Kasa bez granic

Kasa bez granic

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. sxc
10 tys. zł na rękę, biuro z panoramą na stolicę i zabawki jak z filmu science fiction. Tak mają pracownicy Fronteksu, jedynej agencji UE w Polsce.
Centrum Warszawy, biurowiec Rondo 1 – jeden z najdroższych adresów na mapie Polski. Korytarzami na 22. piętrze sunie pani z wózkiem zastawionym płynami do czyszczenia. Nagle zatrzymuje się przed szklaną kapsułą. Wchodzi do środka. Drzwi się zamykają, a kobieta wpatruje się w blaszane pudło. Żeby mogła wejść do pomieszczeń biurowych, specjalna aparatura musi najpierw zeskanować siatkówkę jej oka. Po robotycznym komunikacie: „Zostałaś zidentyfikowana”, kapsuła się otwiera, a kobieta może się zająć sprzątaniem. Czy to obrazek z „Gwiezdnych wojen”?

Nie, przez takie kosmiczne procedury musi kilka razy dziennie przechodzić każdy, od sprzątaczki po dyrektora, pracujący we Fronteksie – agencji UE zajmującej się ochroną granic. Dostaliśmy ją od Unii Europejskiej w 2005 r., wtedy, kiedy nowe kraje członkowskie biły się między sobą o lokalizacje nowo powstających agend unijnych. Zaledwie w kilka lat Frontex rozrósł się do pokaźnych rozmiarów, rozdmuchując własny budżet 19-krotnie – z 6,1 mln w 2005 r. do 118,2 mln euro w 2011 r. Wzrosła też liczba pracowników (z początkowych 45 do 313 w tym roku). Ale to jeszcze nic.

Agencja chce wydać pieniądze unijnych podatników na jeszcze bardziej prestiżową siedzibę. Za dwa lata z dotychczasowych pięciu pięter w Rondo 1 przenosi się do Warsaw Spire – najwyższego biurowca w Europie, który powstaje w centrum stolicy. Tam zajmie już dziesięć pięter. Deweloperowi (belgijskiej firmie Ghelamco Poland) Frontex spadł z nieba, bo zdaniem analityków rynku nieruchomości w czasach kryzysu ciężko znaleźć śmiałka, który wynajmie tyle pięter w tak drogich biurach. Rocznie opłaty za wynajem mogą kosztować Frontex nawet 1,2 mln zł.

Agencje Unii Europejskiej zdążyły nas już przyzwyczaić do lekkiej ręki w wydawaniu unijnej kasy. Brytyjski think tank Open Europe policzył, że tylko w zeszłym roku na działalność różnych agend UE Europejczycy wydali 2,6 mld euro, czyli aż o jedną trzecią więcej niż w 2010 r. Duża część pieniędzy idzie na tak bezsensowne wydatki jak stworzenie mapy Europy ułożonej z żywych roślin w siedzibie Europejskiej Agencji Środowiskowej w Kopenhadze. Projekt kosztował ok. 300 tys. euro. Zdaniem brytyjskiego eurodeputowanego Godfreya Blooma to dowód na to, jak Unia marnuje pieniądze, a od nas samych żąda cięć w wydatkach. Może jednak chociaż w przypadku działalności Fronteksu jest inaczej?

Cały tekst można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego wieczoru jest dostępny w formie e-wydania.

Najnowszy numer "Wprost" także dostępny na Facebooku.