Polskie prawo zabija slow food, który mogłby być polską specjalnością

Polskie prawo zabija slow food, który mogłby być polską specjalnością

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Polska ma najbardziej restrykcyjne ustawodawstwo obrotu żywnością na małą skalę w całej UE

Slow food, czyli zdrowa żywność wytwarzana bezpośrednio u rolnika, mogłaby stać się polską specjalnością. Nie trzeba nikomu specjalnie udowadniać, że kupujemy i jemy coraz bardziej świadomie, starannie wybierając naturalne, nisko przetworzone produkty, bez konserwantów i innej chemii. Popularne stają się bazary, gdzie można kupić wszystko bezpośrednio od producenta – np. w Warszawie na Le Targu, w Fortecy czy na Biobazarze. Ostatnio modny staje się Jarmark Bonifacego.

Problem w tym, że gdyby stosować rygorystycznie polskie prawo, byłoby to nieopłacalne. Dla przykładu. By sprzedawać małe ilości zdrowej żywności bezpośrednio klientowi, rolnik powinien zarejestrować pozarolniczą działalność gospodarczą i zacząć płacić VAT oraz podatek od przychodów. To formalny warunek, żeby legalnie sprzedawać na bazarze własny dżem czy kiszone ogórki według receptury babci. Absurd? I co najgorsze nasz rodzimy, bo jest to wynik polskiej twórczej biurokracji. I – co ciekawe – niemający nic wspólnego z polityką ani ustawodawstwem europejskim, któremu powszechnie przypisuje się wszelkie represje. Przeciwnie. Restrykcyjne prawo wymusza nie Unia Europejska, tylko polskie państwo. Obowiązuje to tak samo małego producenta żywności na Podlasiu jak duży koncern spożywczy. Aż trudno uwierzyć, że na czele resortu rolnictwa stoi minister z PSL. Związek Przedsiębiorców i Producentów, który prowadzi kampanię „Zostawcie w spokoju dobrą żywność”, sprawdził dyrektywy unijne i przepisy w innych krajach Europy. Wnioski są zaskakujące. Polska ma najbardziej restrykcyjne ustawodawstwo w zakresie obrotu żywnością na małą skalę w całej Unii Europejskiej. I tak:

*Prawo unijne nie nakłada obowiązku zakładania przez małych producentów zdrowej żywności pozarolniczej działalności gospodarczej. *Polskie przepisy wprowadzają rozróżnienie między sprzedażą bezpośrednią a dostawą bezpośrednią, w zależności od tego, czy żywność będąca przedmiotem transakcji jest pochodzenia zwierzęcego, czy roślinnego. Z kolei prawo unijne posługuje się jednolitą kategorią dostaw bezpośrednich.

*Polskie prawo nakłada na rolnika dostarczającego małe ilości surowców do konsumenta końcowego obowiązek przestrzegania norm sanitarnych zawartych w rozporządzeniu nr 852/2004. Prawo unijne wyłącza taką działalność z zakresu obowiązywania rozporządzenia nr 852/2004, zastrzegając jednocześnie, że państwa członkowskie mogą przyjąć bardziej restrykcyjne przepisy. *W świetle prawa polskiego rolnik wypiekający i sprzedający na małą skalę chleb z własnej mąki musi złożyć do Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego wniosek o wpis swojego zakładu do rejestru oraz zatwierdzenie go po uprzedniej kontroli. Prawo unijne nie przewiduje takiego obowiązku.

Wniosek? Polski rolnik właściwie nie ma możliwości legalnej sprzedaży swoich produktów. Jest zmuszany do sprzedaży pośrednikom. I co najważniejsze – to nie unijny wymysł. Można to szybko zmienić. W Sejmie znajduje się poselski projekt nowelizacji ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, o swobodzie działalności gospodarczej oraz o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Gdyby wszedł w życie, rolnicy mogliby sprzedawać na małą skalę swoje produkty bez konieczności rejestrowania działalności gospodarczej i płacenia podatków. Na razie producenci slow food zasilają szarą strefę.

Artykuł ukazał się w jednym z ostatnich numerów cyfrowego tygodnika "Wprost Biznes"

"Wprost Biznes" można zakupić na stronie internetowej