Teksty roku: Jak zostałem adwokatem Trynkiewicza

Teksty roku: Jak zostałem adwokatem Trynkiewicza

Dodano:   /  Zmieniono: 
Marcin Lewandowski (ZDJĘCIA z tygodnika "Wprost" PATRYK OGORZAŁEK/POGOIMAGES.COM)
-Zamierzam reprezentować pana Trynkiewicza, wykorzystując całą moją wiedzę i zdolności – mówił w rozmowie z Izabelą Smolińską Marcin Lewandowski, adwokat z Rzeszowa.

Spotykamy się w niewielkiej kancelarii w centrum Rzeszowa. Mały regał pełen teczek z aktami i dwa biurka. Jedno nawet bez komputera, jedynie z kalką, bo ojciec Marcina Lewandowskiego jest tradycjonalistą i laptopów nie uznaje. Marcin Lewandowski tak. Podjął się właśnie prowadzenia sprawy Mariusza Trynkiewicza, „Szatana z Piotrkowa”. Stał się przez to z dnia na dzień jednym z najbardziej nielubianych prawników w kraju. I jednym z najbardziej rozpoznawalnych adwokatów w Rzeszowie. – Prawdę mówiąc, w ogóle mnie to nie interesuje. Nie mam parcia na szkło – mówi. I zapewnia: – Wiem, że wziąłem trudną sprawę. Ale nie przestraszy mnie jej ciężar.

Izabela Smolińska: W którym roku się pan urodził?

Marcin Lewandowski: W 1979.

Czyli kiedy skazywali Trynkiewicza, miał pan dziesięć lat. Ma pan dzieci?

Mam.

I reprezentuje pan poczwórnego mordercę dzieci i pedofila. W internecie można przeczytać: „Skoro Lewandowski go broni, niech zostanie ze swoją rodziną sąsiadem Trynkiewicza”.

Nie jestem obrońcą Mariusza Trynkiewicza. Jestem wyznaczonym z urzędu pełnomocnikiem. Ustawa, na której podstawie ma się zdecydować, czy Trynkiewicz będzie wolny, czy trafi do ośrodka zamkniętego, przewiduje udział adwokatów w postępowaniu. Jeśli kogoś na adwokata nie stać, dostaje go z urzędu. Więc tak naprawdę moim klientem jest nie pan Trynkiewicz, lecz państwo polskie.

I jak to się stało, że to państwo wybrało akurat pana?

Wybrała mnie Okręgowa Rada Adwokacka w Rzeszowie. Pewnie brano pod uwagę to, czy podołam, czy mam wiedzę i czy nie będę się tej sprawy bał. O wszystkim dowiedziałem się z rozmowy telefonicznej. To w zasadzie był komunikat, że mnie wybrano i że papiery są w drodze. Ale faktem jest, że nie byłem pierwszym adwokatem, do którego się zwrócono.

Czyli ktoś przed panem sprawy Trynkiewicza nie wziął. Mógł pan zrobić to samo.

Gdybym to zrobił, a po mnie kolejni adwokaci, doszłoby do sytuacji, w której pan Trynkiewicz pozostałby bez obrońcy. Nie byłoby możliwości prowadzenia postępowania.

Jeżeli nie udałoby się go znaleźć do 11 lutego, Trynkiewicz wyszedłby na wolność?

Tak. Byłoby łatwiej, gdyby wniosek o pełnomocnika wpłynął do rady adwokackiej wcześniej, a nie w ostatniej chwili. Rzeszów nie jest dużym miastem. Ciężar sprawy Trynkiewicza jest tak duży, że wielu adwokatów nie chce mieć z nią nic wspólnego.

Czyli zrobił to pan dla Polski, z poczucia obywatelskiego obowiązku.

Decydując się na pracę adwokata, liczyłem się z tym, że niektórymi sprawami będę się musiał zajmować niejako z obowiązku, nie do końca z wyboru. Czułbym się źle, gdybym nie podjął się odpowiedzialności za sprawę, do której wyznaczyła mnie rada.

A może chodziło o prestiż, rozgłos?

Nie mam parcia na media. Nie chcę iść w ślady mecenasów broniących w innych medialnych sprawach sądowych. Jako pełnomocnik zostałem powołany do reprezentowania pana Trynkiewicza w sprawie cywilnej. To nie jest postępowanie, które miałoby udowodnić, że pan Trynkiewicz nie popełnił czynów, za które został skazany. Nie podjąłem się tej sprawy z własnego wyboru. Ale jako adwokat w zasadzie nie mam prawa do odmowy i nieprzyjęcia sprawy. Na tym opiera się dzisiaj obrona z urzędu. I na tym opierała się zawsze, bo ta funkcja pojawiła się w Polsce już za czasów Bolesława Chrobrego.

Tu zaczyna się dyskusja o tym, czy prawo do obrony przysługuje w równym stopniu każdemu bez względu na to, kim jest i co robi. Czy też niektórzy poprzez swoje czyny sami się tego prawa pozbawiają.

Uważam, że należy się każdemu. Jeżeli prawo odnosi się do jednej osoby, odnosi się tak samo do wszystkich. Każdy, jeżeli potrzebuje pomocy, zasługuje na to, żeby ją otrzymać.

Bez względu na to, czy jest Trynkiewiczem, Pękalskim, czy matką Madzi?

Tak. Inna sprawa, co przez tę obronę rozumiemy i jak traktuje ją państwo. A ono samo niestety to prawo do obrony wartościuje, bo np. matka biorąca adwokata z urzędu w sprawie o alimenty dostaje pełnomocnika, któremu państwo płaci wynagrodzenie 60 zł plus podatek VAT. Za to pełnomocnik z urzędu w sprawie karnej dostaje wynagrodzenie rzędu 420 zł i VAT i 20 proc. podstawy za każdą rozprawę. To budzi poważne wątpliwości natury moralnej.

420 zł plus VAT to niedużo. Czyli dla pieniędzy pan Trynkiewicza nie broni?

Absolutnie nie. Są znacznie bardziej dochodowe sprawy.

Za sprawą mediów wiemy, gdzie ma zamieszkać Trynkiewicz, wiemy, jak wygląda, co myśli o nim jego matka. Nawet to, że malował obrazy na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Ludzie mają prawo wiedzieć tyle o więźniu i tak mocno ingerować w jego życie?

Pytanie dotyka kwestii tego, w jakim stopniu człowiek opuszczający więzienie jest osobą prywatną. Na ile poprzez popełnienie takich, a nie innych przestępstw tej prywatności się wyzbył. Na ile jego prywatność spowoduje, że inni poczują się przez to zagrożeni.

Jak wyważyłby pan to w tym konkretnym przypadku? Media naruszają jego prywatność?

Gdyby pan Trynkiewicz chciał informować, gdzie zamieszka, zrobiłby to oficjalnie. Biorąc pod uwagę, że tego nie robi, wydaje mi się, że tej informacji udzielać nie chce.

Gdyby Trynkiewicz poprosił pana o poprowadzenie spraw o ochronę dóbr osobistych przeciw mediom, podjąłby się pan tego?

Podejrzewam, że pan Trynkiewicz otrzymał już co najmniej kilka propozycji reprezentowania go od różnych kancelarii. Co do mnie, nie jestem akurat specjalistą w tego rodzaju sprawach.

Kancelarie prawne biją się o Trynkiewicza?

Niektóre zrobią bardzo wiele, aby pozyskać takiego klienta. Biorąc pod uwagę to, co się o nim pisze, zainteresowanie jego osobą jest ogromne.

Pan jest z nim w stałym kontakcie?

Tak, na tyle, na ile wymagają tego obowiązki pełnomocnika wobec klienta. Zamierzam się z nim spotkać, kiedy otrzymam opinię biegłych na jego temat. Będę chciał ją z panem Trynkiewiczem skonsultować i zdecydować, jakie kroki podejmujemy.

Finał tej sprawy nie będzie dla pana łatwy.

Cokolwiek się stanie, będzie źle. Jeżeli doprowadzę do tego, że Trynkiewicz będzie wolny i nie pójdzie do ośrodka, będę tym złym, kanalią, która go wybroniła. Jeżeli trafi do ośrodka, usłyszę, że Lewandowski był takim cwaniakiem, a tu się nie przyłożył i sprawy nie wygrał. Ta sprawa wzbudza ogromne emocje.

Bo?

Trynkiewicz stał się ucieleśnieniem społecznego lęku. Poczucia, że prawo nie jest w stanie chronić swoich obywateli. Skoro jego nazwisko jest znane, lęk się skatalizował. Publiczne skazanie go i ukaranie ma być przykładem.

Coś panu przeczytam: „Ludzie, którzy go bronią, powinni iść do lekarza i poprosić o eutanazję”, „Te cyrki urzędników i administracji kosztują nas majątek, a wystarczyłoby go umieścić w Tworkach, pozbawić praw publicznych i sprawa byłaby zamknięta”. Podobnych słów jest w internecie sporo. Jak pan przyjmuje takie argumenty?

Nie powiem, żeby te komentarze na mój temat mnie cieszyły. Ale chyba panią zaskoczę, oceniam je pozytywnie. Świadczą one w pewnym sensie na korzyść polskiego społeczeństwa. Nie jest zobojętniałe, pasywne. Powtórzę to: nie jestem obrońcą Trynkiewicza, jestem jego pełnomocnikiem z urzędu.

