Polskie życie na squacie

Polskie życie na squacie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. sxc.hu Źródło: FreeImages.com
Przez klika dni po Marszu Niepodległości stacje informacyjne do znudzenia pokazywały zdjęcia z ataku na Przychodnię. Przy okazji cały kraj dowiedział się, że w opuszczonym budynku w samym centrum miasta, tuż przy Marszałkowskiej, mieszka kilkadziesiąt osób. Pokazujemy jak żyją.
Konrad mówi, że ten atak był tak oczywisty, że aż nieprawdopodobny. Jasne, już od 8 listopada w squacie Przychodnia mieli rozpisane całodobowe dyżury na dachu. Stamtąd sprawdzali, czy narodowcy do nich nie idą. Jasne, przez kilka dni żyli w stanie podwyższonej gotowości, nawet kolektywnie gotowali obiady. Ale zakładali, że przyjdą do nich 10 listopada w nocy, może nawet rano, przed samym marszem. Nie chciało im się wierzyć, że kilkadziesiąt zamaskowanych osób po prostu wyjdzie z narodowego pochodu i zaatakuje ich squat. 11 listopada, kilka minut po 15, Konrad akurat stał na dachu z lornetką. To przez nią zobaczył, jak grupa narodowców zakłada kominiarki. Wiedział, co się zaraz stanie. Przez walkie-talkie dał sygnał tym na dole, żeby się szykowali. W squacie było 25 osób, z czego połowa to dziewczyny. Żadni, jak mówi Asia, mieszkanka squatu, hardkorowi fajterzy, więc każdy musiał wiedzieć, co ma robić. Ci z dołu podawali butelki tym na górze, reszta rzucała z okien tym, co było pod ręką. Butelką, kamieniem, cegłą. Albo kalafiorem. Z poważniejszego arsenału tylko Konrad miał procę. Ale zepsuła się po drugim strzale.

Dwa piętra budynku to ułatwienie w obronie, ale nie wiadomo, co by się stało, gdyby narodowcom udało się wejść do środka. Asia, kiedy sobie to przypomina, musi przyznać, że nie było w tym żadnego planu. No chyba że taki, żeby po prostu przetrwać. Narodowcy podpalili stojący przed squatem samochód. I chyba to uratowało mieszkańców Przychodni, bo gdy przyjechali strażacy, a zaraz za nimi zjawiła się policja, napastnicy uciekli. Medialny show ze squatami w rolach głównych dopiero się jednak zaczął.

Przez klika dni po Marszu Niepodległości stacje informacyjne, nie tylko w Polsce, do znudzenia pokazywały zdjęcia z ataku na Przychodnię. Przy okazji cały kraj dowiedział się, że w opuszczonym budynku w samym centrum miasta, tuż przy Marszałkowskiej, mieszka kilkadziesiąt osób. Niektórzy dziwili się, jak to możliwe, prawicowi publicyści grzmieli, że powinno się ich stamtąd jak najszybciej wykurzyć, a lewicowi z obrony Przychodni zrobili drugi Grunwald. Squattersi organizowali konferencje prasowe, przekonywali, że napastnicy chcieli ich zabić i rzucali oskarżenia wobec wszystkich uczestników marszu o to, że wspierają faszystów. (...)

Po Syrenie oprowadza mnie Antek mieszkający w squacie od trzech lat. Kilka osób siedzi w kuchni, wokół stołu biega dwójka małych dzieci. – O, to jest Dech. Dwuletni lewak i komuch. A to Ramisa, ma trzy lata, ale też jest nielegalnym człowiekiem, bo przyjechała tu z Czeczenii. To na nich z butelkami przyszli tu faszyści – ironizuje Antek.

Kilka metrów dalej przy kuchni stoi pani Irenka, najstarsza squaterka. Ma 78 lat, trafiła tu rok temu, gdy wyeksmitowano ją z kamienicy, w której zmienił się właściciel. – Głodni jesteście? Może coś zjecie? – pyta troskliwie. Kiedy 11 listopada napastnicy wdarli się na podwórko Syreny, płakała ze strachu. Dopóki nie zaczęli krzyczeć: „Raz sierpem, raz młotem, czerwona hołotę”. Działała w KOR i Solidarności, krzyczała to samo 30 lat wcześniej, walcząc z systemem. Gdy usłyszała, że teraz ktoś wykrzykuje to samo hasło, rzucając w jej dom butelkami, wydało jej się to tak absurdalne, że przestała płakać i zaczęła się śmiać. – To bzdura, że to miejsce, w którym lewicowe dzieciaki sobie imprezują albo robią rewolucje. To najczęściej wcale nie jest wybór tych ludzi. To po prostu jedyne miejsce, do którego mogą pójść ludzie biedni, wykorzystywani czy imigranci. Wszyscy ci, którzy nie pasują do wizji wielkiej Polski katolickiej, białej, zdrowej i najlepiej średnioklasowej – mówi Antek.

Asia, która od roku mieszka w Przychodni przekonuje, że równie bzdurne są oskarżenia że ich squat to siedziba Antify. – Bo co to jest antifa? Nie ma takiej organizacji, to po prostu wszyscy, którzy są antyfaszystami. Jakbym pytała ludzi, to by się okazało, że antifą jest pół miasta. Równie dobrze można powiedzieć, że zaatakowali siedzibę ludzi o niebieskich oczach – przekonuje.

Tyle że walczące fizycznie bójówki Antify co jakiś czas pojawiają się na polskich ulicach. Nie pasują do pokojowej twarzy antyfaszystowskiego ruchu, więc publicznie przedstawiciele lewicy nie chcą o nich mówić. W ostatni piątek w kilku portalach internetowych pojawił się list, który warszawska Antifa miała wysłać do grup kibicowskich Legii: „Od dziś każdy podejrzany typ w szaliku Legii na ulicach Warszawy jest narażony na to, że zostanie bez ostrzeżenia pocięty kosą albo poważnie okaleczony w inny sposób. Warszawiacy nie będą tolerować faszyzmu w swoim mieście. Jeżeli trzeba będzie was wszystkich wymordować, nie zawahamy się, żeby to zrobić”. Nie wiadomo, czy list jest prawdziwy, ale w przeszłości podobne groźby pojawiały się już na anarchistycznych portalach. (…)

Kiedy w telewizji pokazywano na żywo atak na Przychodnię, rozdzwoniły się ich telefony. Rodzice dzwonili do Asi, bo przecież wiedzą, że mieszka na squacie. Zaakceptowali to, tata wysłał im nawet pieniądze na nowe szyby. Rodzice mieszkają 600 kilometrów od Warszawy, Asia nie bardzo ma wybór. Mogłaby może pracować w dziadowskiej pracy 12 godzin i wynająć pokój na Białołęce, ale woli żyć w Przychodni. Fakt, jest trochę zimno, nie ma bieżącej wody, ale życie ma jakąś ideę, która łączy ją z ludźmi mieszkającymi obok. Nie chodzi nawet o inicjatywę pracowniczą albo lokatorską, o te dziesiątki kolektywów społecznych, warsztat rowerowy, kursy jogi, języka perskiego. Nie chodzi nawet o walkę z systemem. Chodzi o to, żeby człowiek miał dom i nie był sam.

Cały artykuł Bartosza Janiszewskiego w nowym numerze tygodnika „Wprost”.

Najnowszy numer "Wprost" od jutra będzie  dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania .