Wenecja 2013: Życie pisze najlepsze scenariusze? Nieprawda

Wenecja 2013: Życie pisze najlepsze scenariusze? Nieprawda

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu "Parkland" (fot. mat. pras. dystrybutora) 
W weneckim konkursie pojawiły się dwa filmy oparte na faktach. Brytyjska "Philomena" i amerykański "Parkland" o zabójstwie Kennedy'ego.
W 1951 roku Philomena Lee miała osiemnaście lat. Prosta dziewczyna po szkole zakonnej nie miała pojęcia, czym jest seks. Nie wiedziała nawet skąd się biorą dzieci. Do czasu, gdy na wiejskim festynie podszedł do niej szarmancki mężczyzna proponując jabłko w karmelu. Gdy ciąża stała się widoczna, rodzice posłali córkę do sióstr.

Jest rok 2004. Przez ponad pięć dekad Philomena utrzymywała zdarzenie z młodości w tajemnicy. Teraz jednak zwraca się do dziennikarza, Martina Sixsmitha z prośbą o pomoc w odnalezieniu odebranego jej przez zakonnice Anthony'ego. Nie wie, że sprzedały one dziecko do Stanów.

W tej historii wszystko jest niezwykłe. Cała seria amoralnych zachowań sióstr (także w XXI wieku), kolejne zbiegi okoliczności, trudne decyzje, które kobieta musiała podjąć, biografia syna.

Stephen Frears, jeden z najbardziej znanych brytyjskich reżyserów rekonstruuje proces odkrywania przeszłości z olbrzymim wyczuciem. Koncentruje się na relacji Sixsmitha i pani Lee. Zgorzkniałego intelektualisty i zwyczajnej kobiety z niższych klas. Zderza ze sobą ich podejście do religii, sposób odbierania świata, życiowe priorytety.

- Nie ukrywam, że stary cynik Sixsmith jest mi bliższy – śmiał się w Wenecji Frears. - Ale właśnie złożoność i nieoczywistość fabuły zaciekawiła mnie w tym projekcie.

W krytyce katolickiego kościoła i koncepcji grzechu reżyser nie jest zajadły. Każdy z bohaterów ma tu swoje prawdy i przekonania. Ich perspektywy często zamiast wykluczać, uzupełniają się. Zdarza się, że to kobieta, choć pozbawiona erudycji, okazuje się bardziej otwarta na innych, jest w stanie odnaleźć w sobie więcej zrozumienia i akceptacji odmiennych punktów widzenia. W filmie nie ma krztyny zadęcia. To propozycja lekka i przejmująca zarazem. Świetne, błyskotliwe dialogi śmieszą, losy oddzielonej od dziecka matki wzruszają, rola kościoła w historii przeraża.

Kontrast między bohaterami świetnie oddają w swoich kreacjach Steve Coogan i wybitna w tej roli Judi Dench. Wenecja przyjęła wspaniałą aktorkę owacją na stojąco.

- Uważam, że takie historii o ciemnej stronie kościoła trzeba nagłaśniać - stwierdziła artystka, o której mówi się tu jako przyszłorocznej kandydatce do Oscara. - Jestem pod wrażeniem Philomeny Lee, bo była w stanie wybaczyć ludziom, którzy spowodowali największą traumę jej życia.

Wychodząc od prawdziwej historii Frears opowiada o tolerancji, wierze, miłości do syna, sile korzeni. Tej umiejętności odnajdywania uniwersalnych tematów w przeszłości brakuje w "Parkland". Peter Landesman rekonstruuje kilka dni po zamachu na Kennedy'ego w Dallas. Pokazuje szpital, do którego przywieziono prezydenta i – następnego dnia - zamachowca. Działania służb specjalnych (i ich poczucie porażki). Portretuje dziennikarza, który nagrał morderstwo kamerą 8 mm. To obraz Ameryki w żałobie. Ameryki, która traci niewinność i której wartości zostają wystawione na próbę. U Landesmana zwycięża jednak państwotwórcza wersja historii. Sztandary powiewają, a bohaterowie w rytm ilustracyjnej muzyki deklarują miłość do ojczyzny. I tylko postać brata strzelca naprawdę wzbudza zainteresowanie. To człowiek, którego życie legło w gruzach bez cienia jego winy.

"Philomena" i "Parkland" pokazują, jak nieprawdziwe jest powiedzenie, że to życie pisze najlepsze scenariusze. Owszem, życie dostarcza świetnych materiałów. Scenariusze piszą ludzie. Jedni lepsze, drudzy, niestety, gorsze.