To jasne. Wybiegnijmy na chwilę w przyszłość. Sprawa Trynkiewicza dobiega końca, ma ją pan w CV. Za kilka lat w Rzeszowie pojawia się podobna. Dostaje ją pan z urzędu?

Prawdopodobne, choćby ze względu na doświadczenie, które będę już miał.

Podejmuje się pan?

Jeżeli zostałbym wyznaczony, to skrajną nieodpowiedzialnością byłoby odmówienie.

Chce pan sobie w ten sposób zapewnić klientów wśród wielokrotnych przestępców? Taka specjalizacja na rynku adwokackim?

Nie przesadzałbym. Na tym rynku jest spora konkurencja i wielu zdolnych adwokatów.

Wrócimy do Trynkiewicza. To, co się wokół niego dzieje, przeradza się powoli w reality show. Politycy kolanem przepychają ustawę na czas. Media straszą bestią, w powietrzu wisi lincz, dziennikarze na żywo nadają z Rudy Śląskiej, gdzie podobno ma zamieszkać. Jest pan zdziwiony?

Ani trochę. Ludzie nie czują się w Polsce bezpiecznie. Oczekują, że prawo karne będzie zdecydowane i surowe, natomiast tej surowości, zwłaszcza w głośnych sprawach o zabójstwa, morderstwa brakuje. Żyjemy w demokratycznym państwie prawa. Jeżeli ludzie żądają surowego prawa, takie powinno być. Skoro naród wyraża taką wolę, to nasi wybrańcy powinni podążać za jego głosem.

Większość chciałaby różnych rzeczy. Zapewne również publicznych egzekucji. Nie sądzi pan, że takie myślenie to ryzyko, że prawo stanie się zabawką w rękach polityków? Mieliśmy tragedię w Kamieniu Pomorskim, robimy krucjatę przeciw pijanym kierowcom. Wychodzi Trynkiewicz, robimy ustawę przeciw „bestiom”. Łatwo wpaść w błędne koło.

To prawda. Najważniejszym elementem prawa jest stabilizacja. Nawet jeśli dokładamy dodatkowe przepisy, to rdzeń tego prawa powinien być niezmienny. Jeżeli stwierdzamy, że pewne przestępstwa są w naszej opinii hańbiące, bardzo ciężkie i ciężko za to karzemy, to powinniśmy się tego trzymać. Nie może być tak, że jedna opcja polityczna uważa, że coś nie jest w ogóle przestępstwem, a druga po dojściu do władzy nagle ciężko za to karze, albo odwrotnie. Zapewnienie poczucia stabilizacji prawa, tak samo jak jego bezwzględne egzekwowanie, spowoduje, że prawo stanie się skuteczne. Zmienianie prawa w krótkich odstępach czasu powoduje destabilizację i jest nieodpowiedzialne. I na pewno nie sprawi, że ludzie będą to prawo akceptować.

Sam pan przed chwilą powiedział: zmieniajmy prawo, zaostrzajmy je.

Tak, bo widać wyraźnie, że społeczeństwo w sposób ciągły wyraża przekonanie, że prawo musi surowo karać. Skoro ten pogląd się nie zmienia, ustawodawca powinien podążać w tym kierunku. Widzimy pewne tego następstwa, chociażby w kwestii pijanych kierowców. To dla mnie symptomy zmian w dobrym kierunku.

Ale to prawo jest szykowane na zamówienie, w błyskawicznym tempie. Jak choćby ustawa o „bestiach”. Rodzi to zagrożenie, że zamiast przemyślanych aktów prawnych powstaną buble.

Niestety. Uchwalanie ustawy w trybie przyspieszonym, bo nagle wszyscy się zorientowali, że skazani 25 lat temu opuszczają więzienia, powoduje, że pewne rzeczy traktujemy na skróty. Gdyby działania podjęto wcześniej, moglibyśmy mieć dopracowany akt prawny odpowiadający i potrzebom społecznym, i poczuciu sprawiedliwości, jednocześnie łączący się w spójny sposób z obowiązującym prawem. Powstałby akt prawny, który trwałby latami, a nie prawo, które jest przyczynkiem do dyskusji i zastanawiania się: Trybunał to obali czy utrzyma?

Trynkiewicz odsiedział orzeczoną karę, miał wyjść na wolność. Teraz okazuje się, że może nie wyjść. To łamanie jego praw?

Najpełniej wypowie się o tym Trybunał Konstytucyjny, nie adwokat z Rzeszowa.

