykrawając narządy rodne oraz sutki, które przechowywał później u siebie w domu. Poza tym dokonał zabójstwa 11-letniej dziewczynki oraz dwóch kobiet. Działał od 1971 roku do 1984, z siedmioletnią przerwą, w trakcie której odbywał karę wolności za usiłowanie czterech gwałtów.

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych na terenie województwa katowickiego Mieczysław Z. dokonał czterech zabójstw młodych kobiet i aż kilkudziesięciu gwałtów. Ujęto go w 1981 roku.