Powiedział kiedyś: „Są we mnie dwie osoby: dojrzały facet Besson i dzieciak Luc. Zdarza się, że Besson zrobi jakiś film dla Luca. Ale bywa też odwrotnie”. Choć przekroczył pięćdziesiątkę, przytył i posiwiał, mógłby to powtórzyć. Hipsterski sposób bycia, czarny T-shirt z podobizną ulubionego rockmana, dresowa kurtka. Przekomarza się z widzami, żartuje, rzuca słowa na wiatr, bywa niekonsekwentny. Zbuntowany chłopak, który bawi się kinem i nie zważa na konwenanse. To Luc. A Besson? Besson jest artystą, ale też potentatem finansowym. Podczas festiwalu w Cannes udziela wywiadów w willi położonej na wzgórzach, gdzie prywatni kucharze serwują nad basenem wykwintne dania z owoców morza. Jest w końcu również jednym z najważniejszych europejskich producentów filmowych. Francuscy krytycy oskarżają go o amerykanizowanie kina Starego Kontynentu. On jednak się tym nie przejmuje. Zatrudnia największe gwiazdy zza oceanu i z powodzeniem walczy z Hollywood o wyobraźnię milionów Europejczyków.
Artysta
A przecież Luc Besson jest samoukiem i wcale nie marzył od niemowlęctwa o kinie. Urodził się w 1959 r., dorastał w Coulommiers, niewielkiej miejscowości 60 km od Paryża. Wiele czasu w dzieciństwie spędził na walizkach, jeżdżąc od kurortu do kurortu, gdzie w hotelach Club Med jego rodzice uczyli nurkowania. – Wychowałem się w nadmorskich miejscowościach Jugosławii i Grecji. Większość moich przyjaciół to były ryby i ośmiornice – powiedział mi w rozmowie. Marzył o karierze biologa badającego morskie zwierzęta. Ale kiedy miał 17 lat, wypadek pokrzyżował mu plany – lekarze zabronili mu nurkować. Wtedy przypomniał sobie o historiach, jakie wymyślał podczas lekcji algebry. Bo już jako nastolatek, z nudów, wymyślił swoje późniejsze filmy: „Wielki błękit” (właśnie o nurkach) i futurystyczny „Piąty element”. Postanowił zostać reżyserem. Spakował plecak i ruszył do Paryża. Imał się różnych zajęć, z których dzisiaj najchętniej wspomina koszenie trawników. Próbował zdawać do słynnej szkoły filmowej Fémis. Podobno profesorowie wyrzucili go z egzaminu po kilku minutach, gdy na pytanie, jakich reżyserów lubi najbardziej, wyrecytował bez zająknienia Scorsese, Spielberga i Formana.
Cały artykuł można przeczytać w numerze 51-52/2013 tygodnika "Wprost"
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a