Jeżeli Trybunał nie zakwestionuje ustawy, o losie skazanych będzie decydować sąd. Ustawa zapewnia do tego wystarczające podstawy?

Sąd podejmie decyzję na podstawie informacji szczegółowych, czyli tych, których dostarczą biegli. To oni będą tak naprawdę wskazywać, czy daną osobę skierować do ośrodka po odbyciu wyroku, czy też nie. I tu zaczynają się schody.

Dlaczego ustawa nie jest wystarczającym oparciem dla biegłych?

Artykuł 14 ustawy, na podstawie którego wydają opinię, jest sformułowany ogólnie i stwarza bardzo szerokie pole do interpretacji. Coś, co dla mnie może być rażące, ktoś inny może potraktować zupełnie inaczej. W ustępie drugim jest mowa o tym, że sąd zastosuje wobec osoby stwarzającej zagrożenie nadzór prewencyjny, jeżeli charakter stwierdzonych zaburzeń psychicznych lub ich nasilenie wskazują, że zachodzi wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przez tę osobę czynu zabronionego. Natomiast ustęp trzeci mówi, że sąd orzeka o umieszczeniu w ośrodku osoby stwarzającej zagrożenie, jeżeli charakter stwierdzonych zaburzeń psychicznych i ich nasilenie wskazują, że jest to niezbędne ze względu na bardzo wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu zabronionego. Proszę więc powiedzieć, czym się różni wysokie prawdopodobieństwo od bardzo wysokiego?

I jak zdefiniować samo „prawdopodobieństwo”?

Właśnie. Brak wystarczających i jasnych definicji powoduje, że takie rozróżnienie spoczywa wyłącznie na barkach biegłych. I jest typowo uznaniowe, nie jest zaś rozróżniane wedle ściśle określonych wytycznych.

Zacytuję rządzących. Kilka dni temu na antenie radiowej poseł PO Stefan Niesiołowski powiedział: „Bardzo żałuję. To był błąd. I ja też za to odpowiadam. Przepraszam”. Potem dodał o Trynkiewiczu: „Każdy myślał, że w ciągu 25 lat to on zdechnie w tym więzieniu”. Nie dyskutując o formie tej wypowiedzi. Nawet politycy przyznają, że gdzieś coś przeoczono. Wtedy i przez kolejne ćwierć wieku.

Władza ustawodawcza ma to do siebie, że tworzy prawo. I to osoby, które w tym procesie uczestniczą, ponoszą za niego odpowiedzialność. Oczywiście, nie mówię że personalnie. Ktoś tę ustawę stworzył. Ktoś zadecydował o tym, że prawo w Polsce będzie stosowane w taki, a nie inny sposób.

Wtedy wygrał brak wyobraźni, teraz pośpiech decydentów.

Nie zakładaliśmy wcześniej, że musimy coś zrobić z niebezpiecznymi osobami, które opuszczają więzienia po długoletnich wyrokach. A trzeba pamiętać, że teraz w zakładach karnych przebywa ponad setka osób z bardzo długimi wyrokami. Jednak kiedyś te wyroki się skończą i te osoby opuszczą więzienie. Pytanie, czy zostaną na tyle zresocjalizowane, żeby móc zapewnić społeczeństwo, że są przystosowane do życia, nie powrócą na drogę przestępstwa, nie zrobią nikomu krzywdy, nigdy nie spotkało się z rzeczową odpowiedzią.

Ustawa pomoże?

Jest na pewno krokiem w dobrą stronę.

To dobre przepisy?

Powiem tak: działanie w kierunku tego, żeby zapewnić społeczeństwu bezpieczeństwo i jego poczucie jest zawsze dobrym działaniem. Nad tym, że dzieje się to w ostatniej chwili, bo zabrakło wyobraźni, trzeba ubolewać.

Biegli, którzy mają decydować o losie Trynkiewicza, czują presję. A pan?

Jestem w pełni świadomy, że społeczeństwo oczekuje określonego rozwiązania sprawy Trynkiewicza. Rozumiem te oczekiwania. Natomiast to, co można, a czego nie, określa wyraźnie prawo. I opierając się na jego przepisach, będę reprezentował pana Trynkiewicza. Nie zrobię nic ponadto, co jest dozwolone prawem.

Ani nic mniej?

Tu też jest pytanie o to, dlaczego prawo jest takie, a nie inne? Ale ono powinno być kierowane do tych, którzy to prawo stanowią. Zamierzam reprezentować pana Trynkiewicza, wykorzystując całą moją wiedzę i zdolności.

Wywiad opublikowano w tygodniku "Wprost" nr. 6/2014.

Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania w najbliższą niedzielę od godziny 20.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania . 

